Część 14

426 55 14
                                    

Andreas nie drążył tematu, bo widział zdenerwowanie Stephana, a nie chciał pogarszać sytuacji przed meczem.  

Niestety, żaden z nich nie wygrał zakładu, bo wynik był 2:1 dla Bayernu. Pomimo to, nie chcieli odpuszczać wspólnego obiadu.

-Muszę ci powiedzieć, że czuję się jakbyśmy się cofnęli w czasie. Siedzimy nawet w tym samym miejscu co trzy lata temu- powiedział Stephan, kiedy kelnerka przyniosła ich zamówienia.

-Nawet nie wiesz ile bym dał, żeby się do tego cofnąć. 

-Co masz na myśli? Chyba nie żałujesz studiów? 

-Pewnie, że nie. Po prostu... inaczej bym to rozegrał. 

-Niby jak? 

-Namówiłbym cię na wyjazd ze mną. 

Stephan prawie udławił się makaronem, który właśnie połknął. 

-I sądzisz, że by ci się udało?- uśmiechnął się pod nosem.

-Chyba znalazłbym na to jakiś sposób. 

-Zawsze możesz spróbować teraz i naprawić swój błąd. Podobno nie chcesz tutaj wracać, więc możesz mnie ze sobą zabrać. 

Tym razem do Andreasowi stanął w gardle kawałek kurczaka.

-Skąd wiesz, że o tym myślę?

-Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś, że w naszej paczce wieści szybko się rozchodzą? A powiesz mi chociaż czemu?- Stephan nie chciał wkopywać Louisa, który wygadał się Karlowi i Richardowi, więc udawał, że nie wie o kontrakcie.

-Nie. Jeszcze nie teraz. Dopóki nie będę pewien, że chcę tam zostać, to nic nikomu nie powiem. Nawet tobie.

-Eh, co to ma znaczyć? 

-No wiesz, skoro chcesz się ze mną zabrać, to chyba chcesz też wiedzieć po co tam jedziesz.

Znowu czas zdawał się zatrzymywać. Nie było kręcących się po lokalu ludzi, wygazowane Cole w ich szklankach wydawały się smakować cudownie, a każdy uśmiech był szczery.

Nie było wyrzutów o ostatnie trzy lata, nie było pretensji o podjęte decyzje i nie było żalu o ich skutki. 

Były tylko błękitne oczy wpatrzone w brązowe, brązowe wpatrzone w błękitne i dwa coraz mocniej bijące serca.

-Dobra, to na mnie już pora. Jeszcze raz dzięki, że to mnie wziąłeś na ten mecz- Stephan wysiadł z auta Andreasa i zajrzał przez otwartą szybę.

-Polecam się na przyszłość. Trzeba popatrzeć w internet czy nie zrobili nam zdjęć. 

-Szykuj się na ochrzan od ojca. 

Stephan wszedł do swojego domu i nie mógł przegonić ze swojej twarzy uśmiechu. Czuł jakby ktoś naciągnął mu policzki i zszył za uszami. 

-O, już jesteś. I jak mecz ze starym kolegą?- babcia właśnie gotowała zupę owocową.

-Fajnie. Miło było znowu się spotkać na takim totalnym luzie. 

-To świetnie. A właśnie, miałam ci to dać- wsunęła dłoń do kieszeni fartucha i wyjęła czarną bransoletkę z zawieszką w kształcie kompasu- Michael tutaj był i kazał ci przekazać. 

Stephan wziął ją do ręki i dokładnie obejrzał. Dokładnie pamiętał chwilę, kiedy razem z Michaelem kupili je w Austrii podczas wymiany. To miała być pamiątka po rozpoczęciu ich związku. Dlatego jego bransoletka z kotwicą była tak ważna. Do czasu. Kiedy wyjechał na studia i zorientował się, że nie miał jej na nadgarstku, to nawet się tym nie przejął. Miał wtedy większy problem.

Ta bransoletka przestawała mu się kojarzyć z Michaelem, bo w końcu to dzięki niej pierwszy raz umówił się z Andreasem. To było dużo ważniejsze. W tamtej chwili zaczął się zastanawiać gdzie mogła się podziać jego bransoletka. Musiała zostać gdzieś w domu, więc postanowił jej poszukać.

-Andiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!- Louis wydzierał się na cały dom próbując przywołać swojego przyjaciela do siebie. Leżał z roztrojonym żołądkiem i domagał się opieki.

-No i co tak drzesz tą paszczę? Przecież tutaj jestem- poinformował go wychodząc z kuchni.

-Zrób mi herbatki, bo znowu mnie muli.

-Boże, po co ja cię tu zapraszałem?! Nie dość, że kłapiesz jęzorem na prawo i lewo, to jeszcze mam ci usługiwać? Chyba ci się poprzewracało w tym okrągłym tyłku. 

-No w końcu przyznałeś, że podoba ci się mój tyłek.

-Tego nie powiedziałem. Kto powiedział, że lubię okrągłe?

-No wiesz, widziałem kilku twoich "kolegów", więc zdążyłem mniej więcej rozeznać się w twoich upodobaniach. 

-Dobra, skończ już. Masz i pij tą herbatę, bo idziemy na urodziny za parę dni i masz być w formie. Nie pozwolę ci przynieść mi wstydu. 

Louis pomimo tego, że nie wyglądał potrafił być naprawdę złośliwą gnidą. Właśnie za to Andreas go chyba tak lubił. Byli do siebie podobni.

Na samo wspomnienie urodzin Karla Andreasowi wychodziła gęsia skórka na całym ciele. Cały czas pamiętał tamtą noc i przywoływał ją do siebie w każdej wolnej od myśli chwili. Kiedy tylko gdzieś w radiu albo w telewizji słyszał "Crying in the club" Camili Cabello, to w ustach miał ten słodki posmak, co w TAMTEJ chwili. Nigdy się nie dowiedział co wtedy pił Stephan, a bardzo chciał to wiedzieć. Wykupiłby cały zapas tego konkretnego alkoholu i codziennie polewałby nim sobie ubranie i rzeczy dookoła siebie, żeby jak najdłużej i najintensywniej jak to tylko możliwe czuć to, co tamtej nocy.

Przez chwilę przez jego głowę przemknęła myśl, żeby nie zadowalać się półśrodkami, tylko zagarnąć to, czego chciał. Niestety, ten pomysł został szybko zdetronizowany przez wizję powrotu do Londynu i zostania tam na dużo dłużej niż pierwotnie zamierzał.


Coś ode mnie:

Jestem przerażona, wstrząśnięta i zszokowana tym, co od wczorajszego wieczora dzieje się w naszym kraju. Uchodzę za człowieka bez serca. Przez to, co studiuję i z iloma ludzkimi tragediami się już spotkałam mam tyłek i charakter ze stali. Niestety, nawet skałę można poruszyć i tak stało się wczoraj, kiedy w bestialski sposób nienawiść eksplodowała w Gdańsku, w wyniku czego życie stracił prezydent tego miasta. Nie mogę pojąć tego, dlaczego to się stało. Jak można z zimną krwią na oczach tysięcy ludzi, w tak piękny dzień jak finał WOŚP zamordować człowieka, którego ludzie szanowali, kochali i któremu ufali wybierając go na prezydenta od tylu lat. Jak można mówić, że zginął dlatego, że sprawca niesłusznie siedział w więzieniu? Nie mieści mi się to w głowie. 

Jakby tego było mało jeden z niewielu ludzi, który zmieniał ten kraj na dobre zostaje zaszczuty przez własny naród. Naród, któremu od prawie trzydziestu lat pomaga. Naród, który w dzień każdego finału jednoczył przez chęć pomocy. Naród, który wykorzystuje śmierć do politycznych rozgrywek. Gdyby nie WOŚP i nie Jurek wielu z moich rówieśników i młodszych ode mnie osób miałoby marne szanse na przeżycie. Wszystkie inkubatory, karetki, respiratory zakupione przez fundację ratują życie i zdrowie tysiącom ludzi. Zamiast cieszyć się, że mamy tak wspaniałego rodaka, robimy z niego złodzieja, kanalię i oskarżamy o sianie nienawiści i mówimy, że jest współwinny śmierci Prezydenta Adamowicza. Nie rozumiem co się dzieje z ludźmi. Jak podłym i bezdusznym trzeba być, żeby tak traktować drugiego człowieka? Od zawsze i na zawsze stoję #MuremZaOwsiakiem. 

Apeluję do Was moi drodzy czytelnicy i nie tylko, bo mam nadzieję, że to nie jest tylko moje zdanie. Szanujcie się, szanujcie drugą osobę i pamiętajcie, że nienawiść nie przyniesie Wam absolutnie nic oprócz cierpienia i wstydu za samych siebie. 

Only YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz