Prolog

1.4K 77 8
                                    

Czkawka przyklęknął na ziemi, tuż obok zielonej plamy kwasu. Przyjrzał jej się wnikliwie, starając się dostrzec kontur łba wtopionego w tło smoka. Nie musiał jednak długo czekać, bo już po chwili niewidzialna szata Zmiennoskrzydłego zaczęła przybierać najprzeróżniejsze kolory. Wiking przesunął się kilkanaście centymetrów w prawo i zaraz wpatrywał się w żółte ślepia zwierzęcia. Smok delikatnie uniósł pysk, próbując jeszcze splunąć kwasem na nieproszonego gościa, ale spomiędzy jego szczęk wypłynęła jedynie mała strużka zielonej substancji. Zmiennoskrzydły opuścił łeb bezradnie.
Czkawce krajało się serce, gdy patrzył na to biedne stworzenie.

— Już, spokojnie, maleńki — szepnął, delikatnie zbliżając dłoń do czerwonych łusek. — Wiem, co się dzieje. Pomogę ci — powiedział i zaraz zdał sobie sprawę, że skłamał.

Tak naprawdę nie miał pojęcia, co się dzieje. Frustrowało go to ogromnie, ale po prostu nie potrafił znaleźć powodu, dla którego Zmiennoskrzydłe tak źle się czują. A w ich prowizorycznych smoczych lecznicach zaczynało już powoli brakować miejsca.

Wiking podniósł się z ziemi i otrzepał ręce o uda.

— Mordko — zwrócił się do Szczerbatka — wyślij proszę sygnał. Niech przylecą z płachtą. Musimy przenieść tego biedaka.

Furia posłusznie wyrzuciła w niebo fioletowy znak. Czkawka westchnął ze zrezygnowaniem, klepiąc przyjaciela po czarnym łbie. Nie minęło dużo czasu, aż na horyzoncie pojawiła się Astrid. Obniżyła lot Wichury, by najpierw spojrzeć z troską na swojego narzeczonego, a potem przenieść wzrok na smoka.

— Nie wierzę, że jest ich już tak dużo. — Westchnęła, zeskakując z siodła. — Reszta zaraz przyleci, odtransportują tylko jednego z południowej części.

— Właśnie miałem pytać, czy jakiegoś znaleźliście.

Blondynka pokiwała głową.

— Na razie jednego, ale jest ich coraz więcej.

— Wiem. — Westchnął szatyn. — A ja nie mam pojęcia, co robić. Czuję się za nie odpowiedzialny.

— A może by jeszcze raz pogadać z Gothi?

Czkawka zamyślił się. Pytał już starą szamankę o zdanie, ale nie potrafiła mu udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Bądź co bądź, bardziej znała się na ludziach niż na smokach.
Szatyn pokręcił głową.

— Prędzej z Pyskaczem. Może on sobie coś przypomniał. Albo znalazł coś interesującego. Polecę do niego jak tylko przetransportujemy tego smoka.

Astrid spojrzała w niebo, gdzie majaczyły już sylwetki ich przyjaciół.

— Czyli już niedługo, bo właśnie leci reszta. Mam tylko nadzieję, że nie zapomnieli zabrać płachty.

***

— Cześć, Pyskacz — przywitał się Czkawka, wchodząc do pracowni starszego Wikinga.

— O proszę, czyżby to mój ulubiony uczeń? — Odwrócił się do niego, zanurzając rozrzażone żelazo w beczce wody. — A czemu zawdzięczam tę wizytę?

Czkawka odsunął kilka części leżących na stole i przysiadł na nim.

— Pamiętasz, jak ostatnio...

— Niech zgadnę, problem ze Zmiennoskrzydłymi, hę? — Uprzedził go Pyskacz. Młodszy Wiking westchnął ze zrezygnowaniem.

— Tak. Nadal. I zaczyna się robić coraz większy.

— No przykro mi, Czkawka, tak jak mówiłem ci wcześniej. Jedyne co mogę dla ciebie zrobić w tej kwestii to pomoc w opiece nad nimi. Nie wiem, dlaczego chorują. Kiedyś w takich sytuacjach po prostu cieszyliśmy się, że mniej smoków nam będzie niszczyć wioskę. A to, dlaczego tak się dzieje, było średnio znaczące.

Cień świtu || Blask nocy HTTYD fanfiction cz. 2 ✔ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz