7. Kilka słów za dużo

98 12 3
                                    

31 grudnia 2005 r.

Rodzice Marisol dotrzymali słowa i ostatni dzień roku spędziła w gronie swoich przyjaciół. Oczywiście bardziej cieszyła się z obecności Marco niż Igora, ale nawet nie przeszkadzała jej jego obecność. Sylwester był ciekawym dniem. Mama zawsze powtarzała Mari, żeby robiła wszystko, by każdy jej kolejny rok był lepszy niż poprzedni. Dlatego w nadchodzącym roku Marisol postanowiła, że będzie bardziej przykładać się do swojej kondycji, wagi i relacji z ludźmi. Agnes mówiła jej, że teraz musi uważać co je i dużo się ruszać, bo powoli wchodzi w okres nastoletni i że ciało wtedy się zmienia, a jako że jej najlepszy przyjaciel był przyszłym piłkarzem, wiedziała do kogo się zwrócić w kwestii kondycji.

Tymczasem impreza sylwestrowa trwała w najlepsze. Nawet Marco ze swoją nogą w gipsie szalał, jak gdyby wszystko było w porządku. Rodzice Marco i Marisol bawili się '' po dorosłemu '' na parterze, a dzieciaki zajęły piętro sprawiając, że dom niemalże się kołysał. Bawili się w najlepsze, ale szybko się wszystkim nudzili. Igor otworzył kolejnego szampana dla dzieci i nalał każdemu do pełna. Stuknęli kieliszkami i wypili jednogłośnie za zdrowie Marco, na co chłopak się delikatnie zawstydził.

— Pobawmy się w coś! — zaproponowała Mari odkładając kieliszek na stolik. Przez chwilę każdy z nich myślał co mogliby robić, aż Marco wpadł na pewien pomysł.

— Niech każdy z nas powie, co chciałby zrobić. Niekoniecznie w następnym roku, ale ogólnie jakie macie marzenia. — Marisol zerwała się do odpowiedzi jako pierwsza.

— Na chwilę obecną chciałabym mieć pieska... albo kotka, ale jeśli chodzi o marzenia, to chciałabym bardzo pójść na koncert Backstreet Boys. — rozmarzyła się, a chłopcy zaczęli chichotać. — Radzę Ci się nie śmiać Marcolini, bo ci obije drugą nogę.

Marco od razu przybrał poważną minę w obawie, że Marisol spełni swoją groźbę. Był pewny, że byłaby do tego zdolna.

— Coś jeszcze chciałabyś zrobić?

— Chciałabym stąd wyjechać... Lubię naszą Majorkę, ale nie chce tu zostać na wieki. Chciałabym podróżować po świecie. A ty Grzybie?

— Wszyscy to wiedzą, ale jeśli mam to znowu powiedzieć głośno to chce bardzo grać w jakimś dużym klubie...

— I najlepiej jak będzie to Real Madryt prawda? — dodała Marisol, a Marco kiwnął głową z uśmiechem. Ilekroć oglądał mecze Realu Madryt marzył, że gdy dorośnie i stanie na boisku Estadio Santiago Bernabéu, zapisze się w historii klubu i spełni swoje największe marzenie. Nie mógł już się doczekać tego momentu.

— Mam nadzieję, że jak już zdobędziesz tę swoją sławę to o mnie nie zapomnisz. — Marco zbliżył się do Marisol i dał jej buziaka w policzek.

— Nigdy nie zapomnę, bo przecież będziesz tam ze mną. — dziewczyna zarumieniła się i zawstydziła. Igor za to znudzony słodkościami, jakimi obsypywali się jego brat i Marisol, wstał i nalał wszystkim szampana dla dzieci do kieliszków.

— W takim razie — uniósł swój kieliszek w górę, a reszta zrobiła to samo. — Wypijmy za przyszły sukces mojego braciszka!

Wszyscy stuknęli się kieliszkami i wypili szampana. Zbliżała się północ, więc dzieciaki zbiegły na parter, by razem z rodzicami wyjść na ulicę i podziwiać pokaz fajerwerków. Marisol nigdy nie była jeszcze tak szczęśliwa, jak w tamtym momencie. Razem z Marco złożyli sobie kolejną obietnicę, że od dziś będą spędzać każdego Sylwestra razem. Jednak w głębi duszy Marisol coraz bardziej zaczynała bać się, że gdy Marco osiągnie swoje cele, to oddali się od niej. Wyjedzie do Hiszpanii, sam albo z rodzicami, a ich przyjaźń zostanie zerwana lub zawieszona pod znakiem zapytania. Tym bardziej że Marisol nie pragnęła w żadnym stopniu żyć w świetle reflektorów, w ogniu sławy czy po prostu mieszkać w wielkim mieście. Chciała podróżować, zwiedzać i zdobywać wiedzę, ale zawsze wracać do swojego domu na Majorce. Jedno było dla niej pewne, nie mogła nigdy pozwolić, by cokolwiek zniszczyło jej przyjaźń. Nic i nikt.

Kiedy zeszli na parter, szybko nałożyli na siebie kurtki i wciągnęli buty. Marisol i Marco jako pierwsi wyszli na dwór, nie czekając na pozostałych. Oby dwoje stali na środku ulicy, a z sąsiednich domów również zaczęły wychodzić inne dzieciaki i rodzice. Oto cała ulica zapełniła się ludźmi, niektórzy ze swoich ogródków puszczali fajerwerki, a inni z ulicy. Marisol była oburzona, że ludzie zaczynali pokazy przed północą, ale mimo wszystko była podekscytowana i ucieszona tym widokiem. Zobaczyła bliźniaczki Montenegro, które w rączkach trzymały zimne ognie i machały nimi na różne strony, a Marisol panicznie się ich bała.
Obejrzała się dookoła. Tym razem w oczy wpadło jej młode małżeństwo Evans, którzy pochodzili z Ameryki, ale zdecydowali się zamieszkać na Majorce, z czego Marisol była zadowolona, bo uwielbiała Panią Olivie, szczególnie gdy ta piekła ciasteczka i dawała jej parę do ręki. Z drugiej strony ulicy zobaczyła wtulonych w siebie starszych ludzi, a w dłoni Pani Esther również znajdował się zimny ogień, którym delikatnie kołysała. Marisol poczuła nagłą chęć bliskości, więc bez zastanowienia chwyciła dłoń Marco, a on tylko rzucił jej spojrzenie i mocniej ścisnął jej dłoń. Rudowłosa uśmiechnęła się i wróciła do obserwacji nieba, wtem zaczęło się odliczanie.

— 3......2.....1.....JUHUUUU!!! — cała ulica równo krzyknęła. Niektórzy klaskali, inni się przytulali, a jeszcze inni całowali. Ich rodzice zaczęli składać sobie życzenia, a dzieciaki trzymając się za ręce stały dalej na środku drogi, bacznie obserwując niebo.

— Kocham cię Marisol. — powiedział Marco, a Rudowłosa spojrzała na niego lekko przerażona bojąc się, którego kocham cię, użył. Dziewczyna nie odpowiedziała mu tym samym. To były zbyt duże i ważne słowa, których na ten moment nie była w stanie odwzajemnić.

someone you lovedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz