~XXIV~

373 34 0
                                    

Kolejne warianty imion rozmaitego pochodzenia przewijały się przez jego głowę w miarę przerzucania kolejnych, płóciennych worków wypełnionych zbiorami z upraw fasoli i grochu. Zdążył przywyknąć już do pracy jedną ręką, poza tym, dzieciaki, które towarzyszyły mu prawie cały czas zawsze były chętne do pomocy. Na ogół lubiły wspinać się na drzewo rosnące przy jego chatce i obserwować go z góry, jak jastrząb obserwuje swoją kolację. Praca pozwalała mu na odizolowanie się od wszystkiego, czego nie pamiętał, a co próbował sobie przypomnieć gdy tylko nadarzyła się odpowiednia okazja. Kolejny worek uderzył o stertę, a z nim kolejne imię, które uznał za nieodpowiednie dla białej baletnicy. Rozważał już nawet Natalię, ale w końcu uznał że świat ma już jedną wdowę o takim imieniu. Poza tym, mimo podobnych rys twarzy, dwie kobiety szczególnie teraz wydawały się zupełnie różne. Natalia była śmielsza, podczas gdy Katia...czy jakkolwiek będzie miała na imię, wyrosła na osobę raczej odizolowaną. Ale jak mógłby ją winić? Sam był świadkiem wydarzeń, które ją kształtowały, a to było tylko parę miesięcy. Później, w głowie rozbrzmiało mu imię Odetta, na cześć jednego z baletów, jaki Czerwona Komnata lubiła wystawiać w Bolszoj. Ale od razu przywodziło mu na myśl Odessę, nad którą, jak pamiętał, podarował Natalii paskudną bliznę i załatwił inżyniera, którego kobieta wtedy eskortowała. Wszystko sprowadzało się baletnicy o rudych włosach, które zapuściły korzenie tak głęboko, że nie potrafił o nich nie myśleć. I tak w kółko, biel mieszała się z czerwienią, jak mleko dolewane do krwi. Uniósł kolejny wór i odłożył go na drewniany wózek. Przynajmniej teraz miał o czym myśleć bez przywoływania obrazu poobijanej twarzy Steva czy Howarda z dziurą w głowie. Sprawa tak błaha jak imię dla bezimiennej baletnicy ratowała mu tyłek, a przy okazji robił coś pożytecznego.

Po chwili poczuł, że coś znacząco się zmieniło. Przerwał pracę, by spojrzeć w kierunku lasku i jeziora, gdzie od razu rzuciła mu się w oczy biała czupryna. Trudno byłoby pomylić ją z kimkolwiek innym, dziewczyna wyglądała, jakby zastanawiała się czy powinna teraz podejść i coś powiedzieć. Uśmiechnął się przelotnie, starając się przy okazji ukryć wyraz twarzy. Zastanawiał się, ile wytrzyma zanim ogarnie ją kompletna nuda. Nie należała do niecierpliwych, podobnie jak on sam, ale nawet on panicznie potrzebował czegoś do roboty. A ponieważ nie miał dostępu do alkoholu, który przecież działa lepiej niż najsilniejsze środki przeciwbólowe, zajął się przerzucaniem worków.

- W porządku?- Zapytał. Jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej, przez co przypominała mu wystraszoną sarnę. Słońce prowadziło zażartą walkę z jej skórą.

- Nie potrzebujesz pomocy?- W jej głosie nie trudno było odnaleźć nadzieję, która teraz zabłyszczała również w jej źrenicach. Nie próbowała nawet tego ukrywać, a w ukrywaniu emocji była przecież bardzo dobra. Zmierzył ją wzrokiem, przez co na kilka sekund zwątpiła. Ale on na prawdę patrzył na szafirową sukienkę, która odsłaniała jasne plecy i ramiona.

- Musisz się przebrać, usmażysz się.- Orzekł. Sam był ubrany w lniane spodnie i kamizelkę, lewe ramię zakryto granatową chustą. Nawet nie starała się ukrywać zawodu i frustracji. Często, gdy chciała wyrazić niezadowolenie, jej brwi wyginały się w rozmaite kształty, przez co musiał powstrzymać się od uśmiechu.

- Oboje wiemy, że bywało gorzej.- Nie sposób się nie zgodzić, pomyślał. Już po chwili oboje zajęci byli przerzucaniem worków wypełnionych soczewicą. Wiedział, że wygoni ją zanim słońce kompletnie zjara jej ramiona. Chciał, żeby zajęła się czymkolwiek, nawet na krótko. Większość czasu milczeli, lecz w końcu widząc jej zmarszczone brwi i przeszklone oczy oraz jak intensywnie nad czymś myślała, zdecydował się przerwać ciszę. Przeszyła go wzrokiem, gdy zabrał jej jeden z worków i odłożył go na bok.

- Pewnie myślisz...- zaczął- Nikt cię nie wyda. Hydra kazała mi zabić wielu ludzi. Żal nie przywrócił im życia, ale przestałem wierzyć w ich sprawę. Robiłem, co do mnie należało, ale nie byłem już jednym z nich. A gdy wyprali mi mózg zrozumiałem, że zależało im na moim posłuszeństwie, nie lojalności. Teraz, nie zasługują na twoją. Możemy tylko ich nienawidzić.

- Jestem lojalna wobec mojego kraju- Z bliska przypominała białą nimfę, ale nie zamierzała tego wykorzystywać.

- Twój kraj widzi cię jako broń, służącą do kształtowania polityki zagranicznej według własnego szablonu. Powiedz, czy w Czerwonej Komnacie czułaś się bezpieczna? Gdy kolejne dzieciaki kończyły martwe, bo pomyliły kroki jakieś cholernego baletu, albo mordowały się na wzajem o kawałek chleba i tak od dekad, nikt nigdy się nie sprzeciwił.

- Nie- Odparła- Ale to był mój dom.

~She was Nobody~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz