17. #Stanfordfire

50 7 5
                                    

— Ubierz coś, czego nie będzie ci szkoda.

— Ale Sabrina na pewno będzie robić nam milion zdjęć. Będzie chciała uwiecznić fakt, że udało nam się ciebie gdziekolwiek wyciągnąć, więc muszę jakoś wyglądać.

Ciemna brew Yvonne wędruje ku górze. Dziewczyna patrzy na mnie jakbym postradała rozum, ale nie zwracam na to szczególnej uwagi. Obdarza mnie takim spojrzeniem przynajmniej pięć razy dziennie, więc śmiało mogę stwierdzić, że się już przyzwyczaiłam.

— To tylko ognisko — mówi. — Na imprezę do bractwa nigdy mnie nie namówicie.

Uśmiecham się pod nosem do swojego odbicia w lustrze. Yvonne jeszcze nie wie, że jakiś czas temu, wspólnie z dziewczynami opracowałyśmy plan wspólnego sylwestra. Co prawda musimy go jeszcze dopracować, ale ogólny zamysł jest całkiem sprytny i oczywiście bezczelny.

— Może ta żółta bluza, a na nią jeansowa kurtka? — pytam, podtykając dziewczynie pod nos moją ukochaną kangurkę z minionkiem. Yvonne wzrusza ramionami, ale przynajmniej nie kręci głową. To już jakiś sukces. — Dobra, czyli ustalone.

— Co zrobisz, jak przyjdzie Brandon? — zmienia temat. Patrzę na jej odbicie w lustrze. Siedzi za mną na moim łóżku i maluje paznokcie, ale gdy tylko zadaje to pytanie wbija we mnie swój wzrok z pędzelkiem i buteleczką zawieszoną w powietrzu.

— Po prostu z nim porozmawiam — odpowiadam chyba dość pewnie.

— To już dwa tygodnie od twojego powrotu z Bostonu. Miałaś dużo czasu, żeby z nim porozmawiać. — Yvonne do tej pory nie skomentowała słowem mojej separacji z Brandonem, dlatego jej słowa wzbudzają we mnie lekkie zdziwienie. Przez cały okres przed i po święcie dziękczynienia ani razu nie spytała mnie co mam zamiar zrobić w sprawie tego chłopaka. Po prostu wysłuchała moich relacji z ostatniego wspólnego wieczoru i zamiast prawić mi przykazania kazała się z tym wszystkim przespać.

Nie moja wina, że to przespanie trochę mi zajęło.

— Potrzebowałam czasu... — Wzruszam ramionami, wkładając bluzę przez głowę. Po wielu nocach spędzonych na rozmyślaniach, postanowiłam dać Brandonowi drugą szansę, ale najpierw chciałam z nim porozmawiać. Wyjaśnić sobie kilka kwestii, a coroczne ognisko organizowane przez władze uczelni nadawało się do tego idealnie.

Spotkanie na neutralnym gruncie, bez presji.

— Ja wiem czego ty potrzebujesz. — Yvonne przerywa na chwilę, by podmuchać na swoje świeżo pomalowane paznokcie, po czym ogląda je podziwiając efekt. Znając życie zalała sobie wszystkie skórki, ale nic nie mówię. Zaczęła dbać o manikiur raptem tydzień temu, więc jak na początki i tak idzie jej całkiem nieźle. — Potrzebujesz głosu rozsądku, którym jestem ja i który mówi: daj sobie spokój. Gdyby naprawdę ci na nim zależało, nie zastanawiałabyś się tak długo.

— Zależy mi... — zaprzeczam od razu, bo przecież serio mi zależy.

Zależy mi, prawda?

— Nina. — Patrzy na mnie, jakbym była trzyletnim dzieckiem, któremu cierpliwie trzeba tłumaczyć jakąś strasznie oczywistą rzecz. — Mnie możesz oszukać, Brandona możesz oszukać, co zresztą do tej pory świetnie ci szło. Sabrinę też możesz oszukać, w sumie całe Stanford możesz oszukać, ale siebie nie oszukasz. Swojego serca nie oszukasz. Twoje serce nie woła Brandon. Ono woła Daniel, co jest w sumie po stokroć gorsze.

Wybucham nerwowym śmiechem. To, co mówi moja współlokatorka jest największą bzdurą świata.

— Moje serce mówi, że chyba się nie wyspałaś — stwierdzam, obracając jej słowa w żart. Siadam na łóżku, by zawiązać trampki. — Daniel to dawno zamknięty rozdział, Yv — mówię. — Głupie zauroczenie, które przeszło mi od razu, gdy go tylko bliżej poznałam. Daniel jest niezrównoważony, raz jest chamski i wredny, a następnego dnia mi pomaga. Poza tym raz twierdzi, że ma narzeczoną, a zaraz potem dowiaduję się, że to tylko ustawka i ja już się w tym wszystkim sama pogubiłam. Jedno wiem na pewno — gdy zaczynam o tym myśleć od razu boli mnie głowa, dlatego nie będę w ogóle zawracać sobie głowy tym chłopakiem.

||wczoraj|dzisiaj|zawsze||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz