11.

195 3 0
                                    

Dominica

Westchnęłam odkładając "Proroka Codziennego" na stół. Nikt nie napisał czegokolwiek na temat mordów, które zostały dokonane zeszłego wieczora. Oczywiście, ministerstwo jak i sam Minister Magii, Jonson Honsan nie chcąc informować i siać paniki we względnie bezpiecznym czarodziejskim świecie, teraz, po drugiej walce o Hogwart. Ludzie nie są świadomi tego, że niedługo sami będą walczyć na terenach tej Czarodziejskiej Szkoły, gdzie dzieci niczego nieświadome, bawią się i zamiast uczyć się więcej niż jest to wymagane. Mimo wszystko nie popieram polityki, którą chce wprowadzić mój mąż. Mordowanie niewinnych osób, ludzi, czarodziejów, w większości bezbronnych czy niewinnych, nie jest moją pasją, jak myślą wszyscy, którzy w ogóle mają pojęcie, że Wielki Lord Voldemort ma żonę. Usłyszałam stukanie w szybkę, a kilka chwil później, skrzat domowy położył przede mną na stole biały pergamin z herbem Slytherin'a. Sięgnęłam po niego, rozpoznając pismo mojej córki i otworzyłam go jak najszybciej mogłam.

"Mamo, u mnie wszystko dobrze, dziękuje że pytasz. Mam nadzieje że jesteś zadowolona z moich ocen, które, jak mniemam, wysyła ci Dumbledore. Opowiedziałam Ślizgonom, wszystko co na temat zbliżającej się wielkimi krokami walki napisał mi ojciec, i z żalem muszę cię poinformować, iż nie są to konkrety. Mam więc wielką prośbę do ciebie. Czy mogłabyś napisać mi wszystko, co wiesz? Nie nalegam, ale informacje co, jak, gdzie i kiedy dokładnie, szczegółowo, przydały by się nam w rozpoczęciu odpowiedniego przygotowania. Jeśli chodzi o ubrania, nie brakuje mi ich, więc nie musisz się kłopotać.

Mam nadzieje że u ciebie wszystko dobrze i liczę na szczegółową odpowiedź z twojej strony.

R.D.R"

Uśmiechnęłam się, kiedy zauważyłam jak bardzo podobna jest do jej ojca. Nawet styl pisania i charakter ma podobny. Wymaga, prosi ale nalega. Zupełnie jak Tom. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, więc odwróciłam głowę. Ku mnie szedł wysoki brunet, patrząc mi w oczy z uśmiechem. Usiadł koło mnie na kanapie i zabrał mi list z ręki, kładąc go obok. Otoczył mnie w talii ramieniem i pocałował w szyje, na co trzepnęłam go w tył głowy.
-Kto pisze? - zapytał, opierając się o oparcie kanapy. Złapałam jego rękę w swoją i uścisnęłam. Położyłam głową na jego ramieniu i zamknęłam oczy.
-Becka.
-Jakieś konkrety?
-W zasadzie żadne. Napisała że u niej wszystko w porządku, że nie brakuje jej ubrań...
-Cieszę się - wymruczał, całując mnie w czubek głowy.
-Ja także.
Zapadła chwila ciszy, która nie była niezręczna. Taka... komfortowa, przyjemna. Taka która jest najlepszą ciszą, która może być.
-Jestem z niej dumny - uderzyłam go ręką w pierś, na co się zaśmiał.
-Z kogo?
-Z naszej córki - otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Na jego ustach widniał zawadiacki uśmieszek, który po chwili zgrał się z twarzą, która była pełna dumy. - Daje rade, mimo wszystkiego co się na nią zrzuciło. Jest silna i odważna. Taka, jaka powinna być prawidłowa dziedziczka rodu Slytherin'a. - Uśmiechnęłam się, czując że mówi prawdę.
-Ale nie powiesz jej tego oczywiście? - zaśmiałam się w duchu, gdy popatrzył na mnie, jakbym co najmniej ukradła mu różdżkę.
-Oczywiście że nie! Skąd taki pomysł. - poruszył głową, jakby się wzdrygnął. Pokręciłam tylko głową i pocałowałam go w ramię. 

Rebecca

O Słodki Salazarze

To się nie dzieje naprawdę! On... ja... Co?!

Nienienienienienie

To tylko wybryk twojej wyobraźni, Granger! Tfu, Riddle!

Nienienienienienie!

A może jednak

Usiadłam na łóżku, waląc głową w kolumnę podtrzymującą baldachim i zamknęłam oczy, chcąc doprowadzić myśli i stan mojego umysły w którym się znajduje na chwilę obecną do porządku. Nie mam pojęcia czy wyszło, bo zaraz coś... no raczej ktoś zaczął walić w moje drzwi. Złość, że jak w ogóle śmie i tak dalej, wezbrała się we mnie, więc podniosłam tyłek z miękkiego łóżka i specjalnie idąc chodem słonia, znalazłam się przy portrecie mojego pokoju i spojrzałam twarzą w twarz napastnikowi, który zabijał moje drzwi.
-Blaise - wysyczałam a ten niewdzięcznik tylko się uśmiechnął. Zwęrzyłam oczy i spojrzałam na śmiejącego się chłopaka ze złością, której pewnie i ja bym się bała, gdybym się w lustrze zobaczyła.
-Tak, kochana ty moja dżdżownico, to ja. Z powodu pewnego... nieporozumienia, muszę porwać cię... no dobra, zabrać do naszego dormitorium, tam wszystkiego się dowiesz - i tu ten ehhh... brak mi słów, złapał mnie w talii, przerzucił sobie przez ramię i nie zważając na rozkazy lecące w jego stronę ode mnie, zabrał do swojego pokoju, gdzie siedziała większość naszego " zespołu". Kiedy puścił mnie i postawił, uderzyłam go z otwartej dłoni w klatkę piersiową, na co ten tylko się zaśmiał i usiadł obok Draco rozmawiającego o czymś szeptem z Teo.
-A więc czego mnie tu? - coś chyba mam na twarzy bo popatrzyli na mnie jak na idiotę. - No i czego się gapicie? - wrzasnęłam ledwo panując nad swoimi emocjami.
-Już, już, Becky, spokojnie, opanuj się. Wdech, wydech - podszedł do mnie Will na co ja tylko skwasiłam się, odpychając jego ręce z ramion.
-Wracając - zaczął Ian. - Sprawa jest dość poważa i mam nadzieje, że każdy w jakikolwiek sposób, który będzie dla nas korzystny - spojrzał na mnie, na co tylko warknęłam - pomoże nam - dokończył myśl, wzdychając ciężko. - Zapewne wiecie, co ostatnio dzieje się z Potterem i jego nowym złotym gangiem, czyli Deanem Thomasem i Neville'em Longbottomem. Po zabiciu Łasicy, tego Weasley'a, Potter jest słaby, mimo maski którą nosi, co pewnie także zauważyliście. W jakiś sposób musimy go jeszcze bardziej zdołować, czy - spojrzał w okno, próbując znaleźć odpowiednie słowo - osłabić. I razem z chłopakami - pokiwał głową w stronę pozostałej Czwórki Największych Buców, Jakich Salazar Widział - postanowiliśmy zająć się tym, żeby walka była bardziej korzystniejsza dla nas a i żeby była krótsza.
Spojrzałam na niego z otwartymi szeroko oczami i z wrażenia aż usiadłam.
-Ty..t-t-t-y... myślisz? Sam to wymyśliłeś?! Kim jesteś i co zrobiłeś z Ianem Eversem!? Pytam się! - spojrzał na mnie jak na debila i zaśmiał się, czego w ślady poszli pozostali, pomijając tak samo jak ja skonfundowaną, zdziwioną i zszokowaną inteligencją jej brata Issy. Po chwili uspokoili się, na co ja pokiwałam zrezygnowana głową.
-Mimo autora tego jakże wspaniałego pomysłu myślę że może się to udać. Oczywiście plan jakiś musimy mieć i go wymyślimy, na co liczę na pomoc Naszą Ukochaną Pannę Riddle - spojrzałam jak byk spode łba na Teo i Willa, którzy chichotali, próbując ukryć twarze w rękawach i bluzkach. Nie skomentowałam tego, tylko założyłam ręce na piersi w stylu "Foch Forever" i spojrzałam w okno.
-Ktoś ma jakiś plan? Pomysł?

Kiedy następnego dnia wchodziłam do Wielkiej Sali, pół miliona ludzi, czyli wszyscy w wielkiej sali, spojrzeli na mnie i zaczęli szeptać. Nie żeby tak nie było często, ale aż tak intensywnie patrzyli na mnie na początku roku, kiedy McGonagall wypowiedziała moje nazwisko. Obdarzyłam ich pogardliwym spojrzeniem i podeszłam do swojego stołu.

--------------------------------------------

Hej

Rozdział napisany, względnie sprawdzony, mam nadzieje że się podobało :))

Kolejny rozdział - 2 komentarze i 2 gwiazdki.

Dziękuje!

Kolejny rozdział planuje gdzieś na dniach, ale jeśli nie to za tydzień w niedziele, jak w notce informującej napisałam :)

02.04.2019
P.S.
Ludki i kosmici moje kochane. Nie jestem za bardzo pewna czy w tą niedzielę pojawi się kolejny rozdział "Ciemnej strony dobra", więc raczej to się nie spodziewajcie w wyżej wymienionym dniu.

Baju

Ciemna strona dobraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz