11. Ile centrymetrów ma jedna stopa? 👑

2K 197 200
                                    

11.



— Jak w fabryce? Bardzo was męczą? — pytam, siadając na niskim murku przed wejściem do mojego wieżowca. — Rozmawiałam z mamą, ale ojciec siedział obok i nie mogła mi nic za bardzo powiedzieć.

Filip mruczy chwilę. Jego głos brzmi na poirytowany.

Trochę. Coraz mniej płacą i ludzie nie chcą przychodzić do pracy. — Brat wzdycha. — Wszyscy szukają szczęścia w Niemczech. Poza tym, te cholerne maszyny są jeszcze z czasów komuny, co chwilę się psują i trzeba zapieprzać samemu z worami buraków.

Mój dobry humor spowodowany nowiną o nadaniu bratanicy mojego imienia szybko mija.

— Jak dajecie sobie radę?

Filip waha się chwilę, nim mi odpowiada.

Ja całkiem okej. Jestem młody i mam siły za dwóch, ale tato... ostatnio wziął nadgodziny i kiepsko to się odbiło na jego plecach.

— Po co brał nadgodziny? — pytam, nerwowo podrygując nogą. Może i nie należymy do bogatych, ale jak do tej pory udawało nam się wiązać koniec z końcem.

Trzeba wymienić dach, cały przecieka. Pamiętasz, co się działo na wiosnę? — Wzdycham ciężko. Zalało cały strych, ucierpiał też sufit w sypialni rodziców. Tato wspominał, że trzeba wymienić kilka dachówek, najwidoczniej to była optymistyczna wersja uszkodzeń. — Wiesz, że zazwyczaj wszystko robimy sami w domu, ale tutaj trzeba zrywać cały dach. Ani ja, ani ojciec nie znamy się na tym, trzeba wołać fachowców.

Wkładam kciuk do ust i zaczynam obgryzać lekko odstającą skórkę. Mama nic nie mówiła o wymianie dachu. Wiem, jak budowlańcy się cenią, w zeszłym roku brat taty, wujek Marek, robił dobudówkę z tyłu domu, ciotce Mariannie zamarzyła się kuchnia z jadalnią. Ekipa zawołała taką kwotę, że wujek o mało nie dostał zawału. Koniec końców wuj, jego dwóch synów, tato i Filip wykonali lwią część roboty i udało się uciąć koszty.

— Ile? — pytam, wyjmując palec z ust. Filip podaje kwotę, a ja aż się zapowietrzam.

Pożyczyłbym im coś, gdybym miał co. — Brat brzmi na zmartwionego. — Wszystko odkładamy na wyprawkę z Dagą. Sami jesteśmy pod ścianą.

— Przecież wiem, Filip — uspokajam go. — Za dwa tygodnie mam pierwszą wypłatę. Prześlę coś rodzicom.

A twój biznes? — dopytuje się.

— Zarabiam trochę ekstra, więc nie ma problemu. — Brat chrząka i wiem, że mu głupio, że to ja wspomogę rodziców finansowo. — Filip, jest okej. — Uśmiecham się do słuchawki, zupełnie jakby chłopak mógł to zobaczyć. — To ty zawsze im pomagałeś. Teraz pozwól mi. Poza tym, zobacz jaki jest przelicznik. Ja wyślę im niewielki procent moich zarobków, a dla nich to będą duże pieniądze — przekonuję brata.

Jesteś pewna? Bo jeżeli to sprawi problem z twoimi planami co do kawiarni, to zawsze mogę wziąć kredyt...

— Przestań — przerywam mu szybko. — Powiedziałam, że jest okej.

No dobra — burczy. — Ale jak się odkuję, to oddam ci połowę.

— Fifi! — wykrzykuję znienawidzone przez brata przezwisko. — Masz dziecko w drodze, miliard wydatków. Daję te pieniądze rodzicom i nawet nie chcę słyszeć, że mi coś oddasz.

Dobra, dobra, ale się nerwowa zrobiłaś — marudzi, a ja przewracam oczami.

Rozmawiamy jeszcze chwilę o różnych pierdołach i w końcu słyszę, jak Daga woła brata na kolację. Żegnam się z nim i przesyłam całusy przyszłej bratowej. Powoli wdrapuję się na trzecie piętro i otwieram białe, lekko obdrapane drzwi. Wita mnie zapach spalenizny. Zaglądam do kuchni i widzę na wpół wyprostowane czarne kędziory kuzynki, której głowa jest pochylona nad talerzem, gdzie leżą kromki chleba w kolorze węgla. Kostia stoi tuż obok i macha ręcznikiem w stronę otwartego okna.

Książę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz