Rozdział 6

20 4 0
                                    

Aragorn i Gandalf byli w podróży. Królestwo Lorda Tony'ego Starka nie było tak daleko jak mogłoby się wydawać. Nie było też najbliżej.
Król Minas Tirith wypił resztki wody. Było gorąco. Tak, że konie szły straszliwie wolno, a Gandalf musiał je umacniać by nie upadły razem z nimi i ich bagażami.
Aragorn miał na sobie luźną koszulę i spodnie. Jego włosy były spięte w kucyk, a broda ogolona. W końcu jak mógłby przyjść na ślub w pełnym zaroście? Musiał jakoś wyglądać, choć wolał ubierać swoje stare ubrania, w których nie potrzebował czyjejś opieki. Były dla niego jak ciepły koc w trakcie zimy. Były przewiewne oraz wygodne. Po zostaniu królem był przymuszony do czegoś, czego tak naprawdę nie chciał. Było wiele rzeczy, które lubił, ale nie mógł och wykonywać.
Musiał jednak być dobry dla królestwa i żony. Jego żona była piękna. Miała długie brązowe włosy i niebieskie oczy. Miała dobrą figurę i bladą cerę. Poznał ją, gdy byli dziećmi. W małym królestwie Rivendell. Tam zawsze było słońce i radość. Oczywiście, przychodziła tam zima, ale nie była tak intensywna jak w Minas Tirith. Nie chciał zabierać jednak swojej ukochanej. Mimo tego, że bardzo ją kochał, chciał mieć jakiś czas dla siebie. Ten wyjazd był idealną wymówką.

- Musisz być zmęczony - Stwierdził Gandalf.

- Jasne - Powiedział i napił się z bukłaka. - Ale to nie pierwszy raz. Jak myślisz, jak duże będzie to wesele?

- Pewnie jedno z największych w historii - Odparł. - W końcu Lord Stark ma w zanadrzu wiele monet które z chęcią by wydał za jednym razem. Poza tym, według niego "jak się bawić, to się bawić", co nie jest dobrą zasadą. Przynajmniej według mnie.

- Czy Ty sądzisz o nim cokolwiek dobrego?

- Tak... Ale tylko wtedy, gdy przestaje pić.

- Możesz to powiedzieć o każdym z ludzi - Powiedział, przypinając bukłak do swojego paska. - I jasne, Lord Stark pije dużo, ale jest jednym z genialniejszych wynalazców we wszystkich królestwach.

- Zauważ jednak, ile Lord Stark wypił.

- Jestem raczej ciekaw, ile jeszcze wypije - Powiedział Śmiejąc się i po chwili zszedł z kuca. - Odpocznijmy tu.

***
Barry Allen, Lord Central City starał się nie wychylać z tłumu. Nie miał żony ani pokaźnego grona przyjaciół. Wolał otaczać się zaufanym gronem znajomych. W końcu kto nie chciałby manipulować władcą Central City? W końcu jego miasto jest niemałe. Poza tym, dostał je od Imperatora, zasada jest taka, że jeśli coś jest od Imperatora, to się tego nie traci. Bał się Imperatora-Staruszki. Nie wiadomo co mógłby mu zrobić. Barry wiele słyszał, że jest jakaś Rebelia, ale nie wierzył na jej zwycięstwo, skoro staruszek miał chyba armię co najmniej trzy większą niż oni. Barry zostałby w takim miejscu w jakim jest.
Był w zamku Diany. Pakował się, by wrócić do Central City. Wszystkie koszule zostały przez niego estetycznie poskładane. Podobnie jak spodnie czy skarpetki. Na jego łóżku leżał miecz. Barry dostał go od swojego ojca który został zamordowany w bitwie przeciwko Imperatorowi. Tak samo jak jego matka. Miecz nosił nazwę "Szybszy niż światło". Barry zawsze nosił go przy sobie. Nie mógł zapomnieć o swoich korzeniach. Zawiódłby swoich rodziców. I jasne, oni polegli, ale jego rodzina miała w zwyczaju pamiętanie o swoich. Nie chciał łamać tradycji.
Nagle do pokoju wszedł Oliver Queen.
Był w płaszczu. Dość biednie, jak na najbogatszego lorda w kraju.

- Lordzie Allen - Powiedział Oliver. - Wybacz mi za wtargnięcie - Wyrecytował to zdanie jak wiersz.

- Tak? - Spojrzał w podłogę. Unikał wzroku Queena.

- Zastanawiałem się, czy nie chcesz pojechać ze mną do Star City - Powiedział. - Byłoby miło.

- Dlaczego chcesz, bym pojechał? - Spytał cicho.

- Mam... Problem. Mianowicie, nie mam znajomych, którym mógłbym zaufać...

- Masz Ser Clarka, albo nie wiem... Lorda Bruce'a.

- Nie żartuj. Są sztywniejsi od drewna. Gdybym chciał ich zaprosić do wspólnej podróży już by ze mną jechali.

- Oliverze, ja muszę panować nad miastem.

- Wiem - Powiedział. - Ale gdy zjawi się generał mały Zeus muszę być gotowy. Nic nie dodaje mi skrzydeł jak dobre towarzystwo. Przecież wiesz.

Barry uśmiechnął się lekko.

- Słyszałem - Odparł Allen. - Podobno jesteś legendą w domach rozpusty.

- Jestem gwiazdą na skalę światową.

- Jasne - Mruknął. - W burdelach - Dodał.

- Dobra, Lodzie Allen... To pojedziesz ze mną?

Barry przegryzł wargę. Jasne, mógł z nim pojechać, ale miał swoje do władanie. Nie chciał też zawieść Olivera. W końcu gdyby Barry zbankrutował, kto inny mógłby go poratować? Barry Allen nie był jakoś niesamowicie bogaty. Może teraz to jedyna opcja?

- Dobrze. Kiedy wyjeżdżasz?

-Teraz.

- Zbiorę swoich ludzi.

KrólestwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz