20. Konsekwencje dorosłości

68 12 17
                                    

18 luty 2013 r.

Po odczytaniu smsa Marisol koniecznie musiała się z nią zobaczyć. Może i nie były najlepszymi przyjaciółkami, ale Mari chciała jej pomóc. To była zwariowana sytuacja, a przed dziewczyną była to kolejna próba życia. Jej rodzice w końcu odpuści, więc Marisol jak najszybciej włożyła buty i wybiegła z domu, by spotkać się z Bonie. Umówiły się w parku, gdzie od paru minut czekała już dziewczyna. Marisol zauważyła jej bladoniebieskie włosy już z daleka, więc podbiegła do niej i od razu zobaczyła łzy spływające po jej policzkach.

- Czyli nie żartowałaś sobie z tym smsem...

- Sama nie wiem. Ostatnio tak bardzo źle się czuję, jeszcze ta impreza tydzień temu... a jeśli ja byłam w ciąży i przez to ile wypiłam, coś poszło nie tak... - Marisol sama nie wiedziała co powiedzieć. Szczerze nie wiedziała nawet, że Bonita i Stefano mają to już dawno za sobą. Mieli przecież dopiero po siedemnaście lat, a tylko Marisol była młodsza od nich i mimo wszystko nie wyobrażała sobie możliwości posiadania dziecka w takim wieku.

- Są różne testy. Możemy poprosić moją mamę. - Bonie pokręciła głową i kazała Marisol wybić ten pomysł z głowy. - Dobra załatwimy to inaczej.

Marisol wyjęła komórkę i odeszła trochę na bok, żeby Bonie nie słyszała, o czym będzie rozmawiać. Po paru minutach wróciła na ławkę i poprosiłaby nie była zła. Przez następne dwadzieścia minut starała się ją uspokajać aż w końcu zza rogu wyszła Daisy, trzymając ręce w kieszeni. Daisy nie usiadła na ławce, nawet nie przywitała się z Bonie. Przekazała Marisol pudełko i uniosła kciuki w górze, a Mari lekko uniosła kąciki ust. Bonita nie przepadała za znajomymi Marisol, dlatego dziewczyna uznała, że Daisy będzie jedną osobą, która będzie w stanie pomóc nikomu nie mówiąc o tym wydarzeniu.

- Idziemy do ciebie czy do mnie? - spytała Marisol.

- Może lepiej do mnie. Twoi rodzice chyba mnie nie lubią.

- Po prostu ostatnio są bardzo przewrażliwieni. Chodźmy, nie ma czasu do stracenia.

Gdy dziewczyny dotarły do mieszkania Bonity, dziewczyna od razu pobiegła do łazienki. Marisol wykorzystała ten moment, by się rozejrzeć. Nigdy nie była w jej mieszkaniu, pierwsze wrażenie nie było za dobre. Marisol zaczynała rozumieć, dlaczego Bonie stała się taką osobą. W salonie leżały puste butelki po piwie, a w kuchni na parapecie stała niezła kolekcja pustych puszek. Wszystko było stare i zniszczone, a Marisol zaczynała coraz gorzej czuć się w tym mieszkaniu. W końcu Bonie wyszła z łazienki, a jej twarz się rozpogodziła.

- Nie jestem w ciąży! - wpadła dziewczynie w ramiona, a Marisol udała, że cieszy się jej szczęściem. W głębi duszy chciała już wrócić do domu i zapomnieć o całej tej sytuacji.

- Nie wiedziałam, że ty i Stefano no wiesz...

- Pierwszy raz zrobiliśmy to tuż po tym, jak wróciliśmy z tego feralnego wypadu na złomowisko. Ej Marisol, czy ty w ogóle się kiedykolwiek całowałaś?

Marisol zrobiła wielkie oczy i speszyła się bezpośredniością Bonie.
Nie wiedziała, co ma jej odpowiedzieć. Z jednej strony nie chciała wyjść na świętoszkę, a z drugiej strony nie chciała też kłamać. Postanowiła jakoś zmienić temat.

- Powiesz Stefano o tym, co się dzisiaj wydarzyło?

- Nie, nie ma co siać plotek. Mam nadzieję, że ta twoja Daisy będzie trzymała gębę na kłódkę.

- Nie musisz sobie zaprzątać nią głowy. Nikomu nie powie. - odpowiedziała pewnie, ale Bonie w dalszym ciągu nie miała zaufania do Daisy.

- Skąd ona w ogóle wzięła ten test?

- Ostatnio jej mama miała podejrzenie ciąży, więc kupiła mnóstwo testów. Nie zauważy nawet braku jednego. - Marisol jeszcze raz rozejrzała się po mieszkaniu Bonie i uznała, że dobrym pomysłem będzie, jeśli już pójdzie domu. - Skoro wszystko poszło dobrze, to ja już będę wracać. Mam dużo na głowie.

- Dzięki za wszystko.

- Polecam się na przyszłość.

§

Wieczorem Marisol napisała do Marco. Jako że nie zawarła z Bonie żadnej umowy milczenia, więc opowiedziała wszystko Marco, a on nie ukrywał zdziwienia.

Marcolini: Mój brat chyba też ma to za sobą... On ostatnio ciągle chodzi z głową w chmurach.

Lisica: Tylko że on jest dorosły, a Stefano i Bonie są w naszym wieku.

Marcolini: Ciekawe jak to jest...

Lisica: Fuj weź! Dobra skończmy tę rozmowę i wpadaj do ogródka. Mój tata już nie jest na ciebie zły.

Marcolini: Czyli moja głowa jest bezpieczna?

Lisica: Powiedzmy. Dobra chodź tu. Czekam tam gdzie zawsze.

Około dziesięć minut później Marco przebiegł przez ulicę i zwinnie przeskoczył przez płot.

- Tam jest brama. - Marisol pokazała palcem w jej kierunku i cicho się roześmiała. Gestem zaprosiła chłopaka do malutkiego namiotu, który pomimo upływu tylu lat wciąż stał w tym samym miejscu. Robiło się już w nim bardzo ciasno, ale to było jedyne miejsce, w którym mogli się spotykać mimo później pory.
Wcisnęli się oboje do namiotu i położyli na środku włączony telefon komórkowy, żeby chociaż widzieć swoje twarzy.

- Co ty mu masz? - Marco wyjął z małego kuferka album na zdjęcia. Otwarł go na pierwszej stronie i uśmiechnął się sam do siebie. - Ile my tu mieliśmy lat?

- Cztery... Nie mogę uwierzyć, że znamy się już dwanaście lat. - Marisol poczuła, jak rozpływa jej się serducho patrząc na zdjęcia dwóch małych dzieciaków, które jeszcze nie były świadome świata, który na nie czeka.

- O, a tutaj byliśmy nad morzem. Zbudowaliśmy taki wielki zamek.

- Fortece rodu Asensio... - dodała cicho, a głos zaczął jej się łamać.

- Tak, a ty byłaś w nim moją księżniczką. - dziewczyna uśmiechnęła się na myśl tamtego wspomnienia.

- Tutaj nasze wspólne święta i sylwester... - pokazała palcem na zdjęcie na tle fajerwerek.

- Wtedy pierwszy raz powiedziałem, że cię kocham... - Marco spojrzał na Marisol i dłonią odsunął pasemko włosów z jej twarzy. Dziewczyna powoli podniosła głowę i wpatrywała się w jego ciemne oczy. Poczuła przechodzący przez jej ciało dreszcz, kiedy sunął dłonią przez jej policzek. Zauważyła, że lekko się zbliżył, ale nie odsunęła się. Brnęła w to.
Czuła jak serce zaczyna bić jej coraz szybciej, a świat dookoła się zatrzymał. Poczuła jego oddech na swoim policzku, lekko się przybliżyła, a ich usta delikatnie się złączyły.
Marisol zamknęła oczy i zupełnie odpłynęła. Ciągle czuła jak łagodnie muska jej usta. Ciepło ogarnęło całe jej ciało, nie chciała tego kończyć.

- Chyba już pójdę.... - gdy odsunął się od niej, przeczesał ręką włosy i po cichu wyszedł. Marisol jeszcze chwilę siedziała otumaniona w namiocie. Musiała jeszcze chwilę poświęcić na przeanalizowanie tego, co przed chwilą się wydarzyło. To było dla niej nowe, ale niesamowicie przyjemne uczucie. Chciała tylko więcej i więcej. Była przeszczęsliwa i miała nadzieję, że to szczęście będzie teraz trwało wiecznie.

someone you lovedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz