#12 (zawiera 27 tom)

238 17 4
                                    


"Skażmy te czyste istoty... Gdyż najwspanialszym darem dla diabła jest zbrukana dusza!"

Byliśmy zbesztani psychicznie i fizycznie przez kolejne dni. Czasem myślałem,czy nie lepiej byłoby umrzeć. Jednak miałem przy sobie swojego brata. Przez cały czas uspokajał mnie,gdy już zacząłem panikować. Małe dawki jedzenia,które w dodatku smakowało,gdyby było popsute i o ile nie było takie,spowodowały,że staliśmy się bardziej wychudzeni. Czasem przez ten posiłek zwymiotowałem,jak i mój brat. Dostało się nam przez to dość mocno. Jednak ludzie,którzy musieli pilnować nas i resztę porwanych dzieci,musieli posprzątać,gdyż odór wymiotów zaczął doskwierać. I nie tylko on. Czasem odzywał się ból piętna,który został pozostawiony na naszych plecach parę dni temu.


Po kolejnym dniu katorgi zostaliśmy rzuceni do klatki jak niepotrzebna książka jakiej nie chciało się już czytać. Wyczerpani ułożyliśmy się jak zwykle do spania. Oczy lekko już otworzone spojrzałem w stronę światła. Ten mężczyzna. Ten jeden wyróżniający się na swój sposób. Cały czas chowający swoją twarz pod maską.

"...Zostaną jutrzejszym daniem głównym..."

Usłyszałem tylko tyle. Nie mogąc myśleć od razu zasnąłem. Miewałem czasem sny dość przyjemne,gdy bawiłem się z bratem i moją kuzynką Elizabeth w ogrodzie wraz z naszym psem - Sebastianem. 

Obudziliśmy się znów w klatce. Jednak pomieszczenie,w jakim się znajdowała,różniło się od tego,gdzie spędziliśmy dość długi czas. Półokrągłe ławy w których siedzieli zamaskowani ludzie. Słychać było ich szepty i chichoty. Rozglądnąłem się po pomieszczeniu. Na podłodze widniał dziwny i duży rysunek czegoś,a na tym stał rzeźbiony prostokąt białego koloru. Mężczyzna podszedł do nas i otworzył klatkę. Przerażeni tym,co się stanie zaraz,wtuliłem się w brata,który mocno zakleszczył mnie w swoich ramionach. Delikwent stojący przed nami i,po chwili gdyby zawahania,szarpnął mojego brata,oddzielając nas od siebie. Nic nie mogłem zrobić. Zamknięto znów drzwi klatki której pręty złapałem mocno za nie szarpiąc z nadzieją,że wpadną bądź magicznym sposobem rozciągną się jak guma. Szarpałem coraz agresywniej,bez namysłu robiąc przy tym wiele hałasu. Krzyczałem imię mojego brata błagając,by przestali,by mi go oddali. W głowie miałem wiele myśli. 

Dlaczego nie wybrali mnie...? Jestem słabszy... Wybierzcie mnie! Mnie!

Krzyczałem w swoich myślach,a może i na głos? Zdezorientowany patrzyłem dalej szarpiąc za pręty,co będzie się działo. Wypowiadali jakieś słowa,na które nie zwracałem uwagi. Mój wzrok przykuł sztylet uniesiony w górę. Z przerażeniem patrzyłem na rozwój wydarzeń,powolnie zaprzestając czynność. Mocno zaciśnięte dłonie na metalu zaczęły drżeć. 

...Koniec...

Sztylet został wbity w mojego brata. Krew rozprysnęła się tak,że osadziła się na mojej twarzy. Śmiech wzrósł. Nie wiedziałem co zrobić teraz. Spuściłem głowę zaciskając powieki. Krew mojego brata ściekała strużką po prostokącie na podłogę. 

"... Ję...Duję...Morduję...Wszystkich...Wszystkich!Wszystkich!Wszystkich!!!"

Wykrzyczałem w myślach. Po chwili spojrzałem przed siebie. 

" Zamorduję Wszystkich!!!"

Wtedy wszyscy ucichli,a zmienia zaczęła się trząść. Słychać było tylko kapiącą krew. Kropla po kropelce. Wtem z krew zaczęła wrzeć,by później wznieść się po sam sufit zmieniając purpurową ciecz. Jeśli oczywiście można by było tak do niej to dopasować. Ludzie stojący wokół mojego brata odlecieli w tył upadając. Wszyscy zaczęli krzyczeć to przerażeni,to zadowoleni. Z czego było się tu cieszyć? Tego nie będę się mógł już dowiedzieć. Krew w moich żyłach buzowała,lecz uspokoiła się po tym,jak obok mnie wylądowała... głowa?! Dalej było słyszeć krzyki. Teraz paniki i bólu. Usłyszałem jednak szmer,a po tym kolejna krew wylądowała na ścianach,podłodze lub na innej rzeczy znajdującej się w pomieszczeniu tutaj. Patrzyłem na wszystko wystraszony. Co zrobić...? Co zrobić?! Powtarzałem w myślach. Zacząłem desperacko odpychać się nogami. W końcu to coś zwróciło na mnie uwagę. Wielkie oko wpatrywało się w moją postać. Zbliżyła się do mnie przybierając różne formy zwierząt. Mówiła coś do mnie,lecz nie wiedziałem co zrobić. Po prostu siedziałem tak cały drżąc. Z zimna? A może przerażenia? Sam nie wiedziałem. Gdy opamiętałem się,już nikogo żywego nie było tutaj... Oprócz mnie. Siedzącego w klatce otoczony przez nieznaną istotę. Obserwowałem jej ruchy. Przybrała jeszcze inną formę,niż do tej pory. Była przerażająca,a zarazem nadto fascynująca. Pomimo,że bałem się cholernie,nie mogłem się ruszyć.

"To ten."

Ten? Znaczy ja? No oczywiście,że tak! Nikogo więcej już tu nie ma! Zaczął mówić coś o ofierze,o spełnieniu czegoś. Spojrzałem na swojego brata,którego bez problemu uniósł za głowę dziwną dłonią. Cały czas mi tłumaczył o co chodzi,lecz ja pomimo tego nie wiedziałem. Przybrał odpowiednią formę,by ukryć swą prawdziwą naturę. Po tym zawarłem z nim pakt. Pakt,który pomoże mi zasmakować zemsty. Zemsty na osobach,które skrzywdziły moją rodzinę... Które splamiły godność mojego rodu.

"Jak Ci na imię,mój mały panie?"

"Jestem Ciel Phantomhive... Następny hrabia rodu Phantomhive."

Następnie zawarłem z nim pakt. Pakt zawarłem z nim tylko po to,bym mógł zasmakować zemsty. Zemsty na osobach,które skrzywdziły moją rodzinę... Które splamiły godność mojego rodu. 

Trzy życzenia... Myśl... Myśl... Oh tak! Już wiem jakie będą. 

" Nie okłamuj swojego pana "

" Wykonuj absolutnie każdy ruch swego pana "

" Chroń za wszelką cenę swojego pana i nigdy go nie zdradź "


Skończywszy rozmowę z demonem,zabrał mnie do posiadłości,a raczej już jej pozostałości. Zostałem zaprowadzony do... Grobu moich rodziców? Czy oni byli pochowani tutaj? Kto to zrobił? Pogrążony w myślach znów zostałem wzięty przez mojego nowego lokaja do... posiadłości?! Jak on to...? Byłem w szoku,że nie potrafiłem nic powiedzieć. 

Właśnie od tego się zaczęło.

(PRZENOSZONE NA DRUGIE KONTO) Kuroshitsuji || Nie zasługuję na Twoją miłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz