III

340 50 42
                                    


– Już niedługo święta. – Babcia składa pranie, kiedy ja jem śniadanie i zastanawiam się, czy przelew mógł już przyjść. 

– Bez przesady. Jest początek listopada.

– Minie szybciej niż myślisz. – Oświadcza tonem znawcy i staje w drzwiach kuchni.  

– I co? I tak spędzamy te święta we dwójkę. Nie ma co się spinać. – Stękam i wstaję, postanawiając pójść do bankomatu, po drodze zgarniając Blue.

– Nie mów do mnie takim językiem!

– Nie musimy się przejmować. – Poprawiam i uśmiecham się do niej. Talerz wstawiam do zlewu.

– Dokąd idziesz?

– Do bankomatu. Sprawdzę, czy mam wpływ na koncie. Nie mam innego wyjścia, bo bez telefonu nie mam internetu. - Rozkładam bezradnie ramiona i wkładam buty.

– Ciągle gdzieś chodzisz, spieszysz się... Czy ty coś ukrywasz? Masz jakieś problemy? – Pyta.

– Nie, babciu. Mówiłem ci już, że wszystko gra! Jest dobrze. Jestem dorosły i umiem się sobą zająć, naprawdę. Gdyby coś się działo, o wszystkim bym ci powiedział, przecież wiesz. – Staram się brzmieć jak najbardziej szczerze i wiarygodnie, a potem tylko unoszę dłoń w geście pożegnania i chowając ręce do kieszeni bluzy docieram do domu Blue i jego matki. Pukam.

– Hej. – Rain otwiera drzwi i uśmiecha się od ucha do ucha. Chyba nie powinienem tu tak często bywać... Ale bez telefonu mam jeszcze bardziej ograniczony kontakt.

– Cześć. Jest Blue?

– Tak. Szuka pracy. – Unosi brwi, opierając się ramieniem o framugę.

– Możesz go zawołać? – Pytam, a ona ruchem głowy wskazuje schody.

– Idź po niego, siedzi u siebie, jak zwykle. Napijesz się czegoś?

– Nie. Chciałem go tylko zabrać na chwilę.

– Droga wolna. Jesteście w końcu dorośli. Nie macie pięciu lat, żebym wam ustalała grafik. Właśnie! Jak w pracy? – Pyta, gdy jestem już w połowie schodów. Wracam więc na dół.

– W porządku. Jakoś daję radę. - Zagryzam wargę. Ona nadal czasem mnie onieśmiela. 

– Powinieneś znaleźć coś normalniejszego. I bliżej. Jeździsz na drugi koniec miasta, żeby taszczyć jakieś wielkie skrzynie z żarciem i użerać się z tymi burakami, którzy przyłażą do sklepu. Wiem, jakie to beznadziejne, bo sama pracowałam w markecie. – Mówi, a drzwi pokoju Blue się otwierają.

– Mamo! To naprawdę bez sensu, że wchodzisz po schodach, licząc że mnie wystraszysz, a potem wracasz na dół, jakbym tam co najmniej konstruował bombę, albo odprawiał satanistyczny rytuał. Mam dwadzieścia trzy lata, nie jestem gim... – Blue pojawia się na schodach. Włosy sterczą mu we wszystkie strony. 

– To ja. – Uśmiecham się, a Rain krzyżuje ramiona i morduje Blue wzrokiem.

– Przejdziesz się ze mną do bankomatu? – Pytam. 

– Jasne.

– Też byś mógł znaleźć pracę i  przynosić kasę do domu. – Rain kiwa głową.

– Przecież szukam, to mnie straszycie! – Oświadcza, kierując się ze mną do przedpokoju. Jego matka tylko macha ręką, kiedy zamykają się za nami drzwi. Blue obejmuje mnie jedną ręką i całuje w policzek. Uśmiecham się słabo, staram się nie martwić i ruszam przed siebie. Idzie za mną, szczerząc się od ucha do ucha.

Za nicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz