Rozdział VII

201 5 0
                                    

Oczy otworzyły mi się szerzej w wyrazie niedowierzania. Kilka razy otwierałem i zamykałem usta, zanim udało mi się wreszcie dobyć drżącego głosu.

- Jak to „nie są czarne"? – zapytałem, podejmując kolejną próbę spojrzenia na skrzydła; niestety, i tym razem się nie udało. – Muszą być. Jestem Upadłym.

- No, nie do końca – odparł Michał, rozluźniając uścisk dłoni na piórze. – Upadłymi Aniołami są nazywani ci, którzy zostali wygnani z Nieba wraz z Lucyferem. Spośród nich Pan Piekła wybrał sześciu najsilniejszych i najwierniejszych i uczynił ich swoimi generałami. Zostali odznaczeni tytułem Rycerzy Piekła.

- Więc...

- Więc choćbyś nie wiem, jak się starał, nigdy nie otrzymasz tego miana.

- Ale w takim razie czym jestem, jeśli nie Upadłym?

- Aniołem.

- Aniołem? Tak...po prostu?

- Owszem. Zarówno Twój Ojciec, jak i matka nimi są, zatem...

- Moja matka jest Aniołem?!

- Nie wiedziałeś...?

Uścisk dłoni na mojej głowie zelżał, więc momentalnie skorzystałem z okazji i spojrzałem przez ramię na swoje skrzydła... Aż rozchyliłem usta. Michał nie kłamał, nie były czarne. Poczułem, jak drżą mi wargi. Choć były wciąż rozchylone, miałem wrażenie, że do płuc nie dociera mi przez nie choćby gram powietrza. W uszach zaczęło dudnić mi przyspieszone bicie serca, pociemniało mi przed oczami. Czułem, że zaraz zwymiotuję... Moje pióra były...szare. Wszyscy w Piekle posiadali czarne skrzydła, Niebo zaś szczyciło się ich bielą. Nikt nie odstępował od tej reguły. Nikt z wyjątkiem mnie. Chyba byłem większym wyrzutkiem niż dotąd sądziłem.

- Co z nimi zrobiłeś? – odezwałem się po dłuższej chwili wpatrywania się w ową szarość, która, jak na złość, nie chciała ściemnieć.

- Nic – odrzekł Wódz Zastępów. – Były już takie, gdy je wysunąłeś. No, może trochę pojaśniały, gdy je dotknąłem, ale...

- Więc to Twoja wina!

Błyskawicznie dobyłem miecza i przyparłem Michała do ściany, podstawiając mu ostrze pod gardło. Szybkim rzutem oka zauważyłem, że zdążył jedynie położyć dłoń na rękojeści swojej broni. Uśmiechnąłem się szeroko. Nareszcie! Nareszcie udało mi się go zaskoczyć! Naparłem mieczem nieco bardziej, zaraz dostrzegając strużkę krwi, spływającą po gardle Archanioła. Od razu odchylił głowę na tyle, na ile pozwoliła mu ściana.

- Gadaj! – rozkazałem, poważniejąc; nie mogłem dać się ponieść radości, Michał zapewne tylko czekał, aż się rozproszę.

- Nie sądzisz, że to nie najlepsze miejsce na taką rozmowę? – zapytał ze stoickim spokojem.

- Gdzie niby indziej moglibyśmy rozmawiać?

W odpowiedzi Wódz Zastępów skierował spojrzenie na wrota, a kącik ust znów uniósł mu się w lekkim uśmiechu. Podążyłem za jego wzrokiem z niemałym niedowierzaniem.

- Czy Ty chcesz...? – nim zdążyłem dokończyć, zamknął mi usta palcem.

- Miecz, Mefistofelesie – powtórzył.

Po chwili wahania opuściłem broń, chowając ją znów do pochwy. Nie wiedziałem, co dokładnie planował Archanioł, ale jeśli w zamian za brak sprzeciwu miałbym uzyskać odpowiedzi na swój temat, byłem gotów zapłacić tę cenę. Ku mojemu zdziwieniu, Michał dobył zza pasa mały sztylet. Nie sądziłem, że ma jakąś broń poza słynnym Niebiańskim Ostrzem, nikt nigdy nie wspominał o jakimkolwiek innym orężu.

Pierworodny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz