Część XIV

712 27 11
                                    

P.O.V. Annabelle

Otwieram oczy i czuję jak zbiera mi się na wymioty. Wszędzie widać krew. Momentalnie się rozbudzam. Co z moim dzieckiem? Co z Rogers'em? Co się tak właściwie stało?! Za pomocą magii ubieram się i przywołuje mój stary, dobry miecz.

Otwieram lekko białe drzwi i zaglądam przez nie ostrożnie. Pusto. Wychodzę i nasłuchuje. Niczego nie słychać. Wsiadam do windy i zjeżdżam na parter. W połowie drogi coś lub ktoś wskakuje do windy. Wielka jaszczurka próbuje mnie zabić! Mrugam szybko oczami i wskakuje na jej grzbiet. Wbijam jej ostrze w kark. Wierci się strasznie, a ja kurczowo trzymam się ostrza. Ryknęła głośno i rzuciła się z windy.

- Aaaaa...!! - wydzieram sie na całego.

- Annabelle!!!! - słyszę głos Peter'a.

Kiedy razem z jaszczurką mam uderzyć w ziemię, Pete łapie mnie w pasie. Udaje mi się jeszcze wyrwać moje ostrze. Łapie pająka za szyję i uśmiecham się do niego wdzięcznie. Lądujemy na dachu jakiegoś wieżowca, a ja postanawiam się porozglądać. To co widzę.... To po prostu straszne. Ludzie uciekają w popłochu. Jacyś kosmici i wielgachne jaszczury biegają po Nowym Jorku.

- Pete, co się stało? - pytam.

- Jakby Ci to powiedzieć... Loki się wkurzył... Bo ty jesteś ze Steve'em i masz z nim dziecko... Więc postanowił zgładzić ziemię. Zaczynając od NY. Masz może pomysł jak zamknąć to... - wskazał na wielką czarną dziurę.

Zastanowiłam się. Znałam jedno rozwiązanie, ale było dość ryzykowne. A co tam... Żyje się raz! Kiwnelam głową na tak. Wyrwałam jeden z dwóch kamieni ognia z mojego miecza. Pomyślałam o moich skrzydłach, skupiam się na tym. Po chwili poczułam okropny ból na plecach. Otworzyłam oczy i spojrzałam za siebie. Miałam je! Wzleciałam do góry, by po chwili rozpędzić się i z całą siłą wlecieć do dziury.

W niej uniosłam kamień do góry i zaczęłam mówić po staro-elfickim.

- Shaj glau... Meksi gheju, loutri mej sen dexodous! - krzyknęłam zaklęć. Kamień poruszył się na mniejsze części, a ja szybko wyleciałam. Kosmici i jaszczury zostały wciągnięte do kosmosu. A moje skrzydła zniknęły, zaczęłam lecieć na dół... Zemdlałam.

P.O.V. Steve

Ona... Moje rozmyślania przerwał Stark, który z prędkością światła wbiegł i chwycił mnie za ramię.

- Co się dzieje?! Stark? - zapytałem najmilej jak umiałem.

- Kosmici... Jaszczury... One... Oni niszczą... Cały Nowy York! Chodź! Szybciej! - krzyczał już w zbroi Iron Man'a.

Małą Clarisse położyłem do łóżeczka i pocałowałem w czółko. Wybiegłem i zacząłem walczyć.

4 godziny później:

Padałem już na twarz że zmęczenia. Gdy nagle dziura zaczęła się zamykać, a wszystkie szkaradstwa zostały wchłonięte przez nią. Patrzyłem na to w osłupieniu. Nagle coś zaczęło spadać i się przemieniać. Wytężyłem wzrok i zobaczyłem moją Ann. Zacząłem biec i każdego wołać. Ona nie może zginąć!

- Stark.... Annabelle! Ona za chwilę spadnie! Łap ją.... Szybko! - krzyczał em do komunikatora.

- Dobra... Spokojnie mrożonko! - odpowiedział.

Poczerwienialem że złości. Nie przejmowało mnie to, że mnie przeżywał. Chodziło o moją Ann. W końcu zauważyłem jak Tony łapie mojego skarba. Podbieglem do nich i ostrożnie wziąłem Annabelle na ręce. Podbiegłem do karetki i wpakowalem tam An.

- Proszę jechać najszybciej jak się da do szpitala. Ona niedawno urodziła! Proszę! Zasłabła i nie wiem co się z nią dzieje! - mówiłem, a raczej wrzeszczałem do jakiegoś lekarza.

Przestraszony skinął lekko głową i wsiadł do pojazdu. Dojechaliśmy i pedziliśmy do szpitala... Oby nic nie było moje księżniczce.

Księżniczka ponad prawem|| Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz