Rozdział VI

223 8 1
                                    

(OD AUTORKI: Powyżej prezentuję miecz, jakim posługuje się Mefisto. Ciężko było go opisać. D: )

Stałem na korytarzu jak ostatni głupek i patrzyłem to w jedną, to w drugą stronę. Czułem, że powinienem coś zrobić, wewnętrzny głos podpowiadał, bym zrobił to możliwie jak najszybciej, ale...nie miałem zielonego pojęcia, czym miałoby to być. Ruszyć biegiem na poszukiwania Ojca i błagać go o przebaczenie? Znaleźć Amona i korzyć się przed nim, by wstawił się za mną u Niego? A może iść do Beliara i pochwalić się mu, jak widowiskowo pogrzebałem swoje szanse na wspięcie się w piekielnej hierarchii?

- Szlag, szlag, szlag... - szeptałem jak magiczne zaklęcie, które miałoby mi pomóc w polepszeniu sytuacji. – Co robić...?

Przeczesałem włosy dłonią i westchnąłem głęboko. Przede wszystkim musiałem się uspokoić. Emocje znowu wymykały mi się spod kontroli, czułem wyraźnie wzrastającą temperaturę otoczenia. Jeszcze trochę i bym podpalił samego siebie. Choć nie sądziłem, bym mógł wyrządzić sobie krzywdę piekielnym płomieniem, nad którym odziedziczyłem władzę po Królu Piekła – to chyba jedyna rzecz, jaką od Niego dostałem... Westchnąłem raz jeszcze i już miałem ruszyć do Beliara, gdy nagle po wciąż schowanych skrzydłach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz.

- Michał – wycedziłem tak, jakby było to najgorsze z przekleństw.

W następnej chwili już biegłem w stronę piekielnych wrót. Przez myśl przeszło mi niezrozumienie własnej roli w ich pilnowaniu, wszak nie mogliśmy ich sami otworzyć. Jedyną osobą, która posiadała klucz do Piekła, był właśnie Wódz Zastępów i nijak nie mogliśmy mu zakazać odwiedzin. Przychodził i odchodził, kiedy tylko chciał, za nic mając naszą niechęć...
Oparłem się plecami o kamienną ścianę i dobyłem miecza. Jego czerwone, ozdobione kolcami ostrze zalśniło w blasku pochodni, jakby ucieszył się, że oto znów mi się przyda. Uśmiechnąłem się nikle i wbiłem wzrok w czarne, dwuskrzydłowe wrota. Nie musiałem długo czekać, aż odezwie się uporczywe swędzenie skrzydeł. Zacisnąłem zęby, próbując je uparcie zignorować, ale im bliżej był Archanioł, tym było silniejsze. Swoje apogeum osiągnęło dokładnie w chwili, w której otworzyły się drzwi. Wykorzystując irytację jako dodatkową siłę, uniosłem oręż i bez ostrzeżenia opuściłem je na niczego niespodziewającego się Michała... A przynajmniej tak mi się wydawało. Chwilę później bowiem usłyszałem charakterystyczny brzdęk metalu, na który trafił mój miecz.

- Nieźle – pochwalił mnie Archanioł, z nieskrywanym zadowoleniem trzymając przed sobą złote ostrze z wygrawerowanym Quis ut Deus"*; czasem zastanawiałem się, czy tłuczenie tyłków nie jest przypadkiem jego hobby. – Jedynym błędem, jaki stale popełniasz, jest to, że liczysz na zaskoczenie.

- Tylko w tym tkwi moja nadzieja, że w końcu uda mi się Cię zranić – odparłem, opuszczając miecz, jednak zaraz wymierzyłem cios w bok Wodza; to jednak również sprawnie zablokował.

- Pod warunkiem, że rzeczywiście nie będę spodziewał się ciosu. Jak na razie, atakujesz dokładnie w momentach, gdy tego oczekuję. Robisz to okropnie przewidywalnie. Kto Cię uczy fechtunku?

- Beliar.

- I wszystko jasne...

- Co masz na myśli?

- Nie widzisz podstawowej różnicy między wami?

- Podstawową różnicą jest to, że on ma tytuł Rycerza Piekła, a ja...

- Broń, Mefistofelesie. Podstawową różnicą między wami jest broń, a dokładniej – jej ilość. Beliar uczy Cię tego, co sam umie, jednak zapomina, że jego nieprzewidywalność silnie zależy od tego, że posługuje się nie jednym, a dwoma mieczami.

- Powinienem więc dobrać sobie jeszcze jeden miecz, żeby Cię w końcu zaskoczyć?

- Powinieneś znaleźć sobie innego nauczyciela. Przy zmianie broni nadal będę w stanie przewidzieć Twoje ruchy, bo nie raz walczyłem z Beliarem. A skoro ani razu ze mną nie wygrał, taki sam los czeka i Ciebie.

Ze zrezygnowaniem opuściłem miecz, jednak zaraz zmarszczyłem brwi. Coś mi tu nie pasowało...

- Dlaczego dajesz mi rady? – zapytałem wprost.

- Widzę, jak Ci zależy, by chociaż mnie zadrasnąć – odrzekł Michał, obdarowując mnie pogodnym uśmiechem, choć jasne oczy niezmiennie błyszczały powagą. – Poza tym, że jestem Wodzem Zastępów, jestem też Twoim stryjem. Chyba mogę być czasem miły dla swojego bratanka, nie sądzisz?

- Wolałbym nie mieć za stryja cholernego Archanioła.

- Nie zapominaj, że Twój Ojciec też nim kiedyś był.

- „Był". Przy nim nie trafia mnie szlag przez swędzące skrzydła.

- Pokaż je.

- Co?

- No, pokaż skrzydła. Zobaczę, czy da się coś z nimi zrobić.

Z nieufnością obserwowałem, jak chowa miecz z powrotem do pochwy. Fakt, byłem jego bratankiem. Ale jednocześnie byłem też synem jego największego wroga. Naprawdę chciał mi pomóc czy jednak tylko czekał, aż się odwrócę, by się mnie pozbyć? Jakby nie patrzeć, skrzydła były najwrażliwszą częścią ciała Anioła. Jeśli chciało się sprawić jakiemuś dotkliwy, paraliżujący ból, należało celować właśnie w nie... Z drugiej strony – co miałem do stracenia? I tak czekały mnie kłopoty ze strony Pana Piekła.
Zdjąłem bluzkę i odwróciłem się plecami do Michała. Powoli wysunąłem skrzydła i od razu wbiłem pazury we wnętrza dłoni, by nie zacząć się drapać. Spomiędzy palców pociekły ciepłe krople krwi. Swędzenie było jeszcze bardziej uporczywe niż kiedy były schowane. Do tego doszło jeszcze mrowienie, jakby nagle zaczęły drętwieć.

- O, kurwa – usłyszałem za sobą.

Momentalnie spróbowałem się odwrócić, by sprawdzić, co wywołało u niego taką reakcję, jednak Michał mi to uniemożliwił. W mgnieniu oka położył mi dłoń na głowie i przycisnął moją twarz do ściany. Szczęście, że udało mi się w porę schylić głowę i oparłem się o nią czołem, a nie nosem, bo właśnie zostałby złamany.

- Nie ruszaj się – powiedział z fascynacją w głosie, a chwilę później poczułem, jak delikatnie przesuwa palcami po piórach.

Mocno przygryzłem wargę, tłumiąc jęk, jaki właśnie spróbował mi się wyrwać z gardła. Jak mówiłem, skrzydła były najwrażliwszą częścią ciała...

- Stryjku – szepnąłem, bojąc się, że jakikolwiek głośniejszy dźwięk w tej sytuacji nie zabrzmi tak, jak powinien. – Jeśli już musisz je dotykać, rób to, proszę, nieco mocniej.

- O, wybacz – burknął z zażenowaniem i stanowczo chwycił jedną z dłuższych lotek. – Po prostu są niesamowite.

- Niesamowite? Daj spokój, skrzydła jak skrzydła. Wiem, są czarne, więc różnią się barwą od Twoich, ale to nadal nie powód, by...

- Nie są czarne,Mefistofelesie. To właśnie czyni je niesamowitymi.


*łac. „Któż jak Bóg" – dokładnie to oznacza imię Michała

Pierworodny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz