6. Szansa 👑

2.1K 179 220
                                    

6.



Bola wypłaca mi pieniądze za cztery dni pracy. Pensja jest wyraźnie okrojona — kobieta mówi mi ze zmartwieniem, że musiała potrącić za potłuczone naczynia oraz zmarnowane kawy. Zawstydzona bez słowa kiwam tylko głową i odbieram kilka banknotów z ogromnej dłoni już mojej byłej manager. Zabieram swoje rzeczy i wciąż w brudnym uniformie wychodzę na korytarz galerii. Odchodzę za zakręt i siadam ciężko na drewnianej ławeczce, która na szczęście jest pusta. Pochylam głowę, zagryzając mocno dolną wargę. Gorące łzy zaczynają mi spływać po policzkach i zanoszę się cichym szlochem.

Jak ja sobie wyobrażam prowadzenie własnego biznesu, skoro nie potrafię umyć głupiej szklanki, aby ta nie miała zacieków? Najpewniej splajtuję po pierwszym miesiącu, jeżeli w ogóle uda mi się otworzyć własną kawiarnie. Trzeba było zostać w Polsce i robić w fabryce. Tam przynajmniej nie było niczego łatwo tłukącego się.

Pociągam nosem i otwieram torebkę, aby wyłowić z niej chusteczkę, kiedy ktoś staje przede mną. Widzę eleganckie, czarne skórzane buty. Unoszę wzrok i dostrzegam dużą plamę na jasnoszarej marynarce. Znowu zaczynam płakać i mówię ochrypniętym szeptem:

— Strasznie pana przepraszam. Ja odkupię tę marynarkę. — Wycieram mokre policzki wierzchem dłoni. — Możemy iść teraz do sklepu jeżeli ma pan trochę czasu.

Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Zniknąć i już nigdy nie pokazać się nikomu na oczy. Czuję jak cała moja twarz płonie, poddenerwowana zaczynam bawić się paskiem torebki.

Starszy mężczyzna unosi brwi po czym uśmiecha się delikatnie.

— To nic takiego. Mam pełno takich marynarek. — Wskazuje niedbale poplamione ubranie. — Widziałem jak rozmawiała pani z managerem kawiarni. Płakała pani, wciąż płacze. — Na jego twarzy wykwita lekki rumieniec. — Zwolnili panią przez ten wypadek ze mną? — Zaczynam głośno czkać jakbym nie była wystarczajaco zawstydzona. — Mogę porozmawiać z managerem i wytłumaczyć, że nic się nie stało...

— Dziękuję, ale to nic nie da — przerywam mężczyźnie, aby zaoszczędzić mu trudu. — Przez ostatnie kilka dni narobiłam tyle szkód, że to cud, że wcześniej mnie nie zwolnili.

Mężczyzna marszczy wyraźnie zmartwiony brwi. Przygląda się mojemu ubrudzonemu uniformowi i drapie się po szyi. Przełykam ciężko i dyskretnie staram się poprawić ubranie, ale i tak najpewniej wyglądam jak ostatnia sierota. Prawie czarne oczy mężczyzny spoglądają na złoty zegarek, który znajduje się na jego prawym nadgarstku. Przygryza on wargę i pyta:

— Nie jest pani stąd, prawda? — Kręcę głową i wstaję w końcu z ławki, bo uświadamiam sobie, że to niegrzecznie tak rozmawiać z nim na siedząco. — Tak myślałem. Ma pani ciekawy akcent. Irlandka?

Z trudem rozciągam wargi w krzywym uśmiechu i z wahaniem wyciągam dłoń do mężczyzny na powitanie.

— Magdalena Nawrocka, ale wszyscy nazywają mnie Lena. Przyjechałam z Polski.

Hindus ściska moją dłoń i szybko ją puszcza, co przyjmuję z ulgą. Jestem w szoku, że pierwsza zainicjowałam kontakt fizyczny, zwykle tego nie robię. Mój rozmówca śmieje się cicho i mówi, że ma kilku pracowników z Polski. Nazywa nas głośnymi i radosnymi ludźmi.

— Guarav Bonighala — przedstawia się. — Dawno temu pani przyjechała?

Przystaję z nogi na nogę i chwilę się zastanawiam nad odpowiedzią. W końcu decyduję się wyjawić prawdę panu Bonighali. 

Książę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz