Część szósta

684 42 19
                                    

Ten rozdział został poddany korekcie. Starałam się nie zmieniać elementów historii tam, gdzie nie było to konieczne. Życzę miłego czytania!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tom

Odkąd pamiętam, ciemność spoglądała mi w oczy każdego dnia. Z początku napotykałem ją ukradkiem. Po dłuższym czasie było jej coraz więcej i więcej. Próbowałem uciekać, ale zanim zdałem sobie sprawę z tego, co mnie spotka, pochłonęła mnie ona całkowicie. Zasłaniała mi wzrok, czyniąc ślepym, choć zapewne trochę dziwnie to brzmi, skoro niektórzy myślą, że nie mam oczu. Z dnia na dzień widziałem coraz to mniej, aż w końcu zrozumiałem - ciemność nie była mi wrogiem. Nie była cały czas za mną, czy też przy mnie - ona była częścią mnie.

Teraz nie czuje bólu, wręcz nie czuję już niczego. Żadnych emocji, uczuć - ogłupiająca pustka. Czy to jest moje miejsce po śmierci? Ten mrok, który mnie otacza? Czy to jest właśnie to miejsce, w którym będę miał pewność, że nigdy, przenigdy nie będę nikogo ranił?

Szczerze mówiąc.. spodziewałem się czegoś gorszego. Spodziewałem się piekła z diabłami i szatanem, czy coś w tym stylu. Jeśli wylądowałem tutaj to.. o co chodziło w końcu z tymi pokojami? Nastraszyć nas chcieli, czy co? 

Zerknąłem w dół i zdziwiony zdałem sobie sprawę, że się unoszę - pode mną nie było gruntu. Zamachnąłem nogami to w jedną, to w drugą stronę, nie czując przy tym żadnego oporu. Gdy miałem już unieść głowę w górę i zobaczyć, czy też nie ma nieba, poczułem, jak gwałtownie zacząłem spadać.

Straciłem oddech. Podświadomie zacząłem szukać rękoma czegoś, czego mógłbym się złapać. Poczułem, jak moje gardło, podobnie jak i płuca, ścisnęły się boleśnie, jakby ktoś na nich zacisnął swoją rękę. Jakby ktoś mnie dusił.

Usłyszałem przytłumione głosy z góry. Skierowałem swój wzrok w kierunku głosów i ujrzałem trzy rozmazane postacie, które stały przede mną i śmiały się. Przez moment przeszło mi przez myśl, że  śmieją się ze mnie, gdy wtem usłyszałem wśród nich swój śmiech. Oszołomiony otworzyłem szerzej oczy, a obraz przede mną stał się o wiele wyraźniejszy.

Pamiętam to.. to przecież byłem ja z chłopakami na naszym starym placu zabaw! Tamtego dnia śmialiśmy się z tego, jacy kiedyś byliśmy za starych czasów dzieciństwa. Edd zaczął się bujać na zardzewiałej huśtawce z Mattem, a my z Tordem zaczęliśmy się ganiać wokół. Gdy ja uciekałem przed nim, przewróciłem się o kamień wystający z piasku, lądując hardo na ziemi. Tord, o dziwo, pomógł mi wtedy wstać z powrotem na nogi. Kiedy już mieliśmy wracać o domu, zacząłem się śmiać, a wraz ze mną inni. Za bardzo nie wiedzieli z czego się śmieją, ale czy to miało znaczenie? Byliśmy tu i to było najważniejsze.

Ah, to były takie piękne czasy.. Nikt się nie przejmował niczym, nic się tragicznego nie działo. Tylko śmiech, zabawa, przygody i przyjaciele..

Nagle wspomnienie wygasło i na swoje miejsce wróciła cisza. Wyciągnąłem w górę jedną rękę i już miałem krzyknąć, aby to wspomnienie wróciło, gdy wtem poczułem, jak plecami mocno uderzam o ziemię.

No.. może nie do końca o ziemię.

Poczułem pod sobą coś miękkiego i odwróciłem powoli głowę. To.. to był Matt?!

Spróbowałem od razu z niego wstać i sprawdzić czy nic mu nie jest, ale on pierwszy zepchnął mnie z siebie i odsunął się.

- Znowu ty?! - krzyknął zły i spojrzał na mnie z pogardą w oczach - Czy ty musisz wiecznie na mnie wpadać?! Znajdź sobie jakiegoś innego frajera, który będzie ci służył za poduszkę do lądowania. Ja już mam tego cholera dosyć!

Pamiętniki Cienia //TomTord// [ w trakcie korekty ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz