Najgorszy Koszmar

155 4 2
                                    

Ten sam dzień.
To samo miejsce.
To nie miało tak się potoczyć.

Po raz pierwszy, byłam zmuszona przebywać z nim w jednym miejscu. Nie widział mnie, lecz ja zdążyłam dostrzec go już kilkakrotnie.

Starałam się zapomnieć.
Nie przejmować jego osobą.
Nie wychodziło.
Cały czas moje serce biło, jakbym dopiero co przebiegła maraton.

Nieświadomie niszczył mi wyjazd, na który czekałam aż trzy lata. Dlaczego los jest dla mnie tak okrutny?
Nie chciałam mieć z nim już nic wspólnego, a teraz...
Dalej nie mogę uwierzyć w to, co się stało.

Sobota.
Godzina szesnasta.

Wyszłam z warsztatów.
Ostatnie zajęcia tutaj.
Byłam bardzo zmęczona, ale odczuwałam również radość, z fantastycznie spędzonego czasu.
Nie chciałam opuszczać tego miejsca, jednak czas gonił.

To właśnie tutaj miałam spotkać się z rodzicami.
Plac przed budynkiem.

Mój brat jeszcze nie wrócił ze swoich zajęć.
Musiałam poczekać na ich wszystkich.

Nie miałam zamiaru jak zwykle gapić się w telefon, kiedy dookoła jest tyle niezwykłości.
Ludzie w cudownych kostiumach, różne stragany, gry... Wprost nie dało się tego policzyć.

Zapatrzona w to wszystko, w pewnym momencie dostrzegłam grupkę ludzi.
Podążała tłumem z pewnym mężczyzną na czele.

Mój oddech się zatrzymał.

To był on. Znowu.

Ludzie nie zauważyli mnie kompletnie, przez co znalazłam się wokół nich.
W tej małej, kilkudziesięcioosobowej grupce.

Znieruchomiałam. Nie potrafiłam zrobić ani kroku w jakąkolwiek stronę. Po prostu stałam i patrzyłam.

Zauważył mnie. Podszedł i spojrzał mi głęboko w oczy.

Czułam, jak mój żołądek się zaciska.

Tyle przez niego wycierpiałam. Zmarnowałam prawie dwa lata życia. To, że był tak blisko, było wprost nie do  zniesienia.
Czułam, jakbym miała się zaraz rozerwać na milion kawałeczków.
I to właśnie pragnęłam zrobić. Ale nie potrafię.

Posłał mi najzwyklejszy w świecie uśmiech, przez co mocno zacisnęłam zęby.

Przywitał się.
Poznał mnie.
Ja nie chciałam, by do tego doszło.
Nie myślałam racjonalnie.
Nic nie obchodzili mnie ludzie, którzy patrzyli na nas, jak na ósmy cud świata.

Zaczęłam krzyczeć.
Krzyczałam, że go nienawidzę.
Że żałuję, że go poznałam.
Że jest nikim i chciałabym, żebyśmy niegdy się nie spotkali.

On ani na chwilę nie zmienił wyrazu twarzy.
Patrzył na mnie zupełnie spokojnym wzrokiem.
Jakby moje słowa kompletnie do niego nie docierały.
Jakby utonął w morzu i nic go już nie ruszało.

Nie brakowało wyzwisk, które rzucałam w jego stronę, jak niegdyś piasek w piskownicy, w inne dzieci.
Wyrzuciłam z siebie dosłownie wszystko, a nikt nie próbował mnie nawet zatrzymać.

Czułam, jak moje oczy nabierają łez.
Już nie mogłam.
Chciałam stąd zniknąć jak najszybciej, ale dalej nie potrafiłam się ruszyć.

On położył ręce na mojej twarzy.
Przyciągnął ją do siebie.
Schylił się, by zrównać się ze mną wzrostem.
Następnie przyłożył swoje wargi do tych moich.

Nigdy nawet nie śniłam, że ten moment mógłby kiedykolwiek nastąpić.
Tyle o tym marzyłam, ale wydawało się być to niemożliwe, a teraz...?
Mój wróg?
Moja dawna miłość?
Te uczucia zlały się jakimś sposobem w jedno.

Jedna sekunda.
Dwie.
Trzy.
Puścił.

Mój oddech wrócił.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza i opadłam na ziemię.
Nie myślałam teraz o zabrudzeniu ubrania. Straciłam władzę w nogach i nic nie mogłam na to poradzić.

Cały czas patrzyłam w dół, nie rozumiejąc, co się własnie wydarzyło.
Łzy swobodnie poczęły ściekać po policzkach.
Nie miałam nawet siły ich ukrywać.
To coś, głęboko we mnie, właśnie pękło.
Jedyne, co czułam - to smutek.
Smutek i otaczająca mnie z każdej strony pustka.

Próbował coś powiedzieć, jakoś załagodzić sytuację, ale ja go już nie słuchałam.
Skupiłam się na oddechu.
Głośnym, głębokim oddechu.

Przypomniałam sobie o swojej dziewczynie.
Coś w klatce piersiowej mnie zabolało, przez co zgięłam się z bólu.
Oparłam się rękami o podłoże.
Długa grzywka zasłoniła mi całe pole widzenia.

Śmierć byłaby w tej chwili wybawieniem, ale nawet na nią nie zasługiwałam.
Mogłam go odepchnąć.
Mogłam tak nie stać.
Tyle opcji, a na żadną z nich nie przystałam.
Dlaczego?
Czy naprawdę jestem aż tak samolubna?

Ludzie w końcu odeszli, a on razem z nimi.
Nie przejmował się mną dłużej.
Wiedział, że już nic nie zrobi.

Nikt nie zwracał na mnie uwagi, choć siedziałam praktycznie po środku placu.

Dziesięć minut.
Dwadzieścia.
Dlaczego nikt nie przychodzi?

Wstałam.
Wbiegłam do budynku.
Usiadłam za schodami, gdzie żaden człowiek raczej by mnie nie znalazł.
Nadal spoglądałam w dół, nie mając  odwagi podnieść głowy.

Siedzę teraz tak sobie.
Myślę nad tym wszystkim.
Myślę, czy by tego nie skończyć raz na zawsze...

Ś𝙼𝙸𝙴𝚃𝙽𝙸𝙺Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz