Rozdział 15

897 53 14
                                    

   Wieże zamku zajaśniały w oddali. Słoneczny blask, który w każdy inny miejscu dawał poczucie bezpieczeństwa, tutaj informował wszystkich o tym, że następny okropny dzień nadchodzi. Jedynie zwiadowca byłby w stanie dostrzec zbliżającą się postać. Wiatr targał szarym płaszczem na wszystkie strony.  Brązowe włosy wędrowca, teraz ukryte pod kapturem, zasłaniały jego i tak zasłonięte oczy. Mimo braku chmur na niebie dało się wyczuć złe emocje w samym powietrzu. Westchnienie wydobyło się z ust wędrowca. Kolejne kroki wydawały mu się coraz cięższe. W powolnym tempie zbliżał się do bramy. Z oddali dobiegł go dźwięk pracujących ludzi. Już coraz mniejsza odległość dzieliła go od tego co miało nastąpić. Coraz krótsza nić prowadziła i ciągnęła go w kierunku zamku. Chciał zawrócić powrócić do Halta (swojego mistrza), Horace'a (pierwszego prawdziwego przyjaciela), Allys (miłej blondynki, która zdobyła jego serce), a nawet do Gillana, pomimo że ten tak go nienawidził. I może to i dobrze? Może właśnie on jedyny był wystarczająco mądry? W tamtej chwili nie było to ważne. Will wiedział, że nie może wrócić do Redmont. Nie ważne jak długo by zaprzeczał musiał w końcu przyznać, że nie był zwiadowcą. Był sługą Morgaratha i jego zadaniem było zabić Halta - nie ważne jak bardzo tego nie chciał. Do jego obowiązku było wybić wszystkich zwiadowców. Mógł to zrobić wcześniej, ale nie był wstanie. Choć jak się dłużej nad tym zastanowił to doszedł do wniosku, że zmarnował idealną okazję. BYŁ uczniem bardzo ważnej osoby, co dawało mu wiele możliwości. A jednak jego słabość wygrała...

   W oddali zobaczył tą znienawidzoną postać. Morgarath, władca Gór Deszczu i Nocy, niegdysiejszy Baron Gorlanu, patrzył na niego tym swoim bezlitosnym wzrokiem. Jednak nawet z tej odległości Will mógł zobaczyć diabelski uśmiech malujący się na twarzy jego Pana.

   Nie bał się. Jego serce nie biło szybciej, a on nie czuł potu na skórze. Nastąpi to co nastąpić ma. Były dwie opcje. (1) Morgarath powie mu ,,miłe" słówka o tym jak to dobrą podjął decyzję i tak dalej, a później powróci z nim do treningów i przygotowań do wojny (która miała nastąpić następnego dnia). Albo (2) Będzie wściekły. Cały dzień spędzi na torturowaniu swojego ,,ucznia", a później i tak każe mu walczyć razem z nim na wojnie. Will pogodził się z tym dawno temu, dlatego strach z niego zniknął. Uśmiechnął się nawet pod nosem. Wyruszył w podróż. Udawał przez długi czas przed Morgararthem, a jednak i tak wszystko skończyło się na powrocie do tego miejsca.

   Lodowaty wiatr owiał jego zimne palce. Brunet pewnie podniósł wzrok, patrząc w oczy Morgaratha. Wziął głęboki wdech i powiedział grobowym głosem...

-Wróciłem, panie...

...

   Mrukliwy zwiadowca ponownie westchnął. Miał przeczucie, że ta wojna nie skończy się tak, jakby sobie zażyczył. Słońce świeciło jasno na niebie, jakby chciało powiedzieć ,,Będzie dobrze. To jeszcze nie jest koniec świata"... No właśnie... JESZCZE... Cichy tupot Abelarda był niesłyszalny wśród głośnych kroków żołnierzy kroczących za Haltem. Zbliżała się wojna i oni musieli się z tym pogodzić. Będą walczyć z Morgarathem i to będzie ostateczna bitwa -  tak podpowiadał zwiadowcy instynkt. Jednak nie sama walka wydawała się najgorsza. Halt był gotowy do walki z Władcą Gór Deszczu i Nocy. Coś innego sprawiało mu problem... A dokładniej ktoś... Zwiadowca obawiał się, że będzie zmuszony go zabić, a nie chciał tego robić. Nie zamierzał strzelać do swojego ucznia. Wiedział, jednak, że może nie mieć wyboru. Tylko czy się odważy?

   W jego przemyśleniach przeszkodził mu znany głos - głos jego wiernego przyjaciela.

- Halt... - odezwał się jego były uczeń, Gilan -...Boisz się walki z Willem - to nie było pytanie, a stwierdzenie i do tego prawdziwe. Gilan potrafił perfekcyjnie odgadnąć jego uczucia i zrobił to i tym razem, jednak nie to przykuło uwagę Halta.

-Walki z Willem? - zapytał poważnie - A nie miałeś na myśli ,,walki z podłym sługą Morgaratha"? - dodał. Kaptur krył jego twarz przez co Gilan nie mógł zauważyć nikłego uśmiechu, który pojawił się na ustach dawnego mistrza.

-Eeeee... No wiesz... - jąkał się młody zwiadowca próbując wyjść z opresji, na próżno - No przecież to właśnie... No wiesz.... - w końcu zrezygnowany umilkł. Westchnięcie wydostało się z jego ust - Nie. Nie miałem tego na myśli - odparł po dłuższej chwili milczenia.

-Jesteś pewny? - zapytał ,,zaskoczony" Halt - Bo tylko takie określenia, do niego skierowane, byłem w stanie usłyszeć... - dodał. Cisza. 

   W tle słychać było brzdęk zbroi obijających się o siebie. Do celu pozostało im jeszcze pół dnia drogi. Jednak to nie oznaczało późniejszego odpoczynku. Wtedy dopiero wszystko się zacznie. Musieli być na to przygotowani, dlatego nie mogli trzymać w sobie żadnych wątpliwości.

-Tak, tak... - odparł w końcu Gilan - Może się co do niego pomyliłem.

-Może? - zapytał starszy zwiadowca.

-POMYLIŁEM się co do niego. Odpowiada? - zapytał z lekka poirytowany - W końcu pomógł nam uratować miasto przed wargalami, jak i poinformował nas o moście na przełęczy. I oszczędził Crowley'a - dodał - Ale... To skomplikowane... W końcu kiedyś jednak był tym sługą i... A swoją drogą to teraz wrócił do Morgarath'a! Co oznacza, że od samego początku miałem rację! - odparł zyskując pewność. Odwrócił głowę w stronę drzew i nic już nie mówił. Sam nic z tego nie rozumiał, więc jak miałby niby komuś to tłumaczyć?! Jednak w jego myślach i tak pojawiały się to nowe wątpliwości.

   Momentalnie spoważniał. Nie było czasu się na tym zastanawiać. Musiał być gotowym do walki. Nie obchodziło go z kim będzie walczyć. Musieli wygrać i tyle.  Wiedział, że będzie ciężko. Zakładał najgorsze scenariusze, tak jak go uczył Halt...

   ...Ale tego nikt się nie spodziewał.

Zwiadowcy - Nowy początekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz