5. Święta Bożego narodzenia

271 18 3
                                    

15 grudnia 2005 r.

Święta Bożego Narodzenia zawsze dla Marisol były najważniejszymi świętami w roku, ale nie dlatego, że mogła dostać górę prezentów, lecz dlatego, że mogła spędzić ten czas z rodziną, ciesząc się spokojem i radosną atmosferą. To były jej ósme święta i była podekscytowana faktem, że tym razem spędzi je razem z rodziną Marco, bo nie tylko dzieciaki się polubiły, a także ich rodzice. Alfonso i Gilberto razem chodzili do barów albo łowić ryby. Nie byli wielkimi przyjaciółmi, ale bardzo się lubili i zawarli ze sobą typowy męski pakt solidarności. Za to Agnes i Maria znały się nieco dłużej, chodziły razem do liceum, a po latach spotkały się na tym samym osiedlu, kupując domy niedaleko siebie. Renteria i Willemsen uwielbiały plotkować, pić kawę i chwalić się swoimi dziećmi. Często przesiadywały w ogródku Marii, a tam rozkładały przy basenie leżaki i opalały się pijąc kolorowe drinki z barku Gilberta. W tym czasie Marco albo miał treningi, albo chodził z Marisol grać w piłkę na pobliskie boisko. Dlatego dzieciaki nie przeszkadzały im w rozpowiadaniu ploteczek.
Te święta postanowili spędzić w swoim gronie. Marisol i Marco byli niesamowicie szczęśliwi z okazji swoich pierwszych wspólnych świat. Postanowili zrobić dla swoich rodziców specjalne prezenty, by w jakiś sposób przekazać im, że są bardzo wdzięczni. Spędzili tydzień na tworzeniu magicznej paczki, do której włożyli słodycze, rysunki oraz dużo miłości. Starali się jak tylko mogli, aby prezent wyglądał najpiękniej. Marsiol oczywiście zajęła się pakowaniem prezentu. Była perfekcjonistką, wszystko musiało być równe i dopasowane kolorystycznie, lubiła też minimalizm i estetykę, dlatego owinęła prezent w szary papier, a na niego nakleiła liście z łodygami. Dodatkowo na sam środek nakleili kwadratową kartkę, na której napisali:

'Od waszych najwspanialszych dzieci '
Marco i Marisol

Dumni ze swojego dzieła postawili je pod choinką, nie mogąc doczekać się dnia, w którym ich rodzice je odpakują. Do wigilii zostało parę dni, a Marco w tym czasie miał jeszcze jeden, ostatni ważny trening, by od razu w nowym roku zagrać mecz.
Niestety Marisol nie mogła pojechać i kibicować przyjacielowi, gdyż zachorowała, co było dla niej ogromnym ciosem. Nie lubiła chorować, wolała zdecydowanie wykorzystywać czas aktywnie, a tym bardziej nie lubiła chorować, gdy święta były za pasem. Dlatego Marco pojechał tylko z ojcem i bratem, a Marisol obiecała, że w domu będzie mu wiernie kibicować. Przeleżała w łóżku cały dzień, nudząc się przy tym niemiłosiernie. Dopiero na wieczór włączyła oficjalną stronę RCD Mallorci i zaczęła oglądać mecz Marco. Nie była zwolenniczką oglądania meczów przez laptopa, nudziło ją to, dlatego w połowie meczu zaczynała przysypiać, a ocknęła się w momencie, kiedy komentator sportowy podniósł głos i krzyczał coś niezrozumiałego. Marisol spojrzała na ekran zaspanymi oczami i przeraziła się. Rozszerzyła oczy, jak gdyby została oblana lodowatą wodą, a jej ciało aż zamarło na widok tego, co stało się na boisku.
Marco leżał skulony na trawie, trzymając się obydwoma rękami za kolano. Na jego twarzy widać było ból, cierpienie i łzy, a Marisol czuła jakby czas stanął w miejscu, nie słyszała niczego poza dźwiękiem bicia swojego serca. Łzy same cisnęły się do jej oczu, a ona nie miała zamiaru ich powstrzymać. Martwiła się o Marco i była wściekła na to, że nie ma jej teraz przy nim. Nie wiedziała nawet co się stało, widziała tylko zwijającego się z bólu przyjaciela, który nie potrafił wstać o własnych siłach z boiska. Gdy czas wokół Marisol znów zaczął płynąć, ta zbiegła na dół, by oznajmić rodzicom co się stało. Przytulili ją, powiedzieli parę dobrych słów i odesłali do łóżka. Wróciła do łóżka, skrycie zabierając przy okazji telefon jej taty, by zadzwonić do Pana Gilberta z pytaniem, co z Marco. Zdawała sobie sprawę z tego, że połączenie może zostać odrzucone, ale nie mogła zostawić Marco samego, musiała w jakiś sposób dowiedzieć się wszystkiego. Schowała się w swoim namiocie, który mimo tylu lat ciągle stał w rogu jej pokoju. Wykręciła numer do Gilberta i czekała aż odbierze, ogromnie się bojąc i stresując. Niestety tak jak się tego spodziewała nie odebrał, ale postanowiła nagrać się na pocztę z nadzieją, że jej odsłucha. Teraz musiała tylko czekać, a to było najgorszą formą spędzania czasu.


۞

23 grudnia 2005 r.


Marco wrócił z nogą w gipsie dzień przed wigilią. Marisol pojechała na lotnisko, by go uściskać i zobaczyć. Tęskniła za nim, a ta kontuzja jeszcze bardziej nasiliła to, że Marisol nie potrafiła spać w nocy z troski o przyjaciela. Gdy tylko zobaczyła go idącego na kulach w jej kierunku od razu rzuciła się biegiem i tuż przed wpadnięciem w ramiona Marco przypomniała sobie o kontuzji i zwolniła, stając tuż przed jego twarzą.

— Wiesz jak za tobą tęskniłam, amigo? — miała w oczach łzy szczęścia. Nie potrafiła wyrazić radości na wieść, że z kolanem będzie wszystko w porządku i nie przeszkodzi to w dalszej karierze.

— Wiem, Lisica. — powiedział uśmiechając się szeroko, wyciągnął jedną rękę przed sobie na znak, że chce, aby Marisol go przytuliła i tak zrobiła. — Teraz przez długi czas raczej się nigdzie nie wybieram.

— Mam taką nadzieję, bo jak nie to ci mogę zrobić gips na drugiej nodze — zaśmiała się, a Marco klepnął ją czubkiem kuli ortopedycznej w piszczel. Śmiejąc się poszli do samochodu Asensio, bo rodzice Marisol zgodzili się, by córka spędziła te parę godzin z Marco. Młodzi spędzili popołudnie na dokańczaniu dekoracji świątecznych i oczywiście jak za każdym razem nie chcieli się rozstawać, mimo że kolejnego dnia mieli się spotkać. Tamtego dnia Marisol obiecała Marco, że nigdy go nie opuści i będzie z nim przy każdej kontuzji.








someone you lovedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz