Rozdział 12

91 7 0
                                    

*tydzień później *

   Od wypadku minął tydzień. Ciocia Lil nadal się nie wybudziła, a raz jej serce przestało bić. Wiem... To smutne.... Wszyscy odpuściliśmy sobie pracę i szkołę. Jesteśmy bardzo zmęczeni, w tym ja. Przez ostatni tydzień mało śpię, jem i ogólnie tylko siedzę albo w szpitalu albo z całą ekipą przed telewizorem udając, że oglądam jakiś film. Z resztą oni chyba też udają, że to oglądają. Cortni i Lorey bardzo schudły. Jeszcze tak dalej, a popadną w anoreksję. Dla nikogo to nie jest wspaniały czas. Dzisiaj idziemy odwiedzić ciocie Lil w szpitalu i wyczekiwać jej wybudzenia się.

    Podniosłam się z łóżka i podeszłam do okna. Padało i pada tak już od dnia wypadku. Tak jakby świat płakał za ciocią. Podeszłam do szafy i wybrałam czarty top i dżinsy. Po drodze do łazienki zahaczyłam o komodę z której wyjęłam czarną bieliznę. 

   Po chwili byłam już w łazience pod prysznicem. Krople wody uderzały o moje ciało następnie spływając ze mnie. Jutro idziemy do szkoły, ponieważ dyrektorka dzwoniła zaniepokojona do naszych rodziców. Lou i Brad jadą z nami dzisiaj do szpitala. Brad ostatnio zaczął chodzić z Dennis, a Lou to Lou ciągle próbuje nas pocieszać chociaż czasami przytłacza mnie jego obecność. Wyszłam z pod prysznica i wytarłam się. Następnie podeszłam do lustra, gdzie było widać wszystkie moje niedoskonałości. Wory pod oczami i ciągłe zmęczenie było widoczne na moje twarzy tak jak na tacy. Ubrałam się w strój, który wybrałam i zaczęłam suszyć włosy. Po paru minutach lekko pofalowałam włosy i upięłam je w kucyk. Wyglądało to nawet ok, więc pomalowałam się lekko tak, aby nie było widać worów pod oczami. Wyszłam z łazienki i skierowałam się do salonu, gdzie siedzieli rodzice oglądając wiadomości.

—Hej... Dalej huczy o tym wypadku?— Udawałam spokojną, lecz w środku się gotowałam, ponieważ co by się nie zrobiło to paparazzi ciągle cię obserwuje i robi ci zdjęcia.

— Hej córuś... Tak... Niestety...— Powiedział od niechcenia tata.

— Na blacie w kuchni masz śniadanie, przyjdź tu z nim, bo musimy ci coś powiedzieć.— Powiedziała z powagą moja rodzicielka. Próbowała być bardzo poważna, ale łzy które napływały jej do oczu uniemożliwiały jej to.

—Okej..?— Powiedziałam i szybkim krokiem ruszyłam do kuchni po śniadanie. Po chwili siedziałam w salonie i czekałam, aż rodzice zaczną mówić.

— Dobrze...więc... pierwsza informacja jest taka, że ciocia Lil nie żyje...— Zamarłam, a po policzkach spłynęły mi łzy pełne smutku i goryczy. Nie mogłam w to uwierzyć... — Zadzwonili do nas dzisiaj w nocy. Jutro pogrzeb, a druga wiadomość jest taka, że przeprowadzamy się do Bridgeport...— Co? Jak to? Dlaczego? Miałam milion pytań..... Wzięłam oddech i uspokoiłam się....

—Ale wszyscy razem?— Zapytałam z nadzieją.

— Niestety tylko Valax, Elwira i Astien przeprowadzają się z nami. Reszta tutaj zostaje... — Po moich policzkach poleciały kolejne łzy powodujące, że wybucham płaczem. Zwinęłam się w kulkę i schowałam twarz. Nie potrafię się uspokoić. Dlaczego? Dlaczego ja?! Czemu oni nie chcą jechać? Wiem na pewno, że w wakacje zobaczę się z Lou i Bradem, a jak z Bradem to i Dennis a z nią Scotta. Babcia Lou mieszka tam... Nienawidzę tego człowieka, który to zrobił cioci!

— Kochanie spokojnie... wiem, że to dla ciebie trudne, ale musisz być silna...— Po tych słowach wybiegłam z domu szybko zakładając trampki. Biegłam przez długi korytarz. Po chwili znalazłam się na samym końcu, gdzie był wspólny, ogromny balkon. Usiadłam przy samej barierce spoglądając w dół.

Znów wybuchłam płaczem. Nie chcę stąd wyjeżdżać... To mój dom od ... od zawsze! Znam to miasto jak własną kieszeń, lecz teraz muszę to wszystko i wszystkich zostawić... Nagle poczułam ciepło bijące od osoby, która właśnie mnie objęła.

—Hej kwiatuszku... Nie płacz... Proszę...— Podniosłam głowę i natknęłam się na jego oczy. To był Astien. Wtuliłam się w chłopaka, a ten objął mnie i pocałował w czoło.

— Dobrze... Ale obiecaj, że mnie nie zostawisz, gdy się przeprowadzimy...

— I to jest ten powód? Nie przejmuj się nie zostawię cię... Obiecuje.— Po tych słowach chłopak wstał i pomógł mi wstać. Staliśmy chwilę wtuleni w siebie, aż ktoś zaczął nam się przyglądać. Oderwałam się od chłopaka i zobaczyłam Mike. To on prowadził ciężarówkę... Poznałam go...

— Brawo! — Zaczął powolnie nic brawo po czym zaczął kręcić głową z dezaprobatą i chyrtrym uśmiechem. — Avi... Biedna Avi... Poznajesz mnie? Tak to ja prowadziłem tą ciężarówkę, lecz byłem pewny, że w nim siedzi Samanta. No trudno już jest po fakcie.— Nie wierzę w to co on powiedział.

— SERIO!? DLACZEGO?! CO NIBY MY WSZYSCY CI ZROBILIŚMY?! — Zaczął krzyczeć Ast.

— Nienawidzę całej tej waszej "rodzinki", bo po tym jak Sam ze mną zerwała zostałem z niej wyrzucony!— Mówił to z nienawiścią. Widziałam w jego oczach żądza zemsty. 

   Nagle zauważyłam jak powoli z tylnej kieszeni spodni wyjmuje broń. Astien od razu schował mnie za siebie, lecz ja wychylałam zza niego głowę tak, aby zobaczyć co się dzieje.—To kto pierwszy do odstrzału?— Zapytał z psychopatycznym uśmiechem na twarzy i zaczął iść w naszą stronę zaczynając celować w chłopaka. Nagle ktoś rzucił go na ziemię i wyrwał mu broń. To był Lou. Zaraz za nim przybiegł wujek Harry i zabrał mu broń i obezwładnił Mike'a. Ast od razu zadzwonił na policję. Przyjechała w ciągu 10 minut. Zabrała mężczyznę i odjechali z nim. Wujek Harry wrócił do siebie, Lou poszedł do siebie. Byłam w szoku. Uznałam z Astienem, że chłopak pomoże mi się spakować. Szliśmy korytarzem, gdy nagle przerwał ciszę.

— Wiesz... Bałem się o ciebie..— Spojrzałam na chłopaka z lekkim zdziwieniem, ale też troską.

— Ja o ciebie też. — Odpowiedziałam chłopakowi co też go zdziwiło.— Reszta wie, że wyjeżdżamy?— Zmieniłam temat.

— Tak i.... Nie mogą się z tym pogodzić... — Też bym pewnie tak zareagowała... Oparłam się o chłopaka, a ten mnie objął. Szliśmy tak do drzwi mojego mieszkania. Zupełnie w ciszy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej misiaki! To już 12 rozdział! Jupi! Czekajcie na następne! 

Buziaki! ;****

Kogo wybrać? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz