Rozdział pisany z perspektywy Walta, w narracji trzecioosobowej. Ja wiem, że takie zmienianie narracji jest słabe, ale cóż na to poradzę, że poczułam przypływ weny i po prostu musiałam ten rozdział tak napisać. W kolejnych częściach wracamy do Jo i jej specyficznego humoru, mam nadzieję więc, że ta część będzie pewnego rodzaju oddechem pomiędzy tym wszystkim, i oczywiście wyjaśni wam co nieco.
Spojrzał na karteczkę leżącą na dnie szuflady. Słodkich snów, skarbie. Dlaczego ją zatrzymał?Nie uważał siebie za sentymentalnego. W jego życiu codziennym nie było miejsca na sentymenty. Na barkach spoczywała mu ciężka odpowiedzialność za ogromną firmę, maszynę codziennie przerabiającą miliony na wielu rynkach światowych. Miał przed sobą ludzi, przed którymi musiał za wszystko odpowiadać i jeszcze więcej osób pod sobą, którymi każdego dnia był zmuszony zarządzać.Każdego dnia prowadził rozmowy, spotkania, konferencje, kontrole, podpisywał umowy, zdobywał i tracił zaufanie, odnosił sukcesy i jeszcze więcej porażek. Każdego dnia przebywał w zimnym i skomplikowanym świecie biznesu. Prowadził grę, w której nie było czasu na uczucia. Liczyły się tylko pieniądze, zyski, straty, analiza rynku i konszachty z odpowiednimi osobami.Nie wiedział, czy to jego żywioł. Owszem, tkwił w firmie, odkąd skończył studia i ojciec, przestając go w końcu ignorować, oznajmił, że to wszystko kiedyś będzie jego. To było w pewnym stopniu naturalne – on, Walter, najstarszy z rodzeństwa i najbardziej rozsądny, miał zająć się rodzinnym biznesem. I nigdy tego nie kwestionował. Przyjął ze zwyczajnym sobie spokojem decyzję ojca, bez żadnego problemu wchodząc w role, które mu powierzano, pnąc się w górę po kolejnych firmowych szczeblach. Nie kwestionował niczego.Graham Buchanan przy każdej możliwej okazji powtarzał wszystkim, że jest z syna niezmiernie dumny. Nigdy jednak nie powiedział tego Walterowi, nie skierował tych słów bezpośrednio do niego. W końcu starszy Buchanan też był graczem w tej nigdy niekończącej się grze i doskonale wiedział, jak ją prowadzić, by wygrać. Nie okazywał mu żadnych uczuć. Zwracał się do niego „synu", jednak w jego postawie zawsze było coś, co kazało Walterowi myśleć, że traktuje go jako pracownika. Nie miał jednak odwagi, by kiedykolwiek zaprotestować.A teraz? Ojca nie było i Walter został sam.Zniknął zupełnie nagle, chociaż od pewnego czasu znikał coraz częściej i mężczyzna domyślał się, co działo się z jego ojcem. Brak skupienia, odwoływanie spotkań, coraz więcej obowiązków zrzucanych na Waltera. Ukrywał się bardzo dobrze, ba!, był mistrzem ukrywania, jednak Walt znał ten wzór aż za dobrze. Ale nie zdążył nic z tym zrobić.Nie przeszkadzało mu zupełnie, że wszystko jest na jego głowie. Miał czas, by przyzwyczaić się do samodzielnych decyzji i naprawiania tego, co ojciec zepsuł lub miał zamiar zepsuć swoim zachowaniem. Nie widział jednak całego obrazu, do tej pory w końcu nie zarządzał całą firmą, całą wielką spółką Wyland Industries, i nie miał do wszystkiego dostępu.Teraz wszystko zaczynało mu ciążyć.Ojciec nie żył. Zostawił go samego z całym bałaganem i sypiącą się firmą, nawet nie zaszczycając żadnym słowem wyjaśnienia. Bo firma powoli się rozpadała, kawałek po kawałku, ciągnąc za sobą złe decyzje Grahama Buchanana.Zmienił testament tydzień przed śmiercią, zostawiając mu wszystkie swoje udziały. Wcześniej, kiedy jeszcze Graham Buchanan większość swojego czasu pozostawał trzeźwy, zamierzał firmę podzielić równo pomiędzy trójkę swoich dzieci, tak jak chciał tego jego teść, Henry Alton Wyland. Zmienił zdanie pod wpływem narkotyków czy na trzeźwo, Walter nie miał pojęcia. Wiedział jedynie, że wszystko leżało teraz w jego rękach. Cholerne pięćdziesiąt dwa procent.Walter był tak okropnie wściekły na ojca. Drugi raz w życiu czuł do niego ogromną nienawiść, a ten cholerny arogant nawet o tym nie wiedział. Od dwóch tygodni gnił sześć stóp pod ziemią, w gruncie rzeczy na nic więcej nie zasługiwał. Mógł zostawić go w tej zapadającej się dziurze, udać, że to nie jego ojciec i odjechać, tak po prostu. Miał przy sobie dokumenty, ale co z tego, kiedy własny syn mówi, że nie poznaje ojca w martwym, sinym ciele starszego mężczyzny ogołoconego z resztek godności, leżącym na stole w prosektorium. Co z tego? Kto by to zakwestionował? Badania genetyczne? Pff. Łatwo je podrobić.Mógł, ale tego nie zrobił. Czy poczułby się wtedy lepiej? Te wszystkie lata milczenia i tłumienia w sobie emocji znalazłyby wreszcie ujście? Nie, matka by mu nie wybaczyła. Skinął więc tylko głową, potwierdzając – tak, to mój ojciec. To wielki Graham Roland Lyle Buchanan, dumny właściciel Wyland Industries. Bezuczuciowy drań, który zachlał i zaćpał się na śmierć.Czuł w sobie gniew i radość, zmęczenie i ulgę. Zupełnie sprzeczne emocje. Chciał je z siebie wyrzucić, krzyczeć na cały świat, jak bardzo ojciec go zawiódł. Ojciec, którego nie rozumiał. Ojciec, którego nigdy nie miał i miał już nie mieć na zawsze.
CZYTASZ
Dobranoc Skarbie
Teen FictionZnasz to uczucie, kiedy masz wrażenie, że wszystko idzie zbyt dobrze, zbyt idealnie? Kiedy coś przychodzi ci zbyt prosto? Zaczynasz zastanawiać się, czy zaraz nie wydarzy się coś, co wywróci ten idealny ciąg zdarzeń do góry nogami? Masz po prostu to...