Rozdział 21

24 4 0
                                    

Theo.

-Czego chcesz? - warknąłem do telefonu.

-Tak się witasz z ojcem? - odezwał się głosem, który znienawidziłem przez te wszystkie lata.

-Ty śmiesz siebie nazywać ojcem? A gdzie kurwa byłeś jak mama trafiła na wózek? Spierdoliłeś jak tchórz od problemów. - kiedyś był dla mnie wszystkim. Nie raz nadstawiał za mną karku i ratował od problemów.

-To przez Ciebie na nim wylądowała! - wykrzyczał mi do ucha. Tego dnia gdy mieli wypadek, jechali po mnie. Ktoś wtedy po nich zadzwonił, kiedy ja leżałem nieprzytomny na przystanku. Pijany, naćpany i pobity. Dzień wcześniej oznajmili mi, że oddadzą mnie na przymusowy odwyk.

-Zamknij się! Mogliście mnie tam zastawić! - przez pobyt w szpitalu, mama dowiedziała się o chorobie serca.

-Żebyś tam zdechł?! - byłem wręcz pewien, że był pijany. 

-Możesz mi powiedzieć po co dzwonisz? Bo chyba nie tylko po to żebym poczuł się jak gówno. - od wypadku ciągle mnie poniżał, obrażał i kilka razy pobił. Zaczął więcej pić, aż w końcu nas zostawił.

-Jak się ma matka? - głos mu złagodniał. Może nie przelewało nam się w dzieciństwie, ale za tak kochających rodziców, nie chciałbym żadnych pieniędzy świata.

-Możesz zapytać jej. - słyszałem nie raz jak dzwonił do niej i chciał kasę na chlanie.

- Nie odbiera. A chciałem...- nie zdążył dokończyć bo rozłączyłem się. Diana zawsze odbierała telefon. Wybrałem jej numer. Czekałem, czekałem  i nic. Drugi raz, nadal zero odzewu. Podbiegłem do Maxa. 

-Muszę spadać, powiedz Car...

- Sam możesz to zrobić. - podążyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem dziewczyny. Krzyknąłem:

-Car! Przepraszam ale muszę jechać. Pogadamy później. - pocałowałem ją i pobiegłem na parking. Odpaliłem motocykl i szybko ruszyłem do domu. Mój kask został obok samochodu Maxa. Mam nadzieję, że go weźmie. 

Za jakieś 10 minut, powinienem dojechać do domu. Zwolniłem przed skrzyżowaniem. I w tym momencie jakiś baran wymusił mi pierwszeństwo. Milimetry ode mnie. Zatrzymałem motor. Zaraz podbiegł do mnie jakiś chłopak. Niewiele starszy ode mnie. 

-Nic Ci nie jest? - przyglądał mi się bacznie.

-Nie, dzięki. Muszę jechać. - już chciałem ruszyć ale złapał mnie za ramię. Już chciałem drzeć się na niego, a on ku mojemu zaskoczeniu podał mi kask, którego wcześniej nie zauważyłem.  

-Trzymaj, czasami może ocalić życie. - uśmiechnął się - Kiedyś mi podziękujesz. Jestem Luke.

-Dzięki! Gdzie Cię znajdę? Oddam go jak najszybciej. - nie chciałem się z kłócić, musiałem jechać do mamy.

-Jestem tu nowy, będę chodził do miejscowego liceum. Jakoś się złapiemy. 

-Dobra, jeszcze raz dzięki, ale muszę lecieć. Trzymaj się.- włożyłem kask i pojechałem w stronę domu. Myślałem tylko o mamie. Oby nic jej się nie stało.

***

Caroline

Żadnej odpowiedzi się nie doczekałam. Próbowałam dzwonić, wysłałam jeszcze kilka wiadomości. Theo zapadł się pod ziemię. Nasze rozstanie, zaczął chyba już dziś. Na tą chwile obiecałam sobie, że nie będę się przejmować. 

Zobaczymy jak wytrzeźwieje. 

Jess z Maxem poszli bliżej wody, a ja zostałam na kocu sama. W sumie nie do końca, bo towarzyszyło mi piąte już piwo. 

Zadzwoniłam do chłopaka po raz ostatni. Po trzech sygnałach w końcu odebrał. 

-Theo! Kurwa, martwiłam się. - nieźle już bełkotałam, ale raczej mnie zrozumiał.

-Moja mama nie żyje...- powiedział, a ja momentalnie wytrzeźwiałam.



T.

Cichy wielbicielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz