Część siedemnasta

326 21 6
                                    


"Nie ma niczego tak ukrytego, co by nie stało się jawne, ani tak tajnego, co by nie stało się dostępne poznaniu i nie wyszło na jaw."

- Łk, 8, 17

*

Tord

Z zaciętą twarzą biegłem przez las, ignorując ognisty ból płuc wołających o tlen. Nie mogę dopuścić, by to się stało ponownie. Nie mogę dopuścić do tego, aby dał się pokonać swoim demonom.

— Tom! — wrzasnąłem z całych sił, chociaż mój głos zdawał się być odległy o tysiące mil. Drzewa z każdym moim krokiem coraz to bardziej się przerzedzały. Jedyne co było słychać, to cichy szum deszczu oraz mój tupot stóp o przemokłą nawierzchnię. Byłem już naprawdę blisko tego przeklętego jeziora. Zacisnąłem mocno ręce z nerwów i biegłem dalej, przyspieszając do granic wytrzymałości swój bieg.

Po kilkuset metrach wyszedłem z objęć lasu.

Pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę była ogromna kałuża krwi, mieszająca się z deszczem i wchłaniająca się powoli w piasek. Po moich plecach przeszedł ogromny dreszcz a oczy rozszerzyły się, dostrzegając, że mała strużka krwi prowadziła nad brzeg jeziora i tam się kończyła.

Bez namysłu ściągnąłem buty i kurtkę, pozbywając się z siebie wszystkich ciężkich ubrań, które mogłyby nasiąknąć i zanieść mnie bezpowrotnie na dno. Wskoczyłem do wody, wzdrygając się na lodowate zimno, jakie spotkało moją skórę.

— Znajdę cię. — szepnąłem drżącym głosem do siebie i wziąłem ogromny haust powietrza.

Zanurzyłem się.

Poruszałem desperacko rękami i nogami, tak jak uczono mnie na wojskowym szkoleniu przed wstąpieniem do Czerwonej Armii, na wypadek takich misji lub przypadkowych sytuacji. Powoli znajdowałem się coraz to głębiej i głębiej. Przez chwilę w moim umyśle pojawiła się przeraźliwa myśl, że szatyn pewnie już dawno zdążył się wykrwawić i opaść na dno, ale tak samo jak się pojawiło, tak i zniknęła, wraz z moim natarczywym potrzęsieniem głowy. On musi przeżyć, chociażbym miał to przepłacić tym swoim jebanym życiem.

Spróbowałem otworzyć oczy i rozejrzeć się wokół. Przez taflę wody jakimś cudem przedostało się światło na dość dużą głębokość, pomagając mi powoli odróżniać różne fragmenty niedaleko mojego położenia. Powoli rozróżniałem kontury różnych rzeczy — oponę od samochodu, oddaloną od pozostałych czterech o jakieś pięć metrów, starą, wbitą w piasek wędkę, nawet stary, dziecięcy rowerek, który został prawdopodobnie ukradziony przez starszaków i wyrzucony w wodę, tuż przed oczami zapłakanego, bezradnego w tej sytuacji chłopca. Chociaż znajdowałem się pod wodą, to czułem jak w moich oczach zbierają się skrycie łzy, a serce kurczy się w bolesnym uścisku rozpaczy, widząc jak powoli traciłem nadzieję na odnalezienie chłopaka. Już miałem po prostu wypuścić z siebie powietrze, wiedząc, że jedyna teraz warta dla mnie w życiu rzecz to śmierć i połączenie się tam gdzieś w górze z Tomasem, nawet poprzez ogromny, niekończący się ból, jakim jest utonięcie.

Ale właśnie w tym momencie go ujrzałem, opadającego bezwładnie niczym drobna, szmaciana lalka.

Prawdopodobnie poprzez ciemne, puste tło jeziora, jego figura przywodziła mi na myśl białego, kobiecego manekina, stojącego samotnie na tyle popularnego sklepu z odzieżą. Delikatne, pojedyncze piegi, które teraz wydawały się jeszcze bardziej wyraźniejsze, zdobiły jego delikatną twarz. Szatyn miał na półprzymknięte oczy oraz wyciągnięte lekko w górę ręce, z których sączyła się powoli ciemna, czerwona krew, prawie tak samo kontrastująca z niebiesko-zieloną głębiną jak jego malinowe usta z bladą twarzą. Wyglądał niczym śpiący książę pogrążony głębokim snem. Niczym królewna Śnieżka, która zjadła od podstępnej czarownicy zatrute jabłko. Emanował wręcz spokojem i ciszą, która panowała także wokół.

Pamiętniki Cienia //TomTord// [ w trakcie korekty ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz