— Co? — powtórzył z niedowierzaniem. Zamrugał kilka razy i przykucnął przy swojej dziewczynie. — Nie, nie, to niemożliwe. Osobiście... — Głos mu się załamał, gdy dotknął zimnych łusek smoka. — Ale... Nie rozumiem. Dlaczego?
Czkawka zawahał się.
— Ten środek uspokajający... Może to ma coś do rzeczy.
Amadea zastanowiła się, uważnie patrząc na Wikinga.
— Może takie jego stężenie w połączeniu z substancją, która sprawia, że chorują, jest śmiertelne.
Matteo zaśmiał się gorzko.
— Czyli chcecie powiedzieć, że to moja wina.
Jego dziewczyna skrzywiła się, kładąc mu rękę na ramieniu.
— To nie twoja wina. Nie mogłeś wiedzieć.
Pokręcił stanowczo głową.
— Właśnie o to chodzi, że wiedziałem, co robię, Amadea. To nie przez środek uspokajający, bo on przestał działać już po kilkunastu minutach, mówiłem ci.
— Tak mogło się tylko wydawać.
— Nie. — Matteo podniósł się gwałtownie, aż zachwiała się, całkowicie zaskoczona jego nagłą reakcją. — Wiem, co mówię. To nie przez serum.
Czkawka i Amadea spojrzeli po sobie z wahaniem. Między nimi pojawiła się jakaś nić porozumienia. Podejrzewali, że Matteo po prostu nie chce dopuścić tego do swojej świadomości, ale jakie inne wytłumaczenie tej tragicznej sytuacji mieli?
Brunet patrzył to na swojego przyjaciela, to na dziewczynę. Doskonale widział, że mu nie wierzyli, chociaż on wiedział swoje. Jego działania nie zabiły tego smoka i miał zamiar to udowodnić. Odwrócił się na pięcie i opuścił plac, kierując się w jedyne miejsce, które przychodziło mu do głowy. Na arenę.
Czkawka natychmiast podniósł się, by pójść za nim, ale Amadea zatrzymała go, lekko przytrzymując.
— Zostaw, musi ochłonąć. — Westchnęła. Otrzepała kombinezon z niewidzialnego pyłu i przyłożyła dłoń do skroni.
— Musimy coś zrobić z tym smokiem — powiedział Czkawka ostrożnie, kątem oka zerkając na nieruchome zwierzę. Dziewczyna pokiwała głową.
— Muszę natychmiast zebrać moich ludzi. To jest już dużo poważniejsza sprawa niż na początku. Tylko... — Głos jej się załamał, więc odchrząknęła szybko. — Tylko nie wiem, co mam im powiedzieć. Jak temu zaradzić? Mam im kazać pilnować Zmiennoskrzydłych dzień i noc? Przecież to bez sensu. One nie zrozumieją, że to dla ich bezpieczeństwa, a jeden jeździec i tak ich nie upilnuje. A nie mogę rzucić wszystkich powietrznych do jednego zadania.
Czkawka pokrzepiająco położył jej dłoń na ramieniu.
— Przecież nie musisz wiedzieć wszystkiego od razu. Nie przejmuj się, pomożemy ci. Po coś tu przylecieliśmy, nie?
Amadea uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
— W takim razie zbierzmy wszystkich z kantyny i spotkajmy się w naszym pokoiku naradowym.
***
Jedno cięcie i głowa szmacianego manekina odpadła i potoczyła się po uklepanej ziemi. Matteo ze złością wbił miecz w drewnianą tarczę, ale gdy spróbował go wyjąć, ostrze nawet nie drgnęło. Uderzył pięścią w miejsce obok broni. Szlag by to trafił. Zza jego pleców rozległ się cichy śmiech. Chłopak zastygł w bezruchu, wciągając ze świstem powietrze.
CZYTASZ
Cień świtu || Blask nocy HTTYD fanfiction cz. 2 ✔
FanfictionOkoliczne wyspy Berk dopada nieznana zaraza - jeźdźcy znajdują coraz więcej chorych Zmiennoskrzydłych. Z nieznanych przyczyn zatruwają się jedynie smoki tej konkretnej rasy. Czkawka niepokoi się coraz bardziej, zwłaszcza że nikt nie jest w stanie mu...