— A tu właśnie urzęduje namiestnik — oznajmiła Amadea, wskazując na dużą budowlę z jasnego kamienia. Czkawka z zapartym tchem przyglądał się bogato zdobionym gzymsom i smukłym kolumnom. Prędzej nazwałby to dworem niż zwykłym domkiem. Nawet sobie nie wyobrażał, że jedna osoba mogłaby zająć taki budynek.
— W środku wygląda jeszcze lepiej. — Uśmiechnęła się Amadea, widząc ich zachwyt. — Ale, przynajmniej na razie, tam nie wejdziemy. O tej porze namiestnik jest w trakcie drzemki.
Ciemnowłosa obróciła się, rozkładając ręce i tym samym pokazując cały dziedziniec.
— Wszystkie drogi tu prowadzą. Wierzcie mi, nie ma nic lepszego niż nasza architektura. Mamy wszystko uporządkowane co do łokcia, równiutko, dokładnie. Żebyście zobaczyli plany tego! — zachwycała się. Czkawka popatrzył sceptycznie na wąskie uliczki wokół placu. Może i było to uporządkowane, ale żeby się w tym nie pogubić... Cóż, po prostu wolałby nie chodzić po tym mieście samemu. Dla kogoś, kto się tu urodził, może gęsta sieć uliczek wcale nie sprawiała problemu, ale dla przybysza wydawała się wręcz jednym wielkim labiryntem.
— To jest pierwszy główny plac, zaraz przed placem przy kompleksie dla armii — kontynuowała Amadea, prowadząc ich przez środek dziedzińca.
— To ten, z którego wychodziliśmy na początku? — zapytała Astrid, a ciemnowłosa pokiwała głową.
— Dokładnie tak. A teraz zaprowadzę was na błonia, gdzie odbywamy większą część naszych ćwiczeń. Jak już mówiłam, moi ludzie wolą otwarte przestrzenie. Na naszej arenie spotykamy się rzadko — wyjaśniła, skręcając w kolejną już uliczkę. Czkawka pogubił się w liczeniu ich już na samym początku i miał nieodparte wrażenie, że kręcą się w kółko.
— Wszystko tu wygląda tak samo — mruknął, na co Amadea zareagowała śmiechem.
— Nie wszystko.
W końcu wyszli na ogromną polanę, tę samą, na której ciemnowłosa spotkała się wcześniej z Mirą.
— Stąd zaczynają się patrole, tu zmieniamy warty, ćwiczymy manewry, a czasem urządzamy towarzyskie ogniska do samego rana. — Puściła im oczko. — Generalnie to miejsce to niejako serce powietrznych.
Wikingowie pokiwali głowami w zamyśleniu. Prawdę mówiąc, polana wcale nie wyglądała imponująco. Spora zielona przestrzeń, przeplatana pojedynczymi kolorowymi kwiatami, wokół której utworzony był naturalny mur z drzew. Owszem, ładny pejzaż do podziwiania i złapania chwili oddechu, ale żeby od razu serce najbardziej elitarnego oddziału w całej armii? Kompleks wojska bardziej odpowiadał Wikingom do tej roli.
— Domyślam się, że nie wywarła na was takiego wrażenia, jak chociażby dom namiestnika. — Zaśmiała się Amadea po chwili ich milczenia. Czkawka już otworzył usta, żeby zaprzeczyć z grzeczności, ale uprzedziła go jego narzeczona.
— Albo dzielnica w części dla armii.
Ciemnowłosa wzruszyła ramionami.
— Gdybyście pobyli tu trochę dłużej, zrozumielibyście nasz wybór właśnie tego miejsca. Małe, zamknięte przestrzenie są przerażające.
Czkawka uniósł brwi z zaskoczeniem.
— Przerażające?
— Uhm, chciałam powiedzieć... przytłaczające.
Wikingowie spojrzeli po sobie ze zrozumieniem. Ani jedno, ani drugie w życiu nie pomyślałoby, że ktoś taki jak Amadea może bać się małych przestrzeni. Jednak postanowili zostawić to dla siebie i ewentualnie omówić później, widząc, jak dziewczyna reaguje, mówiąc na ten temat. Ciemnowłosa spojrzała gdzieś daleko w zieloną przestrzeń. Niezręczną ciszę przerwał burczący brzuch Czkawki.
CZYTASZ
Cień świtu || Blask nocy HTTYD fanfiction cz. 2 ✔
FanfictionOkoliczne wyspy Berk dopada nieznana zaraza - jeźdźcy znajdują coraz więcej chorych Zmiennoskrzydłych. Z nieznanych przyczyn zatruwają się jedynie smoki tej konkretnej rasy. Czkawka niepokoi się coraz bardziej, zwłaszcza że nikt nie jest w stanie mu...