Rozdział 13

13 3 0
                                    

Steve miał zakute ręce. Szedł do lordowskiej wieży. Dany i dwoje strażników prowadzili go. Wiatr z północy muskał go po twarzy. Miał na sobie szary dublet.

- Nie wiedziałem, że jesteś takim pokornym sługą - powiedział Steve.

- Gdy trzezeba, to owszem - odparł Daniel.

- Myślałem, że będziesz walczyć z Imperatorem - powiedział Steve.

Chciał go przekabacić na swoją stronę. Może dałby się przekonać, że Tony nie jest wart zaufania. Rozglądał się, by zobaczyć znajome twarze. Nie znalazł nikogo znajomego.

- Lordzie, radziłbym być na spotkaniu oazą spokoju. Nie chciałby Pan, aby doszło do niepotrzbnej bójki, prawda? - spytał retorycznie przed wejściem czarnoskóry mężczyzna.

- Nie zaprzeczam jak i nie obiecuję, ser- odparł. Wszedł do wieży. Na ścianach były obrazy przodków Tony'ego. Rozpoznał tylko jego ojca - Howarda. Stark nie miał w zwyczaju mówić o swoich przodkach. Myślał On tylko o przyszłości. Zmienił się od czasów Akademii Herosów.
Wchodził po czarnych schodach.
Wokół siebie miał tych samych strażników. Czuł się jak niewolnik. Właściwe, to po części już nim był.
Danny zapukał przed złotymi drzwiami. Rogersa zaczął boleć brzuch. Nie widział Tony'ego przez sześć lat.
Drzwi otworzył On. We własnej osobie. Najbogatsza osoba w królestwie. Tony Stark.
Miał kozią bródkę i zielony wams bez kołnierza. Trzymał w ręku kielich z (zapewne) alkoholem. Opierał się o brązowe biurko, za którym było szerokie okno.
Steve spojrzał na Starka obojętnym spojrzeniem.
Tony uśmiechnął się szeroko. Podszedł bliżej Steve'a. Straż się odsunęła.

- Jak się masz, Steve? - spytał.

- Poza tym, że wpadłem w zasadzkę, to dobrze - odparł.

- Daj mi wytłumaczyć, Steve - powiedział i podszedł o dwa kroczki bliżej. - Chcę zapewnić w mieście bezpieczeństwo. Nie mogę pozwolić, by byle kto wjeżdżał mi do miasta.

- Wiedziałem, że jestem dla Ciebie kimś mało ważnym, ale żebym osiągnął status człowieka byle jakiego? - Steve poczuł, jakby ktoś kopnął go poniżej pasa.

- Zabawne, ale od pewnego czasu tak jest. Bo wiesz, nie chciałeś pomóc mi w rozwoju miasta, a na dotek uciekłeś z człowiekiem, który zamordował mi rodziców.

- To nie był On - odparł. - Bucky był pod kontrolą jednego ze złoczyńcòw.

- I myślisz, że chce mi się wierzyć? Wiedziałeś o tym, ale mi o mi nei powiedziałeś. Myślałem, że się przyjaźnimy.

- Nie chciałem, byś się z nim bił - skłamał po części.

Tony wypił całą zawartość kielicha.

- Nie - powiedział. - Chciałeś bym się nie dowiedział, bo wolałeś chronić swojego koleżki - warknął.

- Jeśli chcesz mnie więzić, to proszę, ale uwolnij moich przyjaciół. Scotta i Clinta też.

- Według prawa gościa, macie prawo być na moim ślubie. Po imprezie, masz opuścić to miasto, i nigdy do niego nie wracać. Jasne?

- Tony, dlaczego mnie nie po prostu nie zabijesz?

- To by mi zagroziło wojną. Poza tym, Scotta ani Clinta nie zamierzam uwalniać. To moi więźniowie. A i zaprosiłem Cię, tylko za namową Pepper - uśmiechnął się półgębkiem. - Możecie go odprowadzić.
***
Luke obudził się z potężnym bólem głowy. Wokół niego były stalowe pręty, a wyjście było zablokowane przez kłódkę. Jego małe więzienie otoczone było czerwoną płachtą. Gdy się podniósł, uderzył głową w znajdujący się nad nim metal. Wydał z siebie wrzask. Szukał rękojeści swojego miecza. Nie miał go. Cholera! To była pamiątka po Benie. Zaczął trząść klatką jakby był szalony.

- Otwórzcie moją klatkę! - Zawołał. Z każdą sekundą robił się coraz bardziej
gniewny.

Powóz się zatrzymał. Płachtę odsunęła Ona. Mara Jane.

- Bądź w końcu cicho - powiedziała.

- Gdzie jedziemy?

- Do bazy rebelii - odparła. - Nie dostaniesz swojego miecza dopóki nie dotrzemy do tej bazy.

Luke oniemiał. Czyli teraz to On będzie walczyć przeciwko Imperatorowi. Mara spuścił płachtę.

- A mogę wodę?

- Możesz się zamknąć - odparła. - Już niedługo tam dotrzemy.

Tak też się stało. Jednak zamiast bazy rebelii, dotarli do zamku Imperatora.
Jego żołnierze nieśli go klatce. Było ich z ośmiu. Czterech go nosiło, a reszta celowała w niego z łuków.
Luke miał spotkać się z Palpatinem. Dreszcz przeszywał go na samą myśl o tym. Chociaż istniała szansa na to, że znajdzie w tym zamczysku Bena.
Zaczął boleć go brzuch.

KrólestwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz