Rozdział 7- Lekcja eliksirów, poznana prawda i jak oczarować profesor McGonagall

52 3 1
                                    

Pierwszy tydzień spędzony w szkole był w porządku.
Każdy przedmiot miał swój urok, który przyciągał mnie do niego, ale od początku.
Dzień po rozpoczęciu roku dostaliśmy plany lekcji, dzięki którym wiedzieliśmy kiedy dostawać palpitacji serca  (żartuje).
Wszystkie dni do piątku (przynajmniej dla Harry'ego) były cudowne. Jednak nadszedł ostatni dzień tygodnia, w którym trzeba się uczyć, i atmosfera się delikatnie zepsuła, a zaczęło się to od lekcji eliksirów.
Problem tkwił w tym, że profesor Snape nie darzył Harry'ego sympatią. Szczerze? Nienawidził go.
Nikt z klasy (oprócz mnie) nie miał pojęcia dlaczego. Ja wiedziałam, że było to spowodowane jawnym podobieństwem do jego ojca, ale czułam, iż gdzieś w głębi duszy widzi swoją ukochaną w tym chłopaku, jednak wróćmy do tego co wydarzyło się w klasie.
Kiedy weszliśmy do sali i usiedliśmy przy stanowiskach, a profesor zaczął wypytywać Harry'ego, jednak on nie znał odpowiedzi na nie. Snape tylko stwierdził, że sława to nie wszystko i odjął naszemu domowi jeden punkt. Chwilę porozglądał się po klasie i jako następną osobę wybrał mnie, a pierwsze pytanie brzmiało tak: 'Co mi wyjdzie jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfoldeusa do nalewki z piołunu?' Wtedy przypomniałam sobie znaczenie tych słów. Aby nie wprowadzać profesora w zakłopotanie, dyskretnie zmieniłam siebie w tą z eterycznego świata i podałam odpowiedź o treści: 'Żałuję śmierci Lily'. Kiedy to usłyszał spojrzał się na mnie z przerażeniem w oczach. Ja tylko spojrzałam na niego swoimi jeszcze nie zmienionymi oczami, dając mu znak, aby nie mówił o tej sytuacji, co też uczynił i wrócił do prowadzenia lekcji, jakby to co kilka sekund temu miało miejsce się w ogóle nie wydarzyło, ale cóż mu się dziwić.
Po tym zdarzeniu profesor nawet nie konfekcjonował moich zdolności we warzeniu eliksirów.
Gdy skończyła się lekcja miałam zamiar wyjść, ale zatrzymał mnie profesor. Kazał mi podążać za nim, lecz nie powiedział gdzie idziemy.
Po kilku minutach drogi doszliśmy do kamiennego gargulca. Profesor mruknął coś pod nosem, a kamienna figura odskoczyła na bok.
Znowu miałam iść za nauczycielem, co też zrobiłam.
Po chwili staliśmy przed  drzwiami jakiegoś gabinetu.
Profesor w nie zastukał i wszedł.
Pomieszczenie było okrągłe, a na ścianach wisiały portrety byłych dyrektorów, którzy ze zainteresowaniem wpatrywali się we mnie.
Zerknęłam na biurko. Za nim siedział dyrektor Dumbledore.
-Dzień dobry- powiedziałam wraz z profesorem.
-Witajcie- odpowiedział- Co was do mnie sprowadza?
-Dyrektorze- zaczął profesor- panna Deathly posiada dość niezwykłe zdolności, które mnie martwią.- odparł.
-Achh... o to chodzi? Jeśli tak proszę mnie zostawić samych profesorze.- powiedział dyrektor.
-Ale dyrektorze...- zaczął profesor.
-Wolałbym, aby profesor wyszedł.- przerwał mu Dumbledore.
-Oczywiście, dyrektorze.- powiedział Snape wyraźnie nie chętnie.
Po wyjściu dyrektor kazał mi usiąść na krześle przed jego biurkiem.
-A więc, przepowiednia się spełniła- powiedział z dobrotliwym uśmiechem.
-Skąd pan to wie?- zapytałam nie kryjąc zdziwienia.
-Panno Deathly, nie tylko ty potrafisz wyczuwać aury, a twoja jest dość niezwykła, więc łatwo się domyślić prawdy.- odparł dalej uśmiechając się.
-Więc, wie pan wszystko o tej sytuacji?- zapytałam chcąc odkryć brzemię.
-Wiem o czym chciałabyś wiedzieć, ale niestety nie mogę ci pomóc.- odparł.
-Jest pan posiadaczem Czarnej Różdżki?- zapytałam, czując ból głowy.
-Tak- odparł- Sprawia ci ból przebywanie w jej pobliżu, prawda? Mam jednak coś co z pewnością pozwoli ci o tym zapomnieć.- rzekł poszukując jakiegoś przedmiotu, a gdy go znalazł położył go na biurku przede mną.
-Czy to Peleryna-Niewidka?- zapytałam czując wyraźną ulgę i przyjemny chłód (dla mnie chłód jest uspokajający i miły w odczuciu).
-Zgadłaś, córko Śmierci.- odpowiedział z uśmiechem.
-Jednak dalej nie rozumiem dlaczego jestem na Ziemii.- rzekłam ze smutkiem.
-Zastanów się. Wiesz, że jest to związane z Insygniami i Harry'm, a on jest prawowitym posiadaczem tego niezwykłego przedmiotu (chodzi o Pelerynę-Niewidkę). Więc o co może chodzić?- zapytał.
Zastanowiłam się chwilę, aż nagle wpadłam na rozwiązanie.
-Mamy je połączyć?- zapytałam.
-Tak, najwyraźniej o to chodzi.- powiedział zadowolony z tego, że tak szybko wpadłam na rozwiązanie.
-Myślę, że możesz już iść- dodał.
-To pan nie chce porozmawiać o tym co stało się na lekcji eliksirów?- zapytałam zdumiona.
-Nie trzeba. To przecież nic wielkiego.- odparł.
-W porządku.- mruknęłam pod nosem- Do widzenia- dodałam głośniej.
-Do widzenia- odpowiedział dyrektor.
Kiedy wyszłam z gabinetu i zeszłam po schodach, przypomniałam sobie, że miałam zapytać Hagrida czemu był taki spięty. Postanowiłam pójść do niego oraz zadać mu parę pytań. Jak postanowiłam tak zrobiłam.
Chwilę później byłam na miejscu. Gdy tylko tam się znalazłam, doszłam do wniosku, że w środku siedzą Harry i Ron (a to dopiero początek problemów z nimi). No nie. Czy oni zawsze muszą znajdować się w niewłaściwym miejscu i czasie? Odpowiedziały mi świerszcze. Acha... dobrze wiedzieć.
Kiedy tak myślałam, dwójka- która utrudniła mi życie- pożegnała się z gajowym i wychodziła z jego chatki. W ostatniej chwili udało mi się skryć.
Gdy wkońcu odeszli na odległość, z której mnie nie zauważą podeszłam do drzwi i zapukałam w nie.
Chwilę trwało zanim gajowy otworzył mi drzwi. Ujrzawszy mnie zdziwił się, ale powiedział, abym weszła do środka. Po wejściu usiadłam na krześle i grzecznie przyznałam, że mam ochotę na herbatę.
-Więc... co cię do mnie sprowadza Hollow?- zapytał lejąc mi herbatę do kubka.
-Chciałam się zapytać o to dlaczego byłeś taki spięty na Pokątnej? Chodzi o Kamień Filozoficzny?- zapytałam (po moich przemyśleniach doszłam do wniosku, że w krypcie siedemset trzynaście był Kamień Nieodpowiedzialności).
-Skąd o tym wiesz?- zapytał przerażony.
-Mam swoje sposoby- odpowiedziałam wymijająco- Widzę, że tak- dodałam spostrzegając jego minę.
-Nie ma sensu cię okłamywać, a skąd to wisz od cibie nie wyciągne, winc powim. Tak.- odparł bez większego wysiłku, co nie powiem zdziwiło mnie.
-W porządku i zapewne znajduje się na trzecim piętrze?- spytałam, a w odpowiedzi dostałam nieznaczne skinięcie głową- A czy profesor Quirel wie o nim?- zadałam kolejne pytanie, lecz tym razem gajowy poderwał się na krześle, na którym w między czasie usiadł.
-Tak, wi, a dlaczego pytasz?- tym razem rolę się odwróciły, a pytanie poleciało w moim kierunku. Na początku nie zbyt wiedziałam co powiedzieć, ale stwierdziłam, że najlepszą opcją jest bycie szczerą. Skoro Hagrid powiedział uczennicy prawdę- chociaż nie powinien tego robić- to ja również powinnam dać mu to samo. Prawdę.
-Profesor Quirel chce zdobyć Kamień Filozoficzny dla Voldemorta.- powiedziałam całą prawdę.
-To ni możliwe! Psor Quirel pomógł ochronić kamiń przed kradziżą! I pomyśleć, że Harry i Ron powidzieli to samo o psorze Snape'ie!
-To dlaczego nosi turban? I dlaczego wydobywa się z niego tak nietypowy zapach?- zapytałam, co zbiło Hagrida z tropu.
-Nigdy ni powidział tego...- mruknął pod nosem.
-Jak na mój gust, wydaje się to odrobinę zbyt podejrzane.- wyraziłam swoje zdanie na głos.
-Powinnaś już iść. Jest dość późno.- powiedział zmartwiony.
-Oczywiście. Do zobaczenia.- rzekłam
-Do zobaczenia.- odparł.
Wyszłam z drewnianej chatki. Zaczerpnęłam świeżego powietrza po czym ruszyłam w stronę Hogwartu.
Kilka minut później byłam na miejscu.
Spojrzałam na Wielką Salę, przez co poczułam ból. No tak, a czego się spodziewać? Skoro przypomniało mi się, że mój przyjaciel ma mnie kompletnie gdzieś. Czemu czuję taki ból? Przecież mój se... przyjaciel rozmawia ze mną normalnie, tyle że... to nie to samo. Ugh, dość tego! Póki się nie rozpłakałam biegiem ruszyłam do Wieży Gryffindor'u.
Po kilku minutach doszłam do celu. Podałam hasło Grubej Damie i gdy obraz się przesunął weszłam do środka. Tam zastałam kilka osób w tym bliźniaków Weasley.
Stwierdziłam, że nie mogą zobaczyć mnie w takim stanie, więc wróciłam do normalności.
Gdt dwójka rudych braci podeszła do mnie zaczęło się to co zwykle, a mianowicie nasze małe szaleństwa (czyt. Robienie żartów, gonienie się po wieży i granie w eksplodującego durnia) i tak przez dłuższą chwilę.
Wraz z bliźniakami powygłupiałam się jeszcze chwilę, ale zdałam sobie sprawę, że od śniadania nic nie jadłam (obiad przegapiłam przez rozmowę z dyrektorem i przesłuchiwanie Hagrida), a teraz się dziwię czemu jestem taka głodna. No cóż... takie życie.
Spojrzałam na zegarek. Osiemnasta dwadzieścia. Pora na kolację.
Skierowałam się w te samą stronę co większość gryfonów.
Po kilku minutach stanęliśmy przed wielką salą i każdy ruszył na swoje miejsce. Zrobiłam to samo tyle, że odrobinę szybciej (czyt. Wygłodniała lwica polująca na sawannie) niż pozostali. Musiało to wyglądać komicznie, ale nie przejęłam się tym tylko zaczęłam nakładać sobie tyle ile zdołałam zjeść (czyt. Jedną czwartą tego co było na pobliskich talerzach, półmiskach itd.).
Po przepysznej kolacji wróciłam do wieży, a potem ruszyłam w kierunku dormitorium.
Gdy tylko tam weszłam rzuciła się na mnie Oaza, a ja jak zwykle podrapałam ją za uchem i dałam kawałek chleba, który z pokorą zjadła.
Aktualnie przeczesywałam jej futerko palcami, ale postanowiłam zobaczyć kto jest w pokoju, bo wcześniej nie mogłam tego zrobić.
Ze wszystkich współlokatorek była tylko Hermiona, którą lubię w tym momencie zanurzała się w kolejnych zdaniach lektury spoczywającej na jej kolanach.
W pewnym momencie zauważyła moją obecność i odezwała się do mnie, w ten sposób ten odzew zmienił się w długą konwersacje, która trwała do około dwudziestej trzeciej (w między czasie przyszła reszta współlokatorek), po tej godzinie przygotowałyśmy się do spania, a chwilę później położyłyśmy się spać.
Hermi zasnęła szybko, ale ja nie mogłam. Dręczył mnie fakt tego, że ten turbaniarz z Władzisławem z tyłu głowy wie gdzie jest kamień.
Po kilku godzinach udało mi się odpłynąć do krainy Morfeusza.

«»«»«»«»«»«»«»«»«»«»«»«»«»«»«»

Minęło już dość sporo czasu od pogawędki z Hagridem.
Przez ten czas próbowałam powiedzieć Harry'emu o tym czego się dowiedziałam, ale albo w pobliżu był Quirel albo gadał z Ron'em i mnie ignorował albo unikał mojej osoby i tak od jakichś dwóch tygodni, no ale mniejsza o to. W tym tygodniu mamy rozpocząć lekcję latania. Jak się okazuje ku niezadowoleniu wielu gryfonów, ale co zrobić, no właśnie nic.
Wiele osób było podekscytowane myślą o tej lekcji, lecz ja nie mogłam. Czemu? Ponieważ nie będę na nie uczęszczać. Dlaczego? Powód jest prosty. Umiem latać bez pomocy przedmiotów takich jak miotły, więc nie muszę chodzić na lekcję. Wiem, że teraz ktoś może się zastanawiać: Co powiedziałam pani Hooch? Na szczęście dyrektor stwierdził, że pomoże mi z tym, więc nie mam się czym przejmować.
Tego dnia, gdy mój rocznik miał mieć pierwszą lekcję wszyscy mówili praktycznie tylko o tym co mnie irytowało. No, bo słuchać o tym samym w kółko jest męczące (tak jak ja). Więc, aby nie utrudniać wam życia moim marudzeniem streszcze wam całą sytuację i nie będę się bawić w długie oraz nudne opisy.
Zaczęło się od tego, że każdy miał przywołać swoją miotłę, co za pierwszym razem udało się nielicznym. Gdy wszyscy mieli w dłoniach miotły, postawiono przed nimi zadanie, które polegało na poderwaniu się na dwie, trzy stopy w górę o wylądowanie. Niestety Neville stracił panowanie nad miotłą i poobijał się dość poważnie (głównym problemem była boląca ręka).
Profesor Hooch wzięła go do szkolnej pielęgniarki Pani Pomfrey i obiecała każdemu kto wsiądzie na miotłe natychmiastowe wyrzucenie ze szkoły.
Kiedy nie była w zasięgu wzroku Draco wziął przypominajkę Neville'a i wzbił się w powietrze naśmiewając się z Harry'ego. Mój se... przyjaciel po chwili zrobił to samo, tyle że nie naśmiewał się z drugiego zawodnika na miotle tylko próbował go zrzucić z miotły. Skończyło się na tym, że Draco rzucił przypominajką, a Harry ją złapał co u wielu wzbudziło wielką falę zadowolenia, jednak nie na długo, ponieważ w stronę Złotego Chłopca kroczyła wściekła profesor McGonagall, która była oburzona jego postawą i kazała podążać za sobą. Jak się okazało zaprowadziła go do kapitana drużyny gryfonów w quuditchu, Oliver'a Wood'a, który dowiedziawszy się o wyczynie Harry'ego był w siódmym niebie. Jak się okazało nie tylko on. Profesor McGonagall również, a także oznajmiła mu, że od dzisiaj jest szukającym gryfonów i zapomni o jego wybryku, jeśli dzięki niemu uda się ulepszyć drużynę.
Więc oto historia jak mój przyjaciel trafił do drużyny.

<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>

Heja! Na sam koniec chciałabym wam zadać pewne pytanie, a mianowicie: Czy chcecie, abym wrzuciła wam historie dziejącą się po zakończeniu wydarzeń z tego opowiadania teraz czy raczej po zakończeniu tej serii? Jest to o tyle ważne, ponieważ jeśli zechcecie teraz dostaniecie masę spoiler'ów z wydarzeń z tego opowiadania (co z tego, że prawie w każdej części je daje). W każdym razie wybór należy do was dziękuję za uwagę i do usłyszenia. Pa!

Zrodzona Z InsygniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz