10. Przyczajona Polka, ukryty parasol 👑

2.2K 203 371
                                    

10.



W czwartek specjalnie wychodzę z domu czterdzieści pięć minut wcześniej. Daria jęczy cicho, że oszalałam i żebym najlepiej zaczęła sypiać w firmie, skoro tak nie mogę się doczekać, aby się tam zjawić.

Nikt nie wie, że mój szef to tyran i sprawia, że mam ochotę powyrywać sobie włosy z głowy. Kiedy dostałam pracę u pana Bonighali wszystkim się tym pochwaliłam, później było mi głupio przyznać się, że Yuvraj to istny diabeł wcielony. Tak więc wszyscy sądzą, że wygrałam los na loterii. Gdyby tylko znali prawdę...

— Wczoraj mój pociąg się zepsuł i spóźniłam się do pracy — tłumaczę leżącej w pogniecionej, fioletowej pościeli kuzynce. — Wolę wyjść dzisiaj wcześniej.

Daria jęczy przeciągle i zakłada kołdrę na głowę.

— Ty się nigdy nie zmienisz. — Dochodzi spod kołdry jej przytłumiony głos. — Nie wiem po kim to masz. Twoi rodzice i Filip wiecznie są wszędzie spóźnieni. Tylko ty jedna jesteś przed czasem.

Wzruszam ramionami i robię wysoką kitkę na środku głowy. Przypudrowuję twarz i tuszuję rzęsy. Słyszę ciche pochrapywanie kuzynki, więc wychodzę na palcach z naszej sypialni. Wmuszam w siebie kanapkę z serem i szybko wychodzę z mieszkania. Jak zwykle pokonuję te trzy piętra schodami, bo boję się zaklinować w windzie. W zeszłym tygodniu metalowa puszka popsuła się cztery razy. Raz musiała przyjechać straż pożarna. Na zewnątrz wita mnie słońce, ale powietrze jest nieco bardziej rześkie niż zazwyczaj. Jest piętnaście po siódmej i upał jeszcze nie dosięgnął ulic dzielnicy, w której mieszkam. Autobus na stację jak i sam pociąg jest w połowie pusty, i zaczynam się poważnie zastanawiać czy nie zacząć jeździć cześciej o tej porze.  

Na moim docelowym przystanku jestem pięć po ósmej. Mam mnóstwo czasu, po drodze wchodzę do kawiarni i kupuję słodką latte i dwa czekoladowe ciastka — postanawiam sobie osłodzić ten poranek, bo reszta dnia zapewne będzie gorzka. Otwieram swoim kompletem kluczy czerwone drzwi i podchodzę do białego kwadratu, aby wyłączyć alarm, ale zauważam, że nie jest on uzbrojony. Marszczę brwi, zastanawiając się czy ktoś zapomniał włączyć urządzenie wczoraj po południu, kiedy w głębi biura rozlega się dość głośny huk.

Robię wielkie oczy i rozglądam się za czymś, czym mogłabym ogłuszyć potencjalnego złodzieja. Przy biurku Hannah stoi czarna parasolka z solidnie wyglądającą drewnianą rączką. Stawiam na blacie kawę i papierową torebkę, chwytam parasol w dłoń i na palcach idę do pokoju ksero. Serce obija mi się o żebra, a oddech przyspiesza. Słyszę szelest tuż za brązowymi drzwiami. Wzmacniam chwyt spoconych dłoni na czarnym materiale, robię kolejny krok do przodu i w chwili, gdy mam trącić kolanem drzwi, te otwierają się. Krzyczę piskliwie i walę z całej siły parasolem na oślep. Zdążam zadać trzy porządne ciosy zanim do moich uszu dolatuje stłumione przekleństwo i ktoś wyrywa mi moje obronne narzędzie z rąk.

— Czy ty już kompletnie zwariowałaś?! — drze się na mnie Yuvraj. Jedna śniada dłoń zaciśnięta jest na parasolu, druga znajduje się na środku czoła mężczyzny. — To zemsta za wczoraj? — pyta zjadliwie, rzucając parasolkę na podłogę.

Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk, zapewne wyglądam jak wyjęta z wody złota rybka. Bąkam przeprosiny i szybko biegnę do kuchni, by wyjąć z lodówki butelkę zimnej wody.

— Przepraszam. Usłyszałam hałas na zapleczu. Myślałam, że ktoś się włamał — tłumaczę się, podając mężczyźnie zimny plastik. 

Czarne oczy patrzą na mnie ze złością. Bonighala zdejmuje dłoń z czoła i moim oczom ukazuje się potężnych rozmiarów guz.

Książę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz