Rozdział XVIII

495 6 0
                                    

Nie zdążyłem nawet oderwać stóp od ziemi. Ogary w mgnieniu oka dopadły do mnie, z przerażającą intuicją zatapiając kły w moich skrzydłach jako tych najwrażliwszych częściach ciała. Gryzły je, łamiąc delikatne kości, i szarpały, wyrywając płaty skóry z piórami. Wrzeszczałem, ile sił w płucach, przygniatany przez trzy potężne cielska. Nie mogłem już nawet drgnąć, nie mówiąc o ucieczce przed zębiskami. Teraz rzeczywiście poniosłem sromotną porażkę...

Odległy śmiech, słyszany między powarkiwaniem Ogarów, towarzyszył mi echem, gdy powróciłem do świadomości. Zupełnie jak wspomnienie koszmaru... Kolejnym bodźcem, jaki do mnie dotarł, był ostry, rwący ból pleców. Wątpiłem, że ze skrzydeł coś jeszcze zostało.

- Wzywałeś, Wasza Wysokość? – usłyszałem nieznajomy głos gdzieś po lewej.

Nie doczekałem się odpowiedzi Ojca, musiał więc potwierdzić swoją wolę skinieniem głowy.

- Sprawdź, czy się obudził – polecił po chwili i zaraz poczułem wbijający się w moje plecy obcas.

Krzyknąłem, czując go zdecydowanie zbyt głęboko. Teraz nie miałem wątpliwości, że moje skrzydła zastąpiła jedna, wielka rana.

- Obudził się, Wasza Wysokość – oznajmił wesoło Azazel, zaraz odchodząc skocznym krokiem.

- Wstań, Mefistofelesie – rozkazał Król Piekła. – Dość już się należałeś.

Podejrzewałem, że w wypadku niewykonania tego polecenia, zostanę do tego brutalnie zmuszony. Z oczywistych powodów wolałem nie przekonywać się o prawdziwości swoich domysłów, więc niezgrabnie się podniosłem, kończąc na klęczkach. Plecy cholernie mnie piekły, chyba nawet czułem spływająca po nich krew. Podniosłem dumnie głowę, tym razem ani myśląc się korzyć. Nie miałem już nic do stracenia.
Jak mogłem się spodziewać, Lucyfer nie był sam. Ale nigdy bym nie podejrzewał, że towarzyszy mu sześć osób, po trzy na każdą stronę. Sześciu Rycerzy Piekła. Po mojej prawej, najbliżej stał Beliar z nieodłącznym uśmieszkiem pełnym kpiny. Następny był małomówny Belzebub, rozpoznałem go po czarnych rogach, burzących perfekcję długich, białych kosmyków, związanych w schludny kucyk, i równie hebanowym ogonie, zakończonym kitką. Na końcu, bliżej lewej ręki Ojca, trwał znudzony nieznajomy, który właśnie ziewnął. Choć wyglądał niepozornie, próbując nadać sobie buntowniczy wygląd zielonym irokezem i podkreśleniem oczu czarną kredką , zaniepokoił mnie jego cień, układający się w...Smoka. Nawet myślałem, że mi się przewidziało, jednak mimo mrugania cień nie zmieniał kształtu. Z lekkim niepokojem powiodłem wzrokiem dalej. Przy prawym boku Króla Piekła stał jego wierny zastępca, Samael. Zawsze się zastanawiałem, czy ktoś niewidomy może być dobrym doradcą, ale nie miałem okazji zapytać o to Ojca. Nie słyszałem też, by narzekał... Następny był naburmuszony blondyn ze zgolonymi bokami, który resztę długich włosów zaplótł w warkocz. Dostrzegając u jego boku pusty kołczan, rozpoznałem w nim „Skowyt". Nie miałem pojęcia, jak brzmiało jego prawdziwe imię... Krąg zamykał Azazel, właśnie oglądający swoje zadbane paznokcie.

- Wezwałem swoich wiernych Rycerzy, aby pomogli mi z osądem. Sam rozumiesz, że jako ojciec mogę nie być obiektywny – powiedział Lucyfer.

Opuściłem głowę, powstrzymując kpiące parsknięcie. To wszystko było jedynie szopką. Ci jego „wierni Rycerze" zgodzą się z każdym słowem swojego Pana. Mój wyrok został wydany w momencie, gdy przekroczyłem bramy Piekła. Jeśli nie wcześniej...

- Słucham więc, elito Piekła – kontynuował podniośle. – Co waszym zdaniem powinienem uczynić ze swoim niesfornym synem? Okazać mu litość ze względu na więzy krwi czy jednak potraktować go tak, jak powinienem potraktować zdrajcę?

- Proponuję wieczne tortury, Wasza Wysokość – jako pierwszy odezwał się Azazel. – Książę tak uroczo reagował na to wszystko, co miałem okazję mu robić, że z chęcią bym to powtarzał przez najbliższe wieki.

- Nie lepiej byłoby, gdybym go pożarł? – zaproponował zielonowłosy, oblizując się; gdy wbił we mnie oczy, zauważyłem, że ma pionowe źrenice, a tęczówki różnią się barwą: prawa była bursztynowa, zaś lewa – brązowa.

- Można by go oddać moim Sukkubom – wtrącił Belzebub. – Albo Inkubom.

- To byłaby przyjemność, a nie kara – odparł Beliar.

- Nie, jeśli by go wykończyły – odpowiedział mu Belzebub, wyginając usta w zimnym uśmiechu; grymas zdawał się być pusty, jak jego głos, przerażające...

- Sądzę, że lepszym pomysłem byłoby zabicie go – mój trener wysunął w końcu własną propozycję. – Tak pozbyłbyś się tego utrapienia raz na zawsze, Lucku.

- Zamilcz – warknął Ojciec, na co brunet zareagował szerokim, prowokującym uśmiechem; ani trochę się go nie bał.

- A gdyby zmienić go w Ogara Piekielnego? – w końcu swoją propozycję wygłosił „Skowyt". – Byłbyś w stanie to uczynić, Wasza Wysokość?

- Oczywiście – odparł Król. – Jak widziałbyś jego karę w tym wypadku, Malakaiu?

„Malakai" – powtórzyłem w myślach, próbując się skupić na jedynym normalnym fakcie w tej masie przerażających propozycji. Imię wierzyciela Piekła brzmiało Malakai.

- Stałby się bezwolnym zwierzęciem, gotowym wypełnić każdy mój rozkaz, Panie – wyjaśnił blondyn. – Skoro łże jak pies, uważam, że to idealne rozwiązanie.

Ku mojemu zdziwieniu, Ojciec zaśmiał się, wyraźne rozbawiony. Z uśmiechem zerknął jeszcze na Samaela, ale nie doczekując się jego sprzeciwu, wstał z tronu. Po samej jego postawie wiedziałem, że jest pewien decyzji.

- Mefistofelesie, nadszedł czas na wymierzenie Ci sprawiedliwej kary – poinformował. – Dotąd byłeś Księciem, naiwnie marzącym o zdobyciu tytułu generała. Na skutek popełnionych błędów i zdrady, staniesz się Ogarem Piekielnym, ściśle podlegającym swemu panu.

Przygryzłem wargę do krwi. Przez te wszystkie lata Ojciec zapewne tylko czekał, aż dostarczę mu powód do ukarania mnie. I oto jest – pragnienie normalnego życia, które uznał za zdradę. Też mi sprawiedliwy proces, niech go szlag... Panującą ciszę przerwało nagle pstryknięcie palców. W następnej chwili poczułem ogromny ból całego ciała, miałem wrażenie, jakby wszystkie kości przestawiały mi się i kurczyły wraz z ciałem. Mimo starań, w końcu zacząłem krzyczeć, z przerażeniem zauważając, że mój głos przerodził się w dziki skowyt. Moje zaciśnięte w pięści dłonie zmieniły się w psie łapy, skórę pokryła ruda sierść... Żałośnie skomląc, zrozumiałem, co się właśnie stało – Ojciec uczynił mnie, swojego pierworodnego, bezrozumnym psiskiem. Zamiast Rycerzem Piekła stałem się Ogarem Piekielnym, który z czasem zapewne zapomni o tym, kim niegdyś był i o czym marzył...

 Zamiast Rycerzem Piekła stałem się Ogarem Piekielnym, który z czasem zapewne zapomni o tym, kim niegdyś był i o czym marzył

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Pierworodny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz