21. Straszna diagnoza

57 12 9
                                    

30 marca 2013 r.

Wyniki badań dotarły do skrzynki lekko spóźnione, więc gdy tylko Agnes zobaczyła przez okno listonosza, od razu wybiegła na zewnątrz i wyjęła listy ze skrzynki. Energicznie przeglądała korespondencję aż znalazła to, czego szukała. Marisol jadła śniadanie w kuchni i na chwilę wstała, by spojrzeć w stronę skrzynki pocztowej. Agnes włożyła pozostałe listy z powrotem do skrzynki i mocno ścisnęła w rękach list z kliniki Rotger. Zauważyła Marisol w oknie i pospiesznie wróciła do domu. Położyła list na blacie i wróciła do robienia kanapek.

- Przyszło coś ciekawego? - zapytała Marisol, następnie wgryzając się w kanapkę.

- Nic. Same rachunki, potem je wyjmę. - Marisol zmrużyła oczy i nie powiedziała nic więcej. Wiedziała, że w kopercie jest coś złego. Coś, o czym nie chciała jej powiedzieć. - Zjadałaś już? Może pójdziesz do Daisy albo Marco.

- Dzisiaj wolałabym się pouczyć. Marco i tak chyba ma trening. - Agnes zrobiła złą minę, a Marisol przeanalizowała jeszcze raz swoje słowa z nadzieją, że nie powiedziała nic głupiego. Spojrzała na blat z nadzieją, że zobaczy, jak jest zaadresowany, ale Agnes spiorunowała ją wzrokiem, więc dziewczyna wycofała się z kuchni, udając do swojego pokoju. Położyła się na łóżku i chwyciła komórkę.

Lisica: Moja mama dziwnie się zachowuje.

Marcolini: Wszystkie mamy od czasu do czasu dziwnie się zachowują 🤷‍

Lisica: ALE ONA COŚ PRZEDE MNĄ UKRYWA

Marcolini: To spróbuj ją podsłuchać, jak będzie rozmawiała przez telefon albo z twoim tatą.
Sorry nie mam czasu pisać.

Marisol zablokowała telefon i za radą Marco, po cichu wyszła z pokoju i spróbowała znaleźć dobre miejsce, by podsłuchać rozmowę z jej tatą, który wyszedł z łazienki i usiadł przy stole w kuchni. Teraz Marisol modliła się, by podłoga nie zaskrzypiała albo żeby nic nie spadło na ziemię.

- Co to? Wyniki? Miały być dwa dni temu. - powiedział Alfonso z wyjątkowym spokojem w głosie.

- Mogłyby wcale nie przychodzić...

- Otwórz je. Cokolwiek tam będzie pisało, to wiesz, że będę cię wspierał. - Marisol coraz bardziej zaczynała się martwić. Jej mama od pewnego czasu była słabsza niż zazwyczaj, coraz częściej też kupowała leki przeciwbólowe, ale Marisol pomyślała, że każdy czasem ma słabszy okres. Agnes delikatnie otwarła kopertę, chwilę czytała aż po chwili podała ją mężowi, a sama oparła ręce o blat i spuściła głowę. - Da się to jeszcze wyleczyć?

Marisol osunęła się ziemia spod nóg i chwytając się komody, pociągnęła za sobą obrusik, na którym stała szklana waza. Teraz już nie było wyjścia.

- Marisol! Możesz przestać się już ukrywać. - krzyknął Alfonso, a dziewczyna powoli zeszła na dół, ale na jej twarzy rysowała się pewnego rodzaju wściekłość i ciekawość. Powinna była wiedzieć o wszystkim od razu.

- Co się da wyleczyć? Mamo, co ci jest...

- To nic takiego Mari.... - Marisol miała łzy w oczach, przytuliła się Agnes, a ona również zaczęła płakać. - Damy sobie radę z tym. Będzie dobrze. To na razie tylko mały guzek.

- A co jeśli z czasem będzie większy? Czy ty możesz umrzeć? Boże nie, nie możesz umrzeć. Prawda tato? Zrobimy wszystko, żeby mama była zdrowa, tak? - Alfonso spojrzał na córkę zmartwionym wzrokiem, a Marisol energicznie kręciła głową, wycofując się w głąb kuchni. Nie potrafiła w to uwierzyć. Co to znaczy guzek? Czy on naprawdę był tak mały, jak mówili? Co, jeśli tylko powiedzieli tak, by ją uspokoić? Musiała wyjść, potrzebowała powietrza. Wyszła z domu i ruszyła przed siebie. Nie miała konkretnego celu, po prostu szła, a w jej głowie trwało tornado myśli. Dotarła nad jezioro, gdzie często przychodziła z Marco. Usiadła na skaju skały, tak że nogi zwisały jej w stronę wody. Z jednej strony nie chciała być teraz sama, ale nie było nikogo, kto mógłby teraz przyjść i ją pocieszyć. A przynajmniej spróbować, bo Marisol nie było w stanie nic teraz uszczęśliwić. Czuła, że świat jej się zawalił. Zaczęła wyobrażać sobie życie bez mamy, ale szybko wymazała tę wizję z głowy. Spróbowała napisać do Marco, żeby po prostu wiedział co się stało.

Lisica: Mówiłam, że coś jest nie tak. Moja mama ma guza w głowie. Marco... Potrzebuję cię.

Parę minut później, mimo że chłopak nic nie odpisał, Marisol wysłała mu sms ze zdjęciem gdzie się znajduje. Miała nadzieję, że nie długo się pojawi. Nie wiedziała, jak długo tam siedziała, ale nie miała ochoty wracać do domu, pomimo tego, że dostała mnóstwo wiadomości od rodziców.
Spokój i szum wody to było to, czego potrzebowała. Położyła się na skale i podwinęła nogi. Zamknęła oczy i próbowała o niczym nie myśleć. Wróci do domu i wszystko będzie tak jak zawsze. Chciała wierzyć, że to tylko zły sen.

- Mari... - dziewczyna automatycznie podskoczyła na dźwięk swojego imienia i szybko wstała. Zobaczyła tylko smutną twarz Marco, który rozłożył ręce, a Marisol bez zawahania się wpadła mu w ramiona i zaczęła płakać. - Będzie dobrze. Musi być.

§

- Przeczytałam wszystkie możliwe artykuły w internecie. Każdego raka da się leczyć, ale nigdy nie ma się gwarancji. - Marisol pokazywała Marco artykuł za artykułem. Oboje szukali jakiegoś ratunku, ale nigdzie nie dostali prostej odpowiedzi. - Mama może żyć jeszcze bardzo długo, a równie dobrze może umrzeć za rok.
Denerwuje mnie ta niepewność.

- Pytałaś ją jak ona się z tym czuje? - Marisol zrobiło się głupio i nieśmiało spojrzała na Marco.

- Nie, chyba zachowałam się trochę samolubnie, ale oni chcieli przede mną to ukryć. Nie dziw mi się, że tak zareagowałam. - Marco uniósł ręce do góry i nic więcej nie powiedział. Mari czytała kolejny artykuł, ale wciąż powtarzały się te same zdania. Zablokowała komórkę i schowała do kieszeni kurtki. - Nie ważne. Ona będzie zdrowa. Dopilnuje tego.

Marco patrzył na nią, ale widział na jej twarzy lęk. Okłamywała samą siebie, ale Marco uznał, że tak będzie lepiej. Powinna być dobrej myśli.

- Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to zawsze będę. Nawet jeśli twoja mama będzie czegoś potrzebowała to przypomnij jej, że moi rodzice jej pomogą jak tylko będą mogli.

- Wiem. Dziękuję. - Marisol przysunęła się bliżej chłopaka i oparła głowę na jego ramieniu. Marco objął ją w pasie, a drugą ręką głaskał ją po głowie. Marisol na chwilę zamknęła oczy i udało jej się zapomnieć o wszystkim. Podniosła głowę i mocno pocałowała Marco w usta. Chłopak z początku był lekko zdziwiony, ale gdy Marisol odsunęła się, ponownie chwycił jej twarz w dłonie i wpił się w jej usta, a Marisol nie protestowała. Popchnęła chłopaka na plecy i nachyliła się nad nim. - Dziękuję, że jesteś.

- A ja dziękuję, że ty jesteś. - dziewczyna uśmiechnęła i się jeszcze raz obsypała chłopaka pocałunkami. Zwykle słowo dziękuję nie było w stanie oddać tego, jak bardzo była wdzięczna za jego obecność. Nie tylko w tej sytuacji, ale za cały czas, kiedy był przy niej. Pomimo wszystkich nieprzyjemnych sytuacji, zawsze odnajdywali się na nowo. Ona zawsze była dla niego, a on był dla niej. Po prostu tak stworzony był świat. Ich świat.

someone you lovedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz