Rozdział 16

873 59 23
                                    

   Słońce schowało się za białe i puszyste chmury. Trawa ucichła, podobnie jak ptaki przelatujące co jakiś czas nad głowami żołnierzy. Nie było już odwrotu. Wojna miała się zacząć, a później zakończyć wygraną jednej z stron.

   Flaga z herbem Araluenu powiewała na wietrze. Wszyscy czekali. Czekali na te jedno zdanie świadczące o rozpoczęciu się bitwy.

   Morgarath wodził wzrokiem po aralueńskiej armii, a Duncan próbował ocenić ich szansę na wygraną. I tym różnił się Król od Władcy Gór Deszczu i Nocy. Morgarath był pewny swojego zwycięstwa. Widział swoją przewagę. Wiedział, że wargale mają duże szanse na pozbycie się wroga, a do tego miał jeszcze jedną osobę, która miała za zadanie pozbyć się najniebezpieczniejszej osoby. I on, w porównaniu do Duncana, nie wprowadził do tej wojny słabego pionka - ucznia szkoły rycerskiej, który nie skończył nawet trzeciego roku. U niego każdy zasługiwał na dane mu stanowisko.

   Teraz czekał. Czekał na ten moment. Dla niego nie liczył się honor czy uczciwa walka. Chciał wygrać i do tego dążył, dlatego ani chwili nie wahał się, kiedy kazał postaci w szarym płaszczu, zakraść się do wroga i na samym początku pozbyć się zwiadowcy Crowley'a - Halt'a Morgarath zamierzał zostawić dla siebie. A teraz czekał na ten śmiercionośny strzał, który miał nastąpić. I czekał, a jednak nic się nie działo. Już miał po prostu rozkazać wszystkim walkę, gdy powietrzę przeszył świst.

   Halt nie ociągał się. Obrócił głowę gotowy zastrzelić przeciwnika, ale nikogo nie zobaczył. Po chwili następne dziesięć strzał wbiło się w ciała żołnierzy - idealnie w dziury przy ramionach wojowników. Każdy trafiony człowiek od razu z wrzaskiem padał na ziemie. Tak oto armia Duncana została zmniejszona o dwadzieścia trzy osoby. Do każdego rannego momentalnie podbiegnięto by pomóc w leczeniu rany co zniszczyło szyki armii. Ale nie to przykuło uwagę Halt'a.

   Mrukliwy zwiadowca usłyszał huk. Nie huk rzucanych kamieni, ale przewracanych ciał. Tylko ten dźwięk wydobył zza jego pleców. Strasznie blisko samego Halt'a. Wiedział co to oznacza. Choć wiedział, że to naprawdę głupie i niemądre posunięcie obrócił głowę. W jedną sekundę jego oczy się rozszerzyły.

   Krew - to pierwsze co zobaczył

   Strach - to pierwsze co poczuł.

   Nie wierzył własnym oczom. Jego wzrok napotkał puste spojrzenie jego rudego przyjaciela. Cropper  trącał pyskiem ciało zwiadowcy. W końcu przestał, kiedy zrozumiał co się stało.

-Do ataku! - zawołał Morgarath z diabelskim uśmieszkiem. Halt od razu obrócił się do niego przodem, a w jego oczach świeciła nienawiść. Od dawna chciało mu się wymiotować na myśl o Władcy Gór Deszczu i Nocy, ale teraz jedynie widział jego martwe ciało. Nie wiele myśląc złapał swój łuk i mechanicznym ruchem nałożył na cięciwę strzałę. Pomimo że ta czynność zajęła mu nie mniej niż jedną sekundę, nie zdążył. Jego cięciwa pękła od pocisku wysłanego przez postać kryjącą się w drzewach. Odrzucił kawałek drewna, który pozostał po pięknej broni, i wyciągnął jeden z noży, po czym rzucił go prosto w serce wroga. Gdzieś z boku błysnęło mu światło odbite od stali i jego nóż zmienił delikatnie kierunek. Trafił jedynie w ramię Morgaratha, choć i to było wielkim osiągnięciem.

   Zaślepiony myślą o zemście, rzucił się w wir walki. Cały czas miał jeden cel - zabić Morgaratha. Pędził przed siebie, co jakiś czas pośpieszając Abelarda. Nic się dla niego nie liczyło. Zabijał walgari i ignorował rany, które pojawiały się na jego ciele. Po dłuższej chwili zobaczył jak ziemia niebezpiecznie szybko zbliża się w jego kierunku. Wypadł z siodła zrzucony przez któregoś z walgari. I to pomogło mu pozbyć się mgły z swojego umysłu - znowu myślał trzeźwo. Zrozumiał, że nie da rady zabić Morgaratha bez jednego noża i łuku.

   Zmienił plan. Cały czas jego kompani padali zabijani przez groty strzał wypuszczane przez ukrytego wroga, a Halt wiedział nawet kto to był. Pozostało mu tylko znaleźć tego kogoś i przekonać do walki po jego stronie.

   Broniąc się swoją saksą, czyli jedyną bronią jaka mu pozostała, powoli zbliżał się w kierunku drzew, gdzie czaiła się poszukiwana przez niego osoba. Po samym torze lotu strzały potrafił wywnioskować, z którego miejsca zostały wysłane pociski. Coraz mniej przeciwników stało mu na drodze. Skoczył w przód przeskakując pomiędzy ostatnimi walgarami, jednak nie odpoczywał. W zaledwie jedną sekundę skrył się pomiędzy drzewami.

   Był pewny, że sprawne oko jego ucznia go zlokalizowało, dlatego nasuwało mu się pytanie ,,Dlaczego Will go nie zastrzelił?". Nie było to jednak w tamtej chwili ważne, tym bardziej, że znał odpowiedź.

   Szedł bezszelestnie zbliżając się do wroga. Miał tylko jedną szansę. To był ostatni moment, gdy mógł coś zmienić. Wychylił się zza kolejnego drzewa i zobaczył strzałę wbitą w środek drzewa. Chciał minąć ją i pójść dalej, gdy jego uszu dobiegł głos...

-Jeszcze jeden krok, a przeszyję cię strzałą... - znał ten głos.

-Ja też się cieszę, że cię widzę, Will...

Zwiadowcy - Nowy początekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz