Rozdział 7

7 1 0
                                    


Gdybym miała opisać jednym słowem, jak wyglądał mój tydzień, użyłabym słowa: rutyna. Rzuciłam się w wir codzienności, kompletnie wypierając z pamięci zdarzenia z soboty, niedzieli i nocy pomiędzy. Nawet jeśli wspomnienia powracały i moja wyobraźnia zaczynała galopować w niebezpieczne rejony, liczyłam do pięciu i zajmowałam się czymś, co całkowicie odrywało mnie od myślenia. 

Owszem, wolałam spychać wszystko do szuflady „na później", zamykając niechciane myśli na klucz. Nie było to może zdrowe, ale nie obchodziło mnie to wtedy. To był mój własny sposób na radzenie sobie z moim życiem i nie potrzebowałam wykładów na ten temat... A zapowiadało się, że niedługo je dostanę.

Po południu czekało mnie spotkanie z mamą na obiedzie, a nadal nie poinformowałam jej, że Peter... ekhm, że przyjdę sama. Może powinnam była, nie wiem, czemu zwlekałam. Nie było w tym przecież nic strasznego, to tylko słowa.

Mamo, przyjadę sama. Peter i ja nie jesteśmy już razem.

No, proszę, takie proste. Jednak za nic nie chciało mi to przejść przez gardło. Powiesz pewnie, że to moja wina i oczywiście będzie to prawda. Wiedziałam jednak, że wtedy zaczęłyby się pytania, dlaczego, po co, jak, a w najgorszym wypadku wykłady o tym, że nigdy nie znajdę sobie odpowiedniego mężczyzny... A ja zwyczajnie nie chciałam tego słuchać, przynajmniej nie teraz. Głupie przyzwyczajenia i głupia szuflada pełna wspomnień.

Jak niemal każdy dzień tygodnia, sobotę rozpoczęłam od intensywnego treningu. Nie było innego wyjścia, jeśli chciałam nadal utrzymać ładną sylwetkę, musiałam nad nią ciężko pracować. Widzisz, dla kogoś, kto mnie poznawał, w pierwszej chwili zawód modelki zawsze wydawał się czymś trywialnym. W końcu co podniosłego i skomplikowanego jest w wyginaniu się przed obiektywem i przymierzaniu ciuchów? No właśnie, chciałoby się powiedzieć nic. Trzeba najpierw mieć czym się wyginać, modelka w gruncie rzeczy zarabia na siebie swoim ciałem, tym, jak wygląda, prawda?

Trzy razy w tygodniu bieg na trzy mile, pięć razy w tygodniu joga, dwa razy w tygodniu zajęcia z baletu, trzy razy w tygodniu spinning lub boks tajski... Brzmi łatwo? Po dziesięciu latach dla mnie była to codzienność, zwyczajna rutyna, praca, do której przywykłam. Poza tym czułam się lepiej. Oczywiście nie byłam w żadnym wypadku fit-robotem i nie stosowałam restrykcyjnej diety. Jasne, musiałam być przygotowana na wszelką ewentualność i nie pozwalałam sobie na zjedzenie pudełka czekoladek raz w tygodniu, ale też nie czułam takiej potrzeby. Po prostu znalazłam złoty środek na to, żeby czuć się dobrze i wyglądać dobrze.

W tę sobotę na szczęście przypadały zajęcia z jogi. Czułam potrzebę zrelaksowania się, a półtorej godziny zajęć miało mi w tym pomóc.Z drugiej strony nie musiałam z mamą rozmawiać, mogłam napisać jej SMS-a, ale wiedziałam, że istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że go odczyta. Moja matka nienawidziła wiadomości tekstowych. Wiele można było o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że była entuzjastką technologii. Do zeszłego roku korzystała jeszcze z telefonu stacjonarnego, aż w końcu musiała kupić sobie telefon komórkowy, bo firma obsługująca łącze stacjonarne po prostu przestała to robić.

Na co dzień mama wykładała historię sztuki w Instytucie Courtaulda i była najbardziej ekscentrycznym człowiekiem, jakiego znałam. Ktokolwiek ją poznawał, oczywiście uważał, że jest wspaniałą, elegancką i urzekającą kobietą o bezkresnej wiedzy na temat sztuki, ale tylko ja wiedziałam, jak jest naprawdę.

No dobrze, może po prostu przesadzam, w końcu nie należała do tych groźnie niepoczytalnych osób, które należy zamykać w zakładach psychiatrycznych, jednak miała swoje małe wariactwa, a przynajmniej mnie często doprowadzała do skrajności. Gdy byłam młodsza i mój ojciec jeszcze żył, najczęściej po prostu ze sobą nie rozmawiałyśmy, potem jednak zostałyśmy praktycznie same, nie licząc dalszej rodziny, więc nasze relacje nieco się ociepliły. Oczywiście kochałam moją mamę. Na swój sposób. Najczęściej jednak denerwowała mnie okropnie, dlatego też ograniczałam kontakty z nią do spotkań twarzą w twarz co jakiś czas, przeważnie jednak widywałyśmy się na sobotnim obiedzie.

Dobranoc SkarbieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz