Rozdział 18

4 1 0
                                    

— Po co ci strój kąpielowy? Nie mówiłaś przypadkiem, że jedziesz na wystawę?

Było niedzielne przedpołudnie, a ja zamiast leniwie spędzać czas na bezcelowym snuciu się po centrach handlowych, co w obecnych czasach uważano za najlepszą rozrywkę na świecie, siedziałam na łóżku mojej matki. Pomagałam jej się pakować, chociaż lepszym określeniem byłoby: czepiałam się wszystkiego. Cóż, w każdym razie ona tak stwierdziła. No ale błagam, po co jej to bikini?

— Kochanie, będę dwa tygodnie w Barcelonie, chyba nie myślisz, że cały czas poświęcę na wystawę?-Matka rzuciła mi jedno z tych spojrzeń, które mówiło: "Nie waż się nawet sugerować, że jestem za stara na noszenie dwuczęściowych strojów kąpielowych", więc grzecznie skapitulowałam. 

Po pierwsze niezaprzeczalnie byłam najgorszym strażnikiem tego, co wypada, a czego nie wypada. Po drugie wolałam akurat jej nie drażnić, bo miałam sporą nadzieję, że poza kluczami do mieszkania dostanę klucze do samochodu i z opieką nad jej domostwem będzie wiązać się również opieka nad autem.Nie wspominałam o samochodzie mojej matki? Naprawdę? To dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że był najlepszym przykładem na ekscentryczne zachowania Lilibeth Franco. I najlepszy ma tutaj podwójne znaczenie.Jak już wcześniej mówiłam, moja mama była profesorem sztuki. Poza wykładaniem zajmowała się również sprawowaniem pieczy nad najróżniejszymi wystawami. Ponieważ zaliczała się do światowych ekspertów (dla mnie nadal była to lekka abstrakcja, biorąc pod uwagę naszą relację), często dostawała zaproszenia na eventy w różnych częściach globu.Nie byłoby w tym nic niecodziennego, gdyby pewnego razu nie wróciła z takiej podróży z czerwonym Ferrari Spider dostarczonym jej lawetą pod samo mieszkanie.Wyobraź sobie moją minę, gdy ujrzałam to cacko. Szczęka opadła mi prawie do samych stóp. Jak na złość, matka w odpowiedzi na moje pytania, skąd, u licha, wzięła to auto, machnęła lekceważąco ręką. Z racji jej tajemniczego milczenia, miałam spore wątpliwości, co do pochodzenia samochodu. Przez pierwsze dwa dni bombardowałam ją pytaniami, ponieważ obawiałam się, że wydała cały swój majątek na luksusowe auto pod wpływem impulsu. Bałam się również, że dopadł ją kryzys wieku średniego i zacznie wydawać pieniądze na kolejne dziwne widzimisię.Widzisz, moja mama nigdy nie posiadała samochodu. Ojciec, owszem, jednak po jego śmierci, wszystko, co do niego należało, albo zostało sprzedane, albo matka schowała to głęboko w szafie, zakleiła taśmą i profilaktycznie zamurowała. Jak się domyślasz, samochodu schować do szafy nie mogła, chociaż w jej przypadku nic by mnie nie zdziwiło, więc go po prostu sprzedała, ani razu do niego nie wsiadając. Dlatego też poważnie wątpiłam w jej zdolności prowadzenia pojazdów, a z tego, co wtedy zauważyłam, ona naprawdę zamierzała tym Ferrari jeździć. I to wszędzie.Mama jednak nie kupowała już niczego więcej, przynajmniej nie w przedziale cenowym przekraczającym setki tysięcy funtów, więc nie mogłam tego przypisać chwili słabości czy zrzucić wszystko na ten sławny kryzys wieku średniego.Zagadka tajemniczego samochodu rozwiązała się mimo wszystko bardzo szybko. I to dosyć brutalnie. Kilka dni po jej powrocie, w trakcie naszego typowego cotygodniowego sobotniego obiadu, dołączył do nas tajemniczy gość. I nie, nie był to niezwykle bogaty szejk z Abu Dhabi, ani nieroztropnie wydający pieniądze książę z odległego kraju, któremu mama zawróciła w głowie do tego stopnia, by kupował jej drogie samochody. Mężczyzna, który do nas zawitał, wydawał się skromnym dżentelmenem w średnim wieku. Pamiętam, że odniosłam całkiem pozytywne wrażenie, mimo że jego nazwisko było okropnie skomplikowane. Przedstawił się jako sir Lloyd Farkłasenbat-coś-tam. Może gdybym zapytała matkę, pamiętałaby dokładnie, jak się nazywał, podejrzewam jednak, że dostałabym wtedy po głowie sandałem, którego właśnie pakowała do walizki. Matka nie lubiła, kiedy ten temat powracał.No cóż, miała w tym sporo racji, ponieważ nawet babcia Katherine jak na prawdziwą brytyjkę przystało, udawała, że nic takiego nie miało miejsca w naszym życiu.Tak więc sir Lloyd zagościł u nas na obiedzie i szybko okazało się, że to on jest sprawcą tego ekstremalnie drogiego prezentu. Odnosił się do mojej mamy, jakby co najmniej okazała się być ósmym cudem świata i nie trudno było mi domyślić się, że jakimś cudem Lilibeth Franco zauroczyła tego mężczyznę do takiego stopnia, że gotów był jej sprawiać obrzydliwie drogie prezenty.Już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak i przekonałyśmy się o tym, jak już wspomniałam, dosyć brutalnie, ponieważ niespełna dwadzieścia minut od jego przybycia, do mieszkania wpadła policja, drąc się w niebogłosy. Było w tym wszystkim jednak sporo komizmu. Może bym się bardziej przejęła, gdyby nie absurdalność całej sytuacji. Matka krzyczała na funkcjonariuszy łamiących jej kwiatki, babcia Katherine wykorzystała zamieszanie i popijała sobie spokojnie kawę, chociaż wiedziała, że jej nie wolno ze względu na ciśnienie, a sir Lloyd próbował wyskoczyć przez otwarte okno w jadalni, ale utknął i jego chude nogi zwisały śmiesznie z parapetu.Policjantom zajęło sporo czasu, zanim wyciągnęli przerażonego Lloyda z ciasnego okna. Wtedy też okazało się, że Lloyd tak naprawdę nazywa się Dick McDougl i jest poszukiwanym złodziejem i fałszerzem sztuki podającym się za szkockiego arystokratę. Policja poszukiwała go przez pięć lat na kilku kontynentach, a udało się go złapać tylko i wyłącznie dzięki pomocy mojej matki. MOJEJ MATKI, rozumiesz? Siedziałyśmy sobie spokojnie podczas sobotniego obiadu, a ona o tym wszystkim wiedziała, rzuciła w odpowiednim momencie jakieś słowo-klucz (zapiekanka z bakłażanem? Josie, wyprostuj się? Babciu, nie możesz pić kawy!) i bam, policja.Gdybym tylko nie znała mojej matki tak dobrze, jak ją znałam, pomyślałabym, że to wszystko rzeczywiście mogło się wydarzyć. Byłabym skłonna uwierzyć w jej wersję wydarzeń, naprawdę, gdyby nie to, że auto pozostało po prostu w jej posiadaniu. A gdyby rzeczywiście wcześniej zostało kupione przez – bądź co bądź – kradzione pieniądze, to czy policja nie powinna w takim przypadku go po prostu przejąć? Mogłaby, prawda? No właśnie, cała historia była szyta grubymi nićmi, a jedyny z niej pożytek był taki, że samochód został w rodzinie. To znaczy u mojej mamy. Ale ja przecież mogłam z niego korzystać, prawda?

Dobranoc SkarbieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz