Obudziłam się w jakimś białym pomieszczeniu. Było na tyle jasne, że dłuższą chwilę zajęło mi przyzwyczajenie moich oczu. Po chwili byłam już w stanie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Pikające maszyny, krochmalona pościel i kroplówka. Kwintesencja szpitala jednym słowem. Koło siebie z głową na łóżku zauważyłam śpiącego Robbiego.
-Satis?- usłyszałam głos po swojej prawej. Powoli obróciłam głowę w tamtą stronę. W drzwiach do sali stał Bill. Wyglądał jakby ktoś zdjął mu z barków naprawdę duży ciężar.
-Bill? Co się stało?- chciałam się do niego podnieść, ale poczułam coś sztywnego na nodze. Zerknęłam i odkryłam, że moja noga od kostki aż po biodro była w gipsie. -Eee...- nie bardzo wiedziałam co powiedzieć, więc skonsternowana przeniosłam spojrzenie na blondyna.
-Co pamiętasz jako ostatnie?- spytał z westchnięciem siadając koło mnie. Zerknął jeszcze na śpiącego po drugiej stronie Robbiego.
-Pamiętam, że ktoś krzyczał za Mabel, a potem tylko ból i twoją dosyć mocno zdenerwowaną minę.- lekko zachichotałam. Spojrzał na mnie spod byka. -No co? Przecież wiesz, że nie jestem do końca zdrowa psychicznie. Zresztą komu ja się tłumaczę.- spojrzałam na niego podnosząc jedną brew. Westchnął, po czym lekko się uśmiechnął.
-Brakowało mi twojego poczucia humoru.- spojrzałam na niego zdezorientowana. -Spadłaś ze schodów. Spałaś przez 14 godzin. Masz skręcone kolano, więc dla usztywnienia wpakowali cię w gips. Do tego liczne siniaki i obite dwa żebra. Lekarze mówią, że jak na taki wypadek miałaś sporo szczęścia.- patrzył na mnie powarznie i z każdym słowem był coraz bardziej zdenerwowany. Już otwierałam usta żeby spytać jak do tego doszło, ale zaczął mówić dalej. -Mabel biegła tyłem, nie wiem o co jej chodziło, nieważne. Ważne że nie patrzyła dokąd biegnie i wbiegła w ciebie z całym impetem. Ona odbiła się na podłogę, a ty spadłaś.- zamilkł nagle robiąc bolesną minę. -Nie mogłem cię złapać. Chciałem, ale nie. Mówiliśmy, że...-
-Bill?- przerwałam mu w połowie wypowiedzi, przesuwając się bliżej niego, tak by dzieliło nas zaledwie parę centymetrów. -Spokojnie.- już chciał coś powiedzieć, ale wzięłam jego twarz w dłonie. I kontynuowałam. -Patrz. Jestem tutaj i żyje. Zresztą jako demon nie mogę umrzeć, a rany szybko się zaleczą, więc nie mam zielonego pojęcia o co ty się niby martwisz.- ostatnie zdanie wyszeptałam tak żeby tylko on mógł mnie usłyszeć. Posłałam mu uśmiech. Po chwili odpowiedział tym samym.
-Nie mam pojęcia. Ale kiedy spadałaś czułem tak wielki strach. Wolałbym tego nie powtarzać.- powiedział przyciągając mnie lekko do uścisku. Zaśmiałam się lekko po czym go pocałowałam.
-Satis?- oderwaliśmy się od siebie na dźwięk głosu Robbiego. Zaśmiałam się obracając w jego stronę. Jednocześnie wyślizgnęłam się z uścisku Billa, ale w dalszym ciągu trzymałam go za rękę.
-I kto tu jest śpiącą królewną? Ja wstałam, a ten dalej spał.- rzuciłam w powietrze patrząc się ironicznie na czarnowłosego.
-Satis!- rzucił się na mnie zgarniając do uścisku. Zaśmiałam się rozbawiona.
-Czemu wszyscy się zachowują jakbym powstała z martwych?- poklepałam chłopaka po plecach, żeby już mnie puścił, ale nic to nie dało. -Robbie? Choć kocham twoje uściski, to jednak moje żebra nie podzielają tego zdania.- to podziałało na niego jak kubeł zimnej wody i cicho przepraszając wrócił na swoje miejsce. Widząc jego minę już całkiem wybuchłam śmiechem. Okazało się, że ze szpitala mogę wyjść dopiero następnego dnia rano. Popołudniu wpadły jeszcze dziewczyny i przyniosły mi trochę słodyczy. Wszyscy faktycznie wyglądali jakbym umarła i powstała ponownie do życia. Albo się martwili, albo denerwowali w zależności czy temat schodził na Mabel Pines czy nie. Miałam tego dosyć, więc wieczorem wykopałam wszystkich do domów. Oczywiście nie dosłownie i pomijając mojego kochanego demona, bo jego akurat nie miałam zbytnio dosyć. Pomimo protestów niektórych pielęgniarek spaliśmy razem na jednym łóżku. Następnego dnia dowiedziałam się, że niestety ale przy moim obecnym stanie na tydzień wracam na wózek. Coś tam było pęknięte i musiało się zrosnąć. Niezbyt miła dla mnie nowina, ale przynajmniej tylko tydzień, a potem oszczędne chodzenie z kulami i opatrunki na kolano. Czyli z tym wapiennym cholerstwem też miałam się męczyć tylko przez tydzień.
-Ledwo co pozbywam się wózka i spowrotem na nim ląduję. To dopiero nazywa się szczęście.- marudziłam na tylnym siedzeniu samochodu. Akurat wracaliśmy razem z Wendy ze szpitala. Oni siedzieli z przodu, a ja rozwaliłam się na całym tylnym siedzeniu. Inaczej się nie dało.
-Tylko na tydzień księżniczko.- zaśmiał się Bill, a ruda mu zawturowała.
-Ha ha. Bardzo śmieszne.- obrażona założyłam ręce przed sobą.
-No już księżniczko. Jak wrócimy to zrobie ci budyń. Co ty na to?- demon odwrócił się w moją stronę i mrógnął porozumiewawczo. Przewróciłam oczami, ale na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech.
-Tylko ma być karmelowy, oki?- klasnęłam w dłonie.
-Dobrze, jedno Carmelove-love dla mojej księżniczki. Robi się!- wszyscy wybuchliśmy śmiechem na dźwięk gruchotania Billa. Po chwili byliśmy już w domu.~~~
Wieczorem faktycznie dostałam swój budyń. Trochę większym problemem była kompiel, ale telekineza czasem się przydaje. Następnego dnia wróciliśmy do pracy. Tak bardzo nie chciało mi się wypełniać tych papierzysk.
-Sat?- podniosłam głowę na Candy, przy okazji zauważając Wendy koło niej.
-Tak?- spytałam odkładając przynajmniej część papierów na kupkę "zrobione".
-Wiemy, że nie lubisz męczyć się na wózku.- zaczęła Wendy.
-Ani wypełniać papiery przez cały dzień.- kontynuowała czarnowłosa.
-Więc mamy dla ciebie wyjątkową propozycje.- skończyły razem i spojrzały na siebie porozumiewawczo.
-Okej?- zmarszczyłam brwi nie bardzo wiedząc o co im chodzi.
-Poprowadzisz warsztaty!- wykrzyknęły w tym samym czasie.
-Ale...- zaczęłam niezbyt pewna czy to na pewno dobry pomysł.
-Spokojnie.- zaczęła ruda.
-Wszystko przygotowałyśmy.- jak tylko Candy skończyła mówić, porwała mnie, a raczej wózek i wszystkie skierowałyśmy się do sali od warsztatów. W środku o dziwo czekał na nas Robbie. Zatrzymałyśmy sie tuż przed nim. Spojrzałam po wszystkich podejrzliwie.
-Niespodzianka!- wykrzykneli i chłopak przesunął się dwa kroki w bok. Moim oczom ukazał się rozkładany, jasnoniebieski fotel z dostawioną pufą. Wyglądał na naprawdę miękki i miał na sobie kilka poduszek oraz kocyk. Zaskoczyli mnie i to nieźle.
-Możesz sobie wygodnie odpocząć.- zaczęła Candy.
-Na warsztaty są zapisane dzieci ze śerocińca, więc wybraliśmy kilka książek z bajkami.- dopowiedziała Wendy blokując koła od wózka.
-I załatwiłem ci kartki do wycinanek.- zakończył Robbie przenosząc mnie na fotel. Przykryłam sobie nogi kocykiem i spojrzałam za nich z uśmiechem.
-Dziękuję.- przytulałam najbliżej stojącą Candy.
-Nie masz za co dziękować. Wiemy, że nienawidzisz tego wózka.- mrugnęła porozumiewawczo Wendy.
-A bardziej od wózka, nienawidzisz wypełniać papierów przez caaały dzień.- zaśmiała się Candy.
-Więc oni powypełniają większość papierków, a ty sobie odpoczniesz przy słodkich dzieciaczkach.- wszyscy odwróciliśmy się w stronę Billa, który wszedł do pomieszczenia. Na jego słowa cała trójca wydała zbolały jęk, a ja zaśmiałam się. -Koniec zbiegowiska ludzie. Zapraszam do pracy, a ty księżniczko na spokojnie. Do pomocy będziesz mieć siostry zakonne, które pomagają w opiece nad malcami.- pokiwałam głową ze zrozumieniem. Wendy, Candy i Robbie powoli powlekli się do wyjścia. Ich zmarnowane miny były przezabawne, więc kiedy tylko wyszli wybuchliśmy z demonem śmiechem.
-Wiedziałeś?- poklepałam fotel.
-Nie, ale podpiołem się na chwilę, kiedy wyczułem twoją zmianę emocji. Przyznaję, że pomysł całkiem im wyszedł.- podszedł i przysiadł na oparciu. Walnęłam go w rękę. -Ej! Za co to?- naburmuszony pocierał miejsce uderzenia.
-Nie musisz się o mnie aż tak martwić, naprawdę.- westchnęłam i spojrzałam na niego spod byka.
-Zależy mi na tobie.- przytulił mnie i pocałował w czubek głowy.
-Oraz?- oddałam uścisk mocnej wtulając się w jego klatę. Po moich słowach lekko zesztywniał.
-Nie chce po raz kolejny stracić wszystkiego przez Pines'ów.- pogłaskałam go uspokajająco po plecach.
-Nie stracisz.- wyszeptałam.
-Skąd mozesz być tego taka pewna?- odsunął się patrząc na mnie z niezrozumieniem.
-Jestem pewna, bo mam ciebie, a ty masz mnie.- posłałam mu promienny uśmiech. -I pamiętaj.- rzuciłam znaczące spojrzenie. -Razem możemy dwa razy więcej niż osobno.- mrugnęłam z ironicznym uśmiechem na ustach.
-Co fakt, to fakt księżniczko.- poczylił się i pocałował mnie. Przerwał nam odgłos komunikatora.
~Przyjechali.~ zakomunikowała Candy.
-Czas na prace.- powiedzieliśmy jednocześnie, patrząc sobie w oczy.
CZYTASZ
Bill Cipher | Forever is a long, long time [Zawieszone]
FanfictionBo kto powiedział, że tylko strachem i terrorem da się zyskać władzę? Srzeż się rodzino Pines... Opowieść zawieszona.