Rozdział 27

9 2 0
                                    

Byli już prawie u celu. Mieli związane ręce i zasłonięte oczy. Nie miał im tego za złe. Ich konie były prowadzone przez gospodarzy.

- No moglibyście dać spokój z tą eskortą - powiedział Dick.

Byli na terytorium bazy Leo Vadeza. Aragorn nie sądził, że Valdez urządzi sobie kryjówkę w górach. Trzeba przyznać, że to pomysłowe. Żołnierze w pomarańczowych lub fioletowych zbrojach szli wokół nich, przy okazji trzymając włócznie.
Można było się domyślić, że to wielka grota, po wszechobecnej wilgoci. Poza nią, panowały tam wielki hałas i smród. Mimo to, szli dalej. Kazali im wejść do sali. Odwiązano im chustki.
Pierwsze co zobaczył Aragorn to krzesła. Na przeciwko niego, siedział człowiek o dziecinnej twarzy, elfich uszach i kręconych włosach.
Wstał. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Poszedł do Aragorna i wyciągnął otwartą dłoń.

- Miło mi Cię poznać - rzekł i objął go, po czym wskazał na krzesło. - Siadaj, Aragornie. Wy też, reszto drużyny.

Wszyscy usiedli. Strażnicy którzy ich złapali byli nieletni. Było to widać nawet im się nie przyglądając.

- Bruce Wayne mówił mi o tym, że będziecie mieli dla mnie argumenty, dotyczące naszego porozumienia - powiedział. - Możecie mówić.

- My dołączylibyśmy, a ty zyskałbyś parę tysięcy żołnierzy - powiedział Forrest. - Dodatkowo, byłbyś jednym z naszych generałów...

- ...Raczej wy moimi - przerwał mu poważnym tonem. - Kontynuuj.

- Wybierzemy króla poprzez głosowanie - oznajmił Aragorn.

- Kto będzie głosował?

- Wszyscy - powiedział Dick. - Wszyscy po osiągnięciu wieku dorosłego. To co? zgoda?

- Zgoda - odparł. - To kiedy przybędzie tu wasza armia? Porwano mi przyjaciół i dobrze by było ich uwolnić.

- Plan jest taki: Informujemy lorda Wayne'a o naszym sojuszu. Jedziemy do naszych państw i zwołujemy wojska, a następnie atakujemy z obu stron żołnierzy Imperium.

- Dobra. Tylko posiedźcie tu parę chwil zanim ruszycie, w porządku?

- Skoro tego chcesz - powiedział T'challa.

- Nie ja, a wasze ciała. Widać, że jesteście zmęczeni.

- Na ile?

- Na dzień. Może dwa. Jeszcze jedno, jak ominiecie kraj Tony'ego Starka?

- Znamy sposoby - zapewnił T'challa. -Nie musisz się tym przejmować.

- Możecie iść. Śpijcie w dowolnych wolnych pokojach.

Aragorn wyszedł. Skierował się do zbrojowni. Nie miał na sobie założonej zbroji. Włosy związał, a brodę natomiast ogolił dokładnie.
Rebelianci (chociaż w większości obozowicze) byli dla niego uprzejmi, ale mimo to nie odchodził od swojego meicza na krok. Jeśli miałby być szczery, nie czuł wobec nich zaufania. Nie wiedział z czego to wynikało.
Wchodząc do ciepłego w środku pomieszczenia czuł na sobie wzrok kowali. Zapewne synów Hefajstosa. Jeśli chodzi o wykuwanie, to oni byli najlepsi. Było ich może z dwudziestu. Bogowie płodzili do potęgi, pomyślał.

- Tak? - zapytał najwyższy z nich. Był czarnoskóry i krótkie czarne włosy, będąc przy tym niezwykle umięśnionym i wysokim.

- Aragorn, syn Arathorna - Przedstawił się. - Przyszedłem tu, aby wykupić od was tarczę.

- Jesteś władcą Minas Tirith, tak?

- Jestem - rzekł powoli, bo nie wiedział do końca czego ma się spodziewać.

KrólestwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz