Rozdział II

356 9 0
                                    

(OD AUTORKI: Powyżej macie Amona ;) )

Wkrótce przemierzałem pozornie niekończący się korytarz już bez swędzenia. Udało mi się też osiągnąć stan względnego spokoju.

- Mefiś~ - usłyszałem niespodziewanie za sobą; jak widać, nie mogłem pozostać spokojny zbyt długo.

Zacisnąłem usta w cienką linię, przysięgając sobie w duchu, że dołożę wszelkich starań, by nie dać się sprowokować temu gnojkowi. Po tym powoli odwróciłem się, zgodnie z oczekiwaniami widząc przed sobą Amona pod postacią niewinnego, góra dziesięcioletniego chłopca. Patrzył na mnie tęczówkami barwy pastelowej żółci, samym kpiącym spojrzeniem wyszydzając całe moje jestestwo. Ileż bym dał za obicie tej parszywej gęby...

- Słucham, bracie? - zapytałem jak najbardziej obojętnym tonem. - Potrzebujesz czegoś czy po prostu znów próbujesz wyprowadzić mnie z równowagi?

- Potrzebuję Twojej pomocy - odparł bez ogródek, a na twarz wpełzł mu uśmieszek, w jego mniemaniu zapewne uroczy, jednak mnie wcale nie przekonywał.

- W czym?

- Jeden ze sługusów sprawia problemy.

- I sądzisz, że ja przywrócę go do porządku?

- Jesteś w końcu pierworodnym, prawda? Kimże ja, półczłowiek, jestem w obliczu takiej wspaniałości, jak Ty, o wielki Mefisto?

Nawet nie próbowałem powstrzymać nagłej fali irytacji. Bez krzty wahania złapałem te jego czarne kudły, poprzesiewane platynowymi pasemkami, i zmusiłem twarz gówniarza do bliższego zapoznania się ze ścianą.

- Nie rób ze mnie durnia, zasrańcu - warknąłem, gwałtownie dociskając jego głowę, aż nie usłyszałem głuchego gruchotu pękającego nosa. - Wiem, że próbujesz mnie podpuścić.

- Jaki mądrala... - burknął brunet, z determinacją próbując odsunąć się od twardej powierzchni. - A wiesz, że masz przejebane? Ojciec nie będzie zadowolony, gdy powiem mu, że podniosłeś na mnie rękę.

„Szlag" - stwierdziłem w myślach i momentalnie rozluźniłem uścisk ręki, choć irytacja zdążyła urosnąć do wściekłości. Powietrze aż falowało od temperatury, jeszcze trochę, a zmiótłbym wszystko na proch piekielnym ogniem.

- Co mam zrobić, żebyś się nie poskarżył? - odezwałem się po chwili, którą poświęciłem, by nieco ochłonąć.

- Zająć się tym podwładnym - odparł Amon, jakby nigdy nic wycierając krew z twarzy; wydawał się zupełnie nie przejmować bólem. - Niczego więcej nie chcę.

Pewien swego, ruszył przodem, a ja w milczeniu podążyłem za nim. Kilka sekund później zaś poważnie zastanawiałem się, czy opcja z poskarżeniem się nie byłaby lepsza...

Przetarłem z obrzydzeniem twarz, usuwając z niej większość cuchnącego szlamu, jakim obrzygał mnie niepokorny sługa. Przy tym byłem zupełnie spokojny. Zresztą, nawet ja nie mógłbym być już dłużej wściekły po obróceniu w popiół tego pomniejszego demona. Zanim jednak sprowadziłem na niego błogosławieństwo niebytu, pokusiłem się o doszczętne zniszczenie jego psychiki. Jako Nefilim, zrodzony z krwi Lucyfera, byłem w tym naprawdę dobry.

- Nie pozbędziesz się tego smrodu, choćbyś miał się szorować i miesiąc - gówniarz oczywiście ani myślał mnie pocieszyć w niedoli.

- Zaplanowałeś to, prawda? - zapytałem ze skrzywioną miną, mając wrażenie, że odór już wgryzł mi się w nozdrza. - Wcale nie był nieposłuszny, po prostu nakłoniłeś go, by dał upust swojemu braku szacunku wobec mnie.

- Cóż za dedukcja! - zawołał Amon z udawanym podziwem. - Przecież mnie znasz, braciszku. Nie przepuściłbym ŻADNEJ okazji, by uprzykrzyć Ci życie. A teraz wybacz, mam w planach długą, przyjemną kąpiel w prywatnej łazience naszego Ojca.

- Jeszcze chwila, a wytrę się Twoim parszywym pyskiem. Wtedy przynajmniej będziesz miał powód do kąpieli.

Brunet roześmiał się na swój charakterystyczny, dziecięcy sposób. Pozornie radosny dźwięk, w jego wykonaniu zdawał się odbierać całe szczęście i nadzieję każdemu, kto go słyszał. Pokręciłem głową jako nieliczny z wyjątków, którym jedynie działało to na nerwy.

- Powodzenia w łaźni, Mefiś - oznajmił, ruszając beztroskim krokiem w stronę komnat; echo korytarza jeszcze długo niosło jego chichot.

Bez zwłoki odwróciłem się na pięcie, kierując się w drugą stronę. Chciałem możliwie jak najszybciej uwolnić cierpiący zmysł węchu, nawet jeśli miałbym to robić w ogólnodostępnej łaźni. Usiłowałem zignorować przy tym fakt, że w tym czasie ten mały szczyl będzie moczył tyłek w łazience, do której miał dostęp tylko on i Ojciec. Sam jak dotąd nie otrzymałem do niej klucza i nie zanosiło się, by miało to nastąpić w najbliższej przyszłości. Niestety...

W łaźni, właściwie jak zawsze, nie było zbyt wielkich tłumów. Ot, kilku inkubów, nieco więcej sukubów i garstka ważniejszych demonów, dla których połączenie wody i mydła nie było śmiertelnym wrogiem. Mimo to pojęcie prywatności nie miało prawa tu istnieć. Kiedy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia, wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Przystanąłem z nutą wahania. Wiedziałem, że nie mam się czego wstydzić, wszak dbałem o ciało regularnymi treningami, a jednak...szybko odwróciłem wzrok. Byłem boleśnie świadom, że wzbudziłem te zainteresowanie odorem, przy którym wszechobecny zapach siarki stanowił woń perfum. Odorem, który zdecydowanie nie przystawał Księciu Piekła, a taki tytuł przecież miałem. Sytuacji nie polepszała pewność, że obecni już słyszeli o sytuacji z niesfornym demonem - co, jeśli i oni pokuszą się o bunt? Byłem silny, lecz nie miałem żadnej pewności, czy podołam, gdy wszystkie obecne Demony zaatakują jednocześnie... Czujny i gotowy na atak, stanąłem pod prysznicem i odkręciłem kurek z wodą. Z zamkniętymi oczami nasłuchiwałem oczerniających mnie głosów, a choć zęby zaciskały mi się w na nowo rosnącej irytacji, starałem się wychwycić te, które mogłyby mówić o wrogich zamiarach. I nagle ze skupienia wyrwało mnie siarczyste klepnięcie w nagi pośladek. W zupełnym zaskoczeniu otworzyłem oczy, zauważając przy sobie uśmiechniętego inkuba.

- Pomóc Ci się umyć? - zaproponował, lubieżnie oblizując wargi. - Chętnie wyszoruję Cię od środka, Księciuniu.

Naraz poczułem, że dłoń, którą odważył się mnie klepnąć, zaczyna wędrować niżej, po moim udzie. W tej jednej chwili przypomniałem sobie, dlaczego tak bardzo żałuję, że jednak nie otrzymałem klucza do łazienki Pana Piekła.

- Radzę Ci zabrać tą łapę - warknąłem, piorunując demona nienawistnym spojrzeniem.

- Oj, nie zgrywaj takiego niedostępnego. Zobaczysz, zadbam, by było miło nam obu.

Z tymi słowami powiódł palcami wyżej, zaciskając je na moim drugim pośladku. I było to ostatnie, co zrobił, zanim ogień, który znienacka objął jego ciało, nie obrócił go w proch. Jak szybko zauważyłem, nie tylko jego, ponieważ łaźnia zupełnie opustoszała. Jedynie ogrom popiołu, mieszający się powoli z wodą na posadzce, świadczył o tym, że jeszcze niedawno był tu ktoś poza mną. A byłem przekonany, że niemożliwym jest tak szybko wyprowadzić mnie z równowagi po raz kolejny...

Pierworodny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz