Rozdział V

365 8 1
                                    

Wpatrywałem się z obojętnością w sufit, zastanawiając, jak długo jeszcze czasu musi minąć, zanim rany zaczną mi się goić. Jak dotąd, mój stan się nie zmienił, choć od „przygody" w sali tortur na pewno minęło już co najmniej kilka godzin. Gdybym był nędznym śmiertelnikiem, zdążyłbym już umrzeć. I to kilka razy. Zdobyłem się na nikły uśmiech. Choć zostałem wychowany w nienawiści do tych słabych stworzeń, z żadnym nie miałem dotąd styczności. Owszem, widziałem kilku potępieńców, jednak to były tylko dusze, których los został już przesądzony. Intrygowało mnie to, jakie były za życia, kiedy jeszcze miały możliwość wyboru miejsca, w którym spędzą wieczność po dokonaniu żywota. Ilekroć o tym myślałem, w głowie pojawiały się niezliczone pytania, godne ciekawskiego trzylatka: „jacy są ludzie w dotyku?", „czy bardzo różnią się od nas?", „jak wygląda podarowana im przez Boga Ziemia?"... I nigdy nie znalazłem na nie odpowiedzi. Jedyną osobą, która mogłaby mi ich udzielić, był Beliar. Został przecież wyrzucony z Nieba wraz z Ojcem, musiał więc widzieć ludzi w Raju, ale...cóż, był Beliarem. Zręcznie zmieniał temat, gdzieś sobie szedł, groził rezygnacją z trenowania mnie... Był wręcz mistrzem nieodpowiadania na pytania i droczenia się tym ze mną.

- Wredny dupek... - mruknąłem, choć przecież nie mógł tego usłyszeć.

- Ja? – ku mojemu zdziwieniu, odpowiedział mi głos, który jednak zdecydowanie nie należał do Rycerza.

Momentalnie poderwałem się do siadu, za bezmyślność płacąc kolejną falą bólu i atakiem kaszlu. Walcząc o oddech podczas odkrztuszania kolejnych porcji krwi, skierowałem wzrok w stronę drzwi, przy których dostrzegłem Ojca. Nawet nie słyszałem, jak wszedł... Z całkowitą obojętnością patrzył, jak się męczę, choć skrzyżowane na piersi ręce i rytmiczne uderzanie palców w ramiona wskazywały raczej na zniecierpliwienie. Aż poczułem się winny tego, że każę mu czekać...

- Przepraszam – szepnąłem na granicy słyszalności, gdy mój kaszel w końcu zmienił się w ciężki, chrapliwy oddech i bezwładnie opadłem na pościel.

- Przemyślałeś swoje zachowanie? – zapytał spokojnie, rozluźniając ręce i podchodząc do łóżka; stanął nade mną jak kat.

Zmarszczyłem delikatnie brwi i przełknąłem nerwowo ślinę. Jakiej odpowiedzi oczekiwał? Jakiej odpowiedzi powinienem udzielić? Korzyć się, jak posłuszny sługa, jak to czyniłem, odkąd pamiętam, czy jednak zbuntować się, jak poradził mi Beliar?

- Tak, Ojcze – odparłem po dłuższej chwili. – I proszę o wybaczenie. Niepotrzebnie się uniosłem, powinienem mieć w sobie więcej ogłady.

Pan Piekła westchnął ciężko, a w jego spojrzeniu dostrzegłem coś na kształt...zawodu? Nie tego oczekiwał? O co tu chodziło? Nie doczekałem się odpowiedzi – ani na swoje słowa, ani na pytania.

- Pij – polecił Król, podstawiając mi pod usta właśnie rozcięty pazurem przegub.

Posłusznie zacząłem przełykać płynącą krew, czując jak tym sposobem przywraca mi swoją łaskę. Ledwie kilka łyków później nie miałem już żadnej, choćby najmniejszej ranki. Cudowne uczucie braku bólu...

- Mefistofelesie, jesteś jednym wielkim rozczarowaniem – oznajmił Ojciec, patrząc na nadgarstek, na którym nie było już śladu po rozcięciu. – Każde zadanie, jakiego się podejmiesz, budzi zastrzeżenia. Nie umiesz panować nad emocjami, nie ma dnia, w którym nie spaliłbyś kogoś na popiół. Nie potrafisz wzbudzić posłuchu i szacunku u poddanych, co stawia w złym świetle również mnie. Masz coś na swoją obronę?

Wraz z ostatnim pytaniem wbił we mnie twarde spojrzenie szkarłatnych tęczówek. Patrzył na mnie z góry, doskonale wiedząc, jak bardzo mnie tym przytłacza. Zwłaszcza w sytuacji, gdy nie mogłem odpowiedzieć mu twierdząco. Miał rację, byłem rozczarowaniem, które właściwie co chwila przynosiło mu hańbę... Odwróciłem wzrok w bezsilności.

- Wiesz, dlaczego to Amon jest moim ulubieńcem, choć jest w połowie marnym człowiekiem? – Władca Ciemności najwyraźniej nie zrezygnował jeszcze z możliwości dobicia mnie. – Bo zachowuje się jak następca tronu. Podwładni go szanują i słuchają każdego jego polecenia. Sumiennie wypełnia swoje obowiązki, a jeśli zdarzy się mu popełnić błąd, naprawia go, zanim to zauważę.

Och, oczywiście. Amon – chodzący ideał, tylko czekać, aż kochany tatuś obdarzy go tytułem Rycerza Piekła, a niebiańskie chóry zaczną wychwalać w pieśniach jego wspaniałość... Zacisnąłem zęby, czując rosnącą irytację.

- A może prawdziwym powodem względów, jakimi go darzysz, jest ta ludzka dziwka, która Ci go urodziła? – warknąłem, nie wytrzymując.

Zaraz zacisnąłem powieki w oczekiwaniu na cios, który...nie nadszedł. Otworzyłem więc oczy, spoglądając na Ojca, a wtedy dostrzegłem malujące się mu na twarzy bezbrzeżne zdziwienie. Zdecydowanie nie spodziewał się po mnie takiej odpowiedzi... Musiałem jak najszybciej ochłonąć, póki jeszcze nie wyprowadziłem go z równowagi.

- Lilith nie była dziwką – odparł chłodno. – Nazwij ją tak jeszcze raz, a...

- A co? – bezczelnie wciąłem mu się w słowo; próby uspokojenia się szły naprawdę marnie. – Znowu mnie pobijesz? Zdegradujesz? Wydalisz z Piekła? Nie zrobisz niczego, czego bym się nie spodziewał.

W myślach uderzyłem się otwartą dłonią w czoło. Czy ja właśnie prowokowałem Szatana?

- Doprawdy? – zapytał Lucyfer, a kącik ust uniósł mu się w nikłym uśmiechu, choć jego oblicze wydawało się teraz jeszcze zimniejsze. – Obyś się nie zdziwił, Mefistofelesie. Obyś się nie zdziwił...

Uśmiechnął się szerzej, po czym dostojnie opuścił pokój. Jego groźba wisiała w powietrzu niczym zapowiedź samej Apokalipsy. Co dla mnie zaplanował w ramach kary? Do czego go sprowokowałem swoją bezmyślnością? Pełen najgorszych przeczuć, zerwałem się z łóżka i wypadłem na korytarz, jednak po Władcy Piekła nie pozostało choćby echo kroków. Tak, jakby nigdy go tu nie było... Niech to szlag, naprawdę powinienem bardziej panować nad emocjami. I trzymać język za zębami, gdy sytuacja tego wymaga.

Pierworodny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz