10. List z przeprosinami

76 12 7
                                    

16 września 2006 r.

Od urodzin Marco minęło dziewięć miesięcy i każdy z tych miesięcy był dla Marisol udręką. Tęskniła za swoim przyjacielem, ale obiecała sobie, że nie będzie uległa i będzie czekała tak długo, aż to on zrobi pierwszy krok. W końcu to on rozwalił wyjątkowy prezent, jaki mu podarowała, więc wina leżała tylko i wyłącznie po jego stronie.

Tego dnia padał deszcz, a Marisol siedziała na parapecie i patrzyła na spadające w pośpiechu krople. Spojrzała w stronę domu Marco. Chłopak razem z ojcem i bratem pojechał do Madrytu, gdzie miał wziąć udział w specjalnym treningu pod okiem najlepszych trenerów. Coraz częściej wyjeżdżał, a do tego dochodziła ich rozłąka, a dla dziewczynki było to już za dużo.
Zeszła z parapetu i udała się do kuchni, gdzie jej mama przygotowywała obiad. Marisol wskoczyła na kanapę i skierowała się do mamy.

—  Nudzi mi się bardzo... — Agnes westchnęła i nie przestawała kroić mięsa. — W szkole też jest nudno. Felicia ostatnio zabrała mi piórnik i ubrudziła go farbkami, a Denis ciągnął mnie za włosy.

—  Jeśli chcesz porozmawiam z ich rodzicami na najbliższym zebraniu. — Marisol kiwnęła głowa i znowu spojrzała z tęsknotą w kierunku okna. — Tęsknisz za Marco? — zapytała Agnes, a Marisol zeskoczyła z kanapy i podeszła do mamy.

—  Bardzo... ale on ma teraz ważniejsze zajęcia. On musi zostać piłkarzem, bo bardzo mu na tym zależy. — Agnes spojrzała na Marisol pełna dumy. Marisol mimo swojego wieku była bardzo inteligentna, można to było wyczuć, chociażby po sposobie, w jakim się wysławiała.

—  Powinniście się pogodzić. Nadal jesteście dziećmi, które powinny spędzać czas na podwórku.

—  Ale to Marco jest wszystkiemu winny! To on zepsuł przyjęcie.

—  Oh dzieci, dzieci.... — Agnes pogłaskała Marisol po głowie i wróciła do swojego zajęcia, a dziewczynka wyjrzała znowu za okno. Pogoda się poprawiła, powoli zaczęło wychodzić słońce, więc Marisol krzyknęła coś w pośpiechu i wybiegła do ogródka. Podeszła do bramy, gdzie stała jej nowa koleżanka Daisy.

—  Możesz wyjść na podwórko? — Marisol bez zastanowienia otworzyła bramę i wpuściła jasnowłosą dziewczynkę do środka.

—  Będzie lepiej jak pobawimy się w moim ogródku. Mam tutaj super namiot, do którego ostatnio przyniosłam mnóstwo lalek, a jak wszystko wyschnie, to możemy się pohuśtać.

Marisol z radością oprowadzała koleżankę po swoim ogródku. Z okna kuchennego pomachała swojej mamie i krzyknęła, że to jej nowa koleżanka i że będą się bawić. Agnes skinęła głową, a dziewczynki weszły do namiotu.

—  Masz śliczne lalki, o a co to? — Daisy wzięła do ręki album, który dostała na święta od Marco. Wyrwała go dziewczynce bez wahania i przycisnęła do klatki piersiowej. Daisy spuściła głowę, a Marisol głośno westchnęła.

—  To jest coś od bardzo ważnej osoby. Nie wolno tego dotykać. — Marisol odłożyła album za siebie i nie wiedziała co dalej powiedzieć. Daisy czuła się winna, a rudowłosa straciła wszystkie chęci do zabawy. Myślała teraz tylko o Marco i nie mogła pozwolić, by zdjęcie z imprezy Sylwestrowej było ich ostatnim zdjęciem.

xxx


04 października 2006 r.

Marco jak tylko wrócił do domu z Madrytu, od razu zamknął się w swoim pokoju i zaczął intensywnie myśleć co zrobić, by Marisol mu wybaczyła. Rzucił okiem na piłkę z jego inicjałami, która leżała ciągle w tym samym miejscu. Nawet nie zauważył momentu, w którym jego palce zaczęły pocierać dwie srebrne literki, które wisiały na jego szyi. Były to inicjały Marisol Renterii, które także dostał w prezencie na święta. Poczuł łzy w oczach, wszystko, na co tylko spojrzał przypominało mu Marisol. Nie mógł jej stracić, nie przez taką błahostkę. Wyjął z szafki kratkę i szybko zaczął pisać to, co miał na myśli. W połowie wzruszył się, ale otarł łzy i pisał dalej. Następnie zagiął kartkę i schował do koperty. Później pobiegł do mamy i poprosiłby wracając z zakupów, kupiła bukiet najpiękniejszych kwiatów, jakie uda jej się dostać w kwiaciarni. Stwierdził jednak, że będzie za bardzo szalał nad gromadą prezentów. Uznał, że ważniejsze są słowa niż prezenty, które miały być tylko dodatkiem. Teraz pozostawało mu czekać na mamę i zanieść wszystko Marisol i liczyć na przebaczenie. Korzystając jeszcze z chwili, w której wszystko jeszcze jest stabilne, włączył konsolę i zaczął grać, by choć na chwilę zapomnieć o tym, co czeka go za parę godzin.

Marco stanął przed drzwiami do domu rodziny Renteria w drżącej ręce trzymając bukiet różowych lilii, czerwonych róż i pomarańczowych tulipanów. W kieszeni czuł ogromny ciężar listu, w którym przelał wszystkie swoje odczucia i emocje. Zapukał delikatnie i niecierpliwie czekał na to, co wydarzy się dalej. Drzwi otworzył Alfonso, który jak tylko zobaczył chłopaka, uśmiechnął się szeroko i zawołał Marisol. Dziewczynka szybko zbiegła po schodach i stanęła jak zamurowana, gdy zobaczyła w drzwiach Marco. Chłopak delikatnie się speszył, ale odetchnął głęboko i zaczął mówić, gdy ojciec Mari wrócił do salonu, zostawiając dzieci same sobie.

—  Nie musisz mi wybaczać. Zrozumiem, jeśli nie chcesz się już ze mną kolegować. — Marisol niewidocznie pokręciła głową, a Marco kontynuował. — Kupiłem ci kwiaty, ale wiem, że one nie sprawią, że zaczniesz znowu mnie lubić. Zachowałem się wtedy jak głupek jak ten ciołek. — Marisol roześmiała się na wypowiedziany przez Marco pseudonim, jaki go wyzywała. — A ty wcale nie jesteś Głupim Liskiem, jesteś Najmądrzejszym Liskiem na świecie. Przepraszam za to, że ciągle dotykam twoich włosów, mimo że wiem, że tego nie lubisz i przepraszam za tamto przyjęcie. Przepraszam za to, że zniszczyłem twój prezent. Nic nie mów. Po prostu weź to i to.

Marco podał dziewczynce bukiet, a następnie pogrzebał w kieszeni, żeby znaleźć list. Następnie podał go do ręki dziewczyny i wyszedł z jej posesji. Marisol jeszcze chwilę stała jak wryta i dopiero gdy Marco zniknął z jej pola widzenia, weszła do domu i położyła kwiaty na komodzie, rzucając się do biegu, by jak najszybciej dotrzeć do swojego pokoju, aby przeczytać list. Weszła do swojego namiotu, tego samego, w którym pięć lat temu poznała Marco i odpakowała list.

Moja droga przyjaciółko,
wiem, że jestem idiotą. Mój brat ciągle mi to powtarza, a ja dopiero teraz zrozumiałem, że ma rację. Mój tata mówił, że jestem już wystarczająco duży na pewne sprawy, ale tak naprawdę jestem za głupi nawet na te dziesięć lat, które mam. Za to ty jesteś taka mądra, a jesteś ode mnie młodsza. Tu już nawet nie chodzi o ten prezent, ja po prostu uznałem, że powinienem cię przeprosić za wszystko, co ci robiłem. Pamiętasz tamten dzień, kiedy byłem jedynym chłopcem na twoim przyjęciu? Jak wszystkie dziewczynki się śmiały, a ty byłaś taka miła. Od razu cię polubiłem i nigdy nie wstydziłem się tego, że moja najlepszy przyjaciel to dziewczyna. Byłem z tego dumny. Każdego dnia cieszę się, że cię mam i nie chce cię stracić. Chcę, żebyś była na każdym moim meczu, chcę, żebyś każdego dnia się ze mnie śmiała, chcę z tobą jeździć nad morze, chcę się z tobą bawić i chcę, żebyś nazywała mnie Durniem albo Głupim Marcolinii. Chciałbym z tobą dorastać. Nigdy nie chce, żebyś się ode mnie odwróciła. Dałaś mi tyle... i wszystko, co dajesz jest od serca. Nigdy mnie nie zawiodłaś, a ja ciebie wiele razy. Wybacz mi Marisol. Bez ciebie nic nie ma sensu.

Kocham cię, twój Marcolinii.

someone you lovedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz