Rozdział 14

2 1 0
                                    

Gdybym miała napisać sztukę o zaręczynach mojej kuzynki Nadii, byłby to w połowie musical – tak, typowy bollywood – z hitami popowymi z radia wymieszanymi z hinduskimi rytmami oraz w połowie czarna komedia z morderstwem sąsiada w tle, bo moja rodzina byłaby w tej sztuce mafią. Potem wszyscy siedzielibyśmy przy stole i jedli zaręczynowy tort, bo był najlepszy z całego wieczoru, w takiej tajemniczej ciszy, podczas której nikt nic nie mówi, ale wszyscy rzucają sobie ukradkiem spojrzenia i wiedzą, o co chodzi.Moja matka świetnie by się nadawała na rolę bossa rodziny Franco-Patel. Nosiłaby pewnie wieczorowe suknie o każdej porze dnia i nocy oraz układała włosy a la lata dwudzieste, chociaż wygląda w takich fryzurach paskudnie.

Niestety, to wszystko kończyło się tylko na mojej inwencji twórczej, bo żadnego morderstwa nie było, ale ciotka Amala dała niezły recital, który prawie nas pozabijał. Wszyscy trochę się upili, prawdę mówiąc trochę za bardzo, nawet babcia Katherine łyknęła zdrowo i zasnęła na fotelu w ogrodzie.Jednak znów się zagalopowałam. 

Wróćmy więc do początku.Ponieważ, tak jak już wspominałam, nie zostałam wychowana w tradycji, nie zamierzałam zakładać sari, zresztą nawet żadnego nie miałam w swojej szafie. Przyzwyczajona byłam już do tego, że dostawało mi się za każdym razem, kiedy nie ubierałam się tak, jak chciała reszta rodziny. Zresztą, to nie miało żadnego znaczenia, ponieważ i tak nie miałam brać udziału w samej ceremonii zaręczyn. To znaczy bezpośrednio.Muszę chyba wspomnieć, że hinduskie zaręczyny czy wesela zawsze charakteryzowały się wystawnością – muzyka, jedzenie, stroje i tradycja, w mniejszym lub większym stopniu zachowana. Wszystko musiało być głośne, kolorowe, pełne życia i emocji. Celebrowano prawie każdą chwilę, co czasem wyglądało trochę jak przedstawienie, jakiegoś rodzaju widowisko. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że takie związki były często po prostu aranżowane, dla mnie to wszystko kojarzyło się z magiczną sztuczką – magia pozostawała magią, dopóki nie poznało się jej prawdziwego mechanizmu.Zastanawiałam się, jak to wyglądało w przypadku Nadii i Adiego. W końcu był Hindusem, w każdym razie na pewno miał hinduskie korzenie, to nie ulegało wątpliwościom, ale nie przypuszczałam po prostu, że Nadia należy do tradycjonalistek. Studiowała medycynę, co samo w sobie było niezwykłym wyjątkiem w rodzinie ze strony matki. Zastanawiało mnie, czy przypadkiem ciotka Amala nie maczała w tym wszystkim swoich palców, w gruncie rzeczy kiedyś prawie mnie zaręczyła z jakimś nieznanym mi mężczyzną.Wspominałam już, że miała katalog? Jakkolwiek niepokojąco to brzmiało, ciotka Amala była prawdziwą kolekcjonerką kawalerów do wzięcia. Oczywiście hinduskiego pochodzenia, przynajmniej w większości. Jeśli uznawała, że dany mężczyzna jest warty którejś z wolnych kobiet, którym akurat „pomagała" znaleźć miłość życia, trafiał do katalogu bez względu na narodowość.Tak, siostra mojej matki naprawdę przykładała się do tematu zamążpójścia.

W każdym razie liczyłam trochę, że jednak mimo wszystko nie przypomni sobie o mnie i jednak skupi się na głównym temacie dnia, czyli zaręczynach swojej bratanicy. Na wszelki wypadek wybrałam z szafy najmniej rzucającą się w oczy sukienkę, czyli w tym wypadku jaskraworóżową luźną sukienkę za kolano, która swoim kolorem na pewno nie będzie odstawać od tradycyjnych strojów reszty mojej rodziny.O dziwo, trochę się pomyliłam.Większość moich ciotek, wujków i kuzynostwa, oczywiście, miała na sobie tradycyjne stroje. Nie licząc mojej matki, która – o dziwo – miała na sobie dopasowaną sukienkę w kolorze ecru i niebotycznie wysokie szpilki, w których najwyraźniej nie potrafiła chodzić, ponieważ stawiała bardzo małe i szybkie kroczki (wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy ją zobaczyłam, jak dyryguje kuzynami wynoszącymi krzesła z jadalni do ogrodu), zwyczajnie ubrani byli również goście ze strony Adiego. Zwyczajnie, to znaczy nie tradycyjnie.

 Po prostu kobiety miały na sobie sukienki, a mężczyźni garnitury.Nie miałam jednak zamiaru nad tym dłużej się zastanawiać, ponieważ w mieszkaniu mojej matki panował taki kocioł, że po prostu ciężko było myśleć o czymkolwiek innym. Jak ta kobieta zamierzała pomieścić tyle ludzi? I skąd w ogóle ten pomysł, by przyjęcie zaręczynowe organizować w małym mieszkaniu?

Dobranoc SkarbieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz