Rozdział XI

215 6 3
                                    

- „Nie wspominaj mu, proszę, że mieliśmy sparing" – poprosił Raziel, gdy wkrótce stanęliśmy pod drzwiami domku Rafaela. – „Dla mojego i Twojego dobra."

Skinąłem głową i nacisnąłem klamkę, otwierając drzwi. Pierwszym bodźcem, jaki do mnie dotarł, był słodki zapach...wina? Czy każdy Archanioł ma jakieś uzależnienie, uwłaczające jego świętości? Uniosłem brew i rozejrzałem się po przytulnym wnętrzu. Po prawej, pod oknem zauważyłem duże łóżko, zasłane kolorowymi poduszkami. Po przeciwnej stronie stało biurko z jasnego drewna, przy którym stało dopasowane kolorem krzesło. Nad biurkiem zaś wisiało kilka półek, zastawionych opasłymi segregatorami. Wzdłuż ostatniej ze ścian ciągnęły się przeszklone szafki z licznymi buteleczkami i słoikami, wyglądającymi na takie, które zawierałyby w sobie lekarstwa. Nad szafkami z kolei rozwieszone były sznurki z suszonymi roślinami. Właściciel pokoju stał właśnie przy owych szafkach, wieszając kolejną gałązkę z liśćmi. Z racji słusznego wzrostu, z którym idealnie współgrały jego ogromne skrzydła, nie miał żadnego problemu z sięgnięciem do sznurka, zawieszonego zaraz pod sufitem. Upewniwszy się, że gałązka się trzyma, kiwnął głową z zadowoleniem, wprawiając w ruch istną burzę złotych loków, i odwrócił się w naszą stronę.

- Witaj, Andromedo – przywitał się pogodnie Rafael; więc tak brzmiało imię mojej matki? – I Ty, Mefistofielu. Miło Cię nareszcie widzieć w Niebie.

Wypowiadając te słowa, uśmiechnął się szeroko. Pierwszy raz widziałem, by ktoś uśmiechał się tak promiennie, że aż ogrzewało to serce... Niestety, w chwili, gdy tylko dostrzegł, kogo podtrzymuję na ramieniu, oblicze mu raptownie spochmurniało. W ułamku sekundy tęczówki barwy morza, wahające się między błękitem i zielenią, zdecydowały się na sinoniebieski kolor burzowego nieba.

- Znowu, Razielu? – Boski Uzdrowiciel odezwał się zirytowanym tonem. – Przysięgam, że następnym razem po prostu odrąbię Ci te skrzydła.

Na dźwięk groźby, Raziel nerwowo przełknął ślinę i zerknął za siebie, jakby właśnie rozważał ucieczkę. Zanim jednak zdążył choćby drgnąć, Rafael złapał go stanowczo za kark i posadził na krześle, które wcześniej odsunął od biurka nogą.

- Walczyłeś z nim? – zapytał Archanioł, kierując spojrzenie na mnie.

- Nie - skłamałem bez zająknięcia.. – Po prostu natknęliśmy się na niego, gdy mama oprowadzała mnie po Niebie.

- Więc to sam się tak urządziłeś?! – pod wpływem nagłego podniesienia głosu, aż podskoczyłem. – Zgłupiałeś już do reszty?!

Były żołnierz w odpowiedzi uciekł wzrokiem w bok. Skojarzył mi się z dzieckiem, właśnie karconym przez ojca. Jeszcze chwila, a okaże się, że dostał szlaban. Chociaż...czy zakaz treningu nie był przypadkiem czymś w tym stylu?

- Miałaś strasznego szefa, mamo – szepnąłem do rodzicielki, stojącej tuż za mną; przeszło mi przez myśl, że po prostu chowa się za moimi plecami. – Dobrze, że już nie jesteś Stróżem.

- Do podwładnych jest zupełnie inny – odparła na obronę Boskiego Uzdrowiciela. – Jeśli zaś chodzi o niepokornych pacjentów, cóż...

- Ale nie zabije go, byleby tylko zmusić do leżenia?

- Nie byłabym tego taka pewna.

Raziel musiał usłyszeć naszą rozmowę, bowiem nagle zbladł. Chwilę później kolor jego twarzy zaczął przypominać śnieżną biel piór, gdy Rafael schwycił w obie dłonie jego bezwładne skrzydło. Zdziwiło mnie, że kontuzjowany nawet przy tym nie jęknął, choć jego mina przepełniona była cierpieniem...

- Wspominałem Ci, jak ciężko ułożyć kości, prawda? – choć Archanioł silił się na spokój głosu, słychać w nim było niewypowiedzianą groźbę. – Mimo to znów rozłożyłeś skrzydło, przez co wszystkie te kawałki kości, które cierpliwie Ci układałem z nadzieją, że może zrosną się z pomocą Łaski Ojca, ponownie przypominają dość wymagające puzzle!

Oto spokój trafił szlag. Prawdopodobnie już na dobre wyprowadzony z równowagi, Boski Uzdrowiciel szarpnął mocno skrzydłem, skręcając je w stawie tuż przy łopatce. Na wyobrażenie bólu, jaki musiał przy tym towarzyszyć Razielowi, aż zrobiło mi się słabo, jednak jemu nie wyrwał się z gardła żaden dźwięk. Jedynie zzieleniał na twarzy, a chwilę później głowa bezwładnie odchyliła mu się do tyłu. Stracił przytomność, nie wytrzymując przeżywanego cierpienia.

- Lucyfer pozbawił go głosu – wyjaśnił Rafael, zapewne pod wpływem mojej zaniepokojonej miny. – Nie ma ani języka, ani strun głosowych i nie jestem w stanie nic na to poradzić.

- Dzięki temu możesz go bezkarnie torturować? – zapytałem słabym głosem.

- Nie powiem, byłoby mi to na rękę. Gdyby krzyczał, zapewne w końcu bym się nad nim zlitował... Ale nie dlatego pozbawiłem go przytomności.

- W takim razie dlaczego?

- Pierwszym powodem jest brak ruchu, nie będzie się wiercił, gdy będę go składał do kupy. Drugim zaś jest brak bólu, a przynajmniej brak przeżywania go świadomie, bo i w tej kwestii niewiele mogę mu pomóc.

- Co na to Bóg? Ponoć jest wszechmocny.

- Owszem, jest. Ale ma też swoje plany wobec każdej duszy, również wobec swoich skrzydlatych dzieci.

Archanioł ostrożnie złożył bezwładne skrzydło i obwiązał je starannie bandażami. Gdy przyłożył do niego obie dłonie, pojawił się pod nimi ciepły, złoty blask.

- Po tym, jak został wydalony ze służby, Ojciec zaczął do niego przemawiać – kontynuował z zamkniętymi powiekami. – Uczynił go powiernikiem swojej wiedzy i sekretów, polecił mu zapisywać je w księdze.

- Księdze, w której zawiera się cała mądrość ziemska i niebiańska – uzupełniła matka. – Czasem nazywa się ją Księgą Poznania.

- Jak Drzewo Poznania Dobra i Zła?

- Dokładnie tak.

- Z czasem Raziel ośmielił się skorzystać z posiadanej wiedzy – Rafael wrócił do opowieści. – Tak właśnie nauczył się telepatii, znajdując zastępstwo dla utraconej zdolności mowy. Natomiast za to, co go spotkało w imię wielkiego planu Ojca, w niewinnej zemście zdradził kilka powierzonych sekretów ludziom – najpierw Adamowi po wypędzeniu go z Raju, kolejny był Noe i król Salomon.

- Ale Bóg jest wszechwiedzący. Nie przewidział tego, co zrobi jego powiernik?

- Oczywiście, że przewidział. Ba, zapewne i to było częścią Jego planu. Raziel prawdopodobnie o tym wie, ale stara się o tym nie myśleć. Co jak co, ale świadomość nieuchronności losu nie jest zbyt przyjemna.

- Jest marionetką w rękach Boga.

- Wszyscy nimi jesteśmy: ja, Ty, nawet Lucyfer. I nic na to nie poradzimy – Uzdrowiciel wzruszył beztrosko ramionami i zabrał dłonie od nieprzytomnego. – No, poskładany. Można go zabrać do jego domu. Za kilka dni pewnie znowu wróci, zwijając się z bólu, osioł jeden. Podejrzewam, że nawet, gdybym mu odrąbał skrzydła, i tak bym go nie zniechęcił do treningów.

- A wtedy nie zniknęłoby mu główne źródło bólu?

- Racja – oczy Archanioła zabłyszczały w nagłym olśnieniu, jednak zaraz jego entuzjazm zniknął tak szybko, jak się pojawił. – Ale nie wybaczyłby mi utraty szansy na uzdrowienie. On nadal wierzy, że kiedyś Ojciec przywróci mu zdrowie, a wtedy będzie mógł ponownie służyć pod rozkazami Michała. Widząc zaś siłę jego wiary, nie mam serca mu jej odbierać.

Pierworodny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz