Rozdział I

631 11 2
                                    

(OD AUTORKI: powyżej główny bohater, Mefistofeles)

- Panie, Archanioł Michał przybył do Piekła! - zawołał szkielet, z charakterystycznym chrzęstem przemierzając korytarz.

Sądząc po głosie, był niesłychanie dumny z tego, jak wypełnił zadanie, które mu przydzieliłem. A wypełnił je...marnie, delikatnie mówiąc. Nawet nie zaszczyciłem go spojrzeniem, wbijając wzrok w ogromne, zdobione drzwi sali tronowej, za którymi wspomniany pierzasty właśnie załatwiał kolejną sprawę z Panem Piekła.

- Doprawdy? - mruknąłem, mocniej krzyżując ręce na piersi; w sarkazmie szukałem kamuflażu dla gniewu, który już zaczął się we mnie tlić. - Nie zauważyłem.

- Nie? - kościotrup, na nieszczęście, podjął rozmowę. - A nie jest obecnie u Jego Wysokości?

W próbie opanowania, napiąłem mięśnie żuchwy, zaciskając zęby niemalże do bólu. Zaraz po tym westchnąłem - ciężko i bezsilnie. ''Za co mnie tak każesz, złośliwy losie?'' - zapytałem w myślach. Byłem pierworodnym synem Lucyfera, prawowitym następcą jego tronu, z którego prawdopodobnie nigdy nie ustąpi... A jednak wypracowanie u tych półgłówków bezwzględnego posłuszeństwa było dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Znalezienie natomiast sposobu na podniesienie ich marnej inteligencji okazywało się marzeniem ściętej głowy. I bynajmniej nie miałem w tej kwestii zbyt wiele cierpliwości.

- Minął mnie kilka minut temu, kiedy wchodził do sali tronowej. Wiedziałem więc o jego obecności jeszcze zanim do mnie przybiegłeś - odparłem i powoli spojrzałem na sługę. - A przypomnij mi, jak brzmiał mój rozkaz?

- Poinformować Cię, Panie, kiedy tylko Archanioł Michał zjawi się w pobliżu bram Piekła - wyrecytował z pamięci szkielet, nagimi zębami sprawiając wrażenie wiecznego uśmiechu.

- Powiedz mi zatem... - zawiesiłem głos na chwilę. - ...czemu, do jasnej, informujesz mnie o tym teraz, kiedy jest już dawno po fakcie?!

Moje opanowanie trafił szlag. Mimo starań, wściekłość zawładnęła mną w ułamku sekundy. Oczywiście nie doczekałem się odpowiedzi, popiół, w który obróciłem sługę, nie był już w stanie mówić... Który to już dzisiaj, piętnasty...? A dzień przecież niedawno się zaczął... Z ust wyrwało mi się kolejne westchnienie. Choć robiłem, co tylko mogłem, głupota podwładnych bardzo szybko wyprowadzała mnie z równowagi. Zbyt szybko. Przy tym tych miernot zdawało się przybywać, a każda kolejna zdawała się być głupsza od poprzedniej. Nie miałem wątpliwości, że Amon maczał w tym palce. Cholerny pupilek tatusia, posiadający na tyle duże wpływy, że wyznaczał mi podwładnych, którzy mieli mi pomagać w strzeżeniu bram Piekła. I z pełną premedytacją wybierał najsłabszych odmieńców - produkty potępienia dusz, z czasem przeradzających się właśnie w takie indywidua. Z racji zaś, że zadanie wyznaczył mi sam Pan Piekła, nie było mowy o popełnieniu jakiegokolwiek błędu. Nie miałem innego wyjścia, jak zarówno dbać o bramy, jak i pilnować tych wszystkich kretynów, by mi tego nie spieprzyli... Ojciec MUSIAŁ mnie w końcu uznać.

Tknięty nagłą obawą, zamknąłem oczy, uważnie się wsłuchując. Na szczęście, poza odległymi krzykami i jękami potępionych, nie dotarł do mnie żaden inny dźwięk. Dało mi to swoistą nadzieję, że Lucyfer nie usłyszał mojego krzyku. Owszem, pragnąłem Jego uwagi, jednak niekoniecznie przez wzbudzanie niezadowolenia czy irytacji... Dźwięk otwieranych drzwi zmusił mnie do rozchylenia powiek. Odruchowo wyprostowałem się i spuściłem wzrok w pokorze, lecz kiedy tylko zauważyłem białe pióra, od razu spojrzałem Michałowi prosto w oczy - hardo i bezczelnie, nie kryjąc nienawiści. Naraz poczułem, jak skrzydła znów zaczynają mnie swędzieć. Nie do końca to rozumiałem, ale wiedziałem, że łączyło się z bliską obecnością Archanioła. Wystarczyło, że tylko zjawiał się w Piekle, a już musiałem chować skrzydła, by nie poranić ich pazurami. Nie sprawiało mi to zbytniej ulgi...

- Odprowadzisz mnie? - odezwał się niebiański wojownik i, nie czekając na odpowiedź, ruszył powoli naprzód.

- Z przyjemnością dopilnuję, byś opuścił Piekło jak najszybciej - wycedziłem przez zęby.

W zupełnej ciszy odprowadziłem intruza pod same wrota, jakoś powstrzymując się przed wykopaniem go za nie. Choć widząc, że ten wcale nie zbiera się do szybkiego odejścia, zacząłem coraz bardziej rozważać tą opcję.

- Ruszysz się czy mam Ci pomóc? - zapytałem w końcu zniecierpliwiony.

- Mefistofielu... - zaczął Michał, jednak natychmiast mu przerwałem.

- Dobrze wiesz, że moje imię to Mefistofeles, nie waż się nazywać mnie inaczej. Wszelkich zdrobnień też się to tyczy.

Nienawidziłem wszelkich odstępstw od mojego imienia. Głównie za sprawą mojego młodszego braciszka, który czerpał chorą satysfakcję z wymyślania tych wszystkich głupkowatych zdrobnień. Mimo to, właśnie przeinaczanie mojego imienia tak, jakoby miało coś wspólnego z Bogiem*, działało na mnie jak płachta na byka.

Wódz Zastępów popatrzył na mnie przeciągle, jakby zbierając się do powiedzenia czegoś, jednak w końcu przekroczył piekielne bramy bez słowa.

- I obyś tu więcej nie przyszedł - pomyślałem na głos i podrapałem się po łopatkach, przeklinając powoli ustępujące swędzenie.

* końcówka "-el", spotykana w imionach Aniołów (Mikael, Gabriel...), oznacza Boga

Pierworodny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz