Rozdział XVII

153 6 1
                                    

(OD AUTORKI: Proszę, oto jeden z Ogarów. ^^)

Ujadanie Piekielnych Ogarów osaczało mnie, nie pozwalając na ustalenie ani ich liczby, ani tym bardziej pozycji. Równie dobrze mogło być ich nawet i pięćdziesiąt, tak bardzo wszechobecny był dźwięk. Ledwie słyszałem w tym wszystkim swój nierówny oddech, którego powoli zaczynało mi brakować... Wkrótce płuca zaczęły palić mnie żywym ogniem, z trudem zmuszałem je do przyjmowania kolejnych dawek powietrza. Mimo to nie przerwałem biegu, ale kiedy po niedługim czasie i nogi odmówiły mi posłuszeństwa, raptownie się pode mną uginając, musiałem się zatrzymać. Lądując na kolanach, w porę podparłem się dłońmi, decydując się na podarowanie sobie chwili na wyrównanie oddechu. Nagle usłyszałem tuż za sobą groźny pomruk, który aż poczułem w drżeniu ziemi pod rękami. Przełknąłem nerwowo ślinę i powoli spojrzałem przez ramię, dostrzegając Ogara jakiś metr od siebie. Ogromna bestia pochylała łeb, wbijając we mnie białe, błyszczące w ciemności ślepia. Jej czarna, zjeżona sierść, krótkie, przycięte uszy i długi ogon, który poruszał się powoli to w jedną, to w drugą stronę, przywodził na myśl panterę. Kryjące się pod skórą mięśnie, napięte w gotowości do ataku, nie pozostawały wątpliwości, że jest maszyną do zabijania. Zrozumiałem, że nie mam szans na ucieczkę, gdy psisko jest tak blisko, niewątpliwie dorwałoby mnie, nim zdążyłbym choćby wstać... Pochyliłem głowę, zastanawiając się, czy pozostały mi jeszcze jakieś opcje działania.

- Ogary nie potrafią latać – mruknąłem, wciąż zdyszany, i sięgnąłem ostrożnie po miecz.

Skrzydła rozłożyłem w momencie machnięcia ostrzem. Gdy Ogar tylko zacisnął zęby na broni, rozsypując ją zaraz w drobny mak, gwałtownym machnięciem wzbiłem się w górę. Nim jednak zdążyłem wznieść się ponad korony drzew, usłyszałem przeciągły świst, a chwilę później w skrzydło wbiła mi się strzała. Krzyknąłem z bólu, ale choć się zachwiałem, nie porzuciłem zamiaru podniebnej ucieczki. Wiedziałem, że tylko tak mam szanse umknąć przed pościgiem, tylko w tym moja nadzieja... W kolejnym momencie w drugie skrzydło wbiły się trzy kolejne strzały, niemal jednocześnie. Tym razem runąłem na ziemię, nie będąc w stanie kontynuować lotu. Po tym, jak przetoczyłem się kilka metrów po liściach i gałęziach, nie byłem w stanie się podnieść. Ból zranionych skrzydeł był paraliżujący, cały drżałem, nabierając w płuca ogromne dawki powietrza, jakby miało to złagodzić cierpienie. Niespodziewanie coś kapnęło mi na twarz. Zamarłem, kątem oka dostrzegając nad sobą Ogara. Dyszał w zadowoleniu i ślinił się prosto na mnie, jakby tylko czekał na zgodę, by mnie pożreć. Szlag.

- Odejdź – do uszu dobiegło mi stanowcze polecenie, wypowiedziane męskim głosem.

Na jego dźwięk psisko posłusznie odsunęło się o kilka metrów, siekając powietrze merdającym radośnie ogonem. W innych okolicznościach mógłbym pomyśleć, że jest to całkiem urocze, ale w obecnej sytuacji byłem po prostu...przerażony. Zwłaszcza, gdy bestia znów zaczęła się we mnie wpatrywać w oczekiwaniu. Na kolejny rozkaz? Na to, aż się ruszę? Wyobraźnia podsunęła mi obraz, w którym jestem rozszarpywany przez silne szczęki po przypadkowym drgnięciu...

W próbie zignorowania Ogara i zmniejszenia odczuwanego strachu, powoli zwróciłem głowę w stronę, z której pochodził dźwięk głosu. Wówczas ujrzałem postać, odzianą w czarny płaszcz z kapturem. Usta, których nie skrywał jego cień, wyginały się w lekkim uśmiechu, ozdobionym dołkami w policzkach. Mężczyzna, jak można było sądzić po głosie i ostro zarysowanej szczęce, uzbrojony był w łuk. Na jego biodrze spoczywał pas z kołczanem, ale, o dziwo, nie było w nim strzał, co jednak ani trochę nie umniejszało mojemu strachowi. Poza nimi miał przecież swoje Ogary.

- Dalej, Książę – odezwał się „Skowyt". – Uciekaj. Dostarcz mi jeszcze trochę rozrywki, nim zaciągnę Cię z powrotem do Piekła.

Zacisnąłem usta w cienką linię. Ten drań się mną bawił, całkowicie pewien, że mnie nie zgubi, choć las był przecież dla niego równie obcy, co i dla mnie. Ogarnęło mnie poczucie nieuchronności przesądzonego losu. Nie miałem szans, by go zmienić.

- Ile masz Ogarów, Skowycie? – zapytałem bezsilnie; może chociaż uda mi się odroczyć kolejne tortury o kilka minut.

- Trzy – odparł mężczyzna.

- Tylko...?

- Tylko. W zupełności wystarczą, by zapędzić Cię tam, gdzie tylko będę chciał.

- A nie po to, by mnie rozszarpać?

- Nie, odebrałoby mi to przyjemność z polowania.

Zachichotał cicho, na co przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Byłem dla niego jedynie ofiarą, bezbronnym królikiem, ściganym przez wilka. Niczym więcej...

- Wstawaj – polecił, tworząc w dłoni strzałę; wyglądało to tak, jakby nadał fizyczną postać cząstce panującego wokół mroku. – Poganiajmy się jeszcze chwilę.

- Obawiam się, że nie sprawię Ci tej przyjemności – mruknąłem. – Całkiem wygodnie mi się leży.

Zaraz pożałowałem swoich słów, gdy stworzona strzała wbiła mi się w ramię. A choć po kilku sekundach rozpłynęła się w powietrzu, jak pozostałe, rana i ból przez nią spowodowany, nie zniknęły.

- Zrobienie z Ciebie sitka też brzmi zabawnie – uznał „Skowyt". – Daję Ci...pięć sekund na podniesienie się. Jeśli tego nie zrobisz, zrezygnuję z pościgu na rzecz dziurawienia Cię. Wybór należy do Ciebie.

Zacisnąłem dłonie w pieści. Też mi wybór...

- Pięć...

Mogłem albo stać się nieruchomym celem dla bezlitosnego łucznika, albo zostać rozszarpanym przez Ogary.

- Cztery...

Co było mniej bolesne? Strzała, wbijająca się w głąb ciała? Czy może zęby, zatapiające się w skórze albo miażdżące kości z taką łatwością, jakby były zapałkami?

- Trzy...

Nie mogłem mieć wątpliwości, druga opcja była zdecydowanie bardziej przykra. Łączyła w sobie różne rodzaje bólu.

- Dwa...

Ale łączyła się też z nikłą szansą na to, że jednak uda mi się uciec. Mimo wszystko ciągle miałem nadzieję na pomoc z Nieba...

- Jeden!

Ignorując ból, poderwałem się na równe nogi i, wspierając się machnięciem skrzydeł, rzuciłem do ucieczki.

- Masz minutę, zanim Ogary wznowią pościg! – krzyknął jeszcze za mną mężczyzna; nawet w głosie brzmiał mu szeroki uśmiech.

„Minuta, minuta" – powtarzałem w myślach. Czym była cholerna minuta zwłoki, gdy uciekało się przed trzema Ogarami Piekielnymi? Uniosłem głowę, spoglądając w niebo. Szanse na to, że stryj przyleci mi na ratunek, były równie niskie, jak te na powodzenie ucieczki. Gdybym tylko mógł wzbić się ponad las, jakoś dać mu znać, że potrzebuję pomocy... Skręciłem gwałtownie w prawo, dostrzegając przed sobą czarną bestię. Po kilku metrach musiałem odbić w lewo, niemal wpadając na kolejną, aż w końcu trzeci Ogar nie zmusił mnie do kolejnego zwrotu. „...by zapędzić Cię tam, gdzie tylko będę chciał" – zabrzmiały mi w głowie słowa „Skowytu". Nie mogłem nie być pod wrażeniem tego, jak dobrze pozornie bezrozumne psiska wykonywały te zadanie... Nagle wypadłem na znajomą polanę, na której już czekał na mnie właściciel Ogarów.

- To koniec – powiedział, celując we mnie kolejną strzałą. – Na kolana.

Odruchowo cofnąłem się o krok i od razu usłyszałem za sobą złowrogi pomruk. Bestie czekały tuż za drzewami, zwarte i gotowe do dalszego pościgu. Spuściłem głowę w bezsilności i posłusznie wykonałem polecenie. Przegrałem...

- Cieszę się, że jednak kontynuowałeś ucieczkę – oznajmił mężczyzna, pozwalając strzale rozpłynąć się w powietrzu, i postąpił kilka kroków w moją stronę. –Ostatnio jest jakoś mniej dusz do ścigania, więc moje kochane biedactwa się nudzą. Dzięki Tobie nareszcie miały okazję się rozruszać, uwielbiają prowadzić pogoń w lesie.

Starałem się nie słuchać tych wyszukanych podziękowań, podnosząc wzrok w górę. Tu nieba nie przysłaniały gałęzie, które w głębi lasu musiałbym omijać. Gdybym się postarał, mógłbym z łatwością wzbić się w powietrze... „Ostatnia próba, Mefisto. Tym razem się uda." – zachęciłem się w myślach i gwałtownie rozłożyłem skrzydła.

Pierworodny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz