Rozdział 1

560 30 4
                                    

Niedzielny poranek przywitałam w fatalnym humorze. Nie dość, że przez dłuższy czas nie mogłam zasnąć, to potem budziłam się jeszcze kilkukrotnie. Byłam więc niewyspana i ledwo przytomna.
Doskonale wiedziałam, że spowodowane to było, otrzymanym przeze mnie zaproszeniem, które znajdowało się teraz na dnie kosza na śmieci, podarte w kilka dobrych części. Podświadomie, nieustannie jednak o nim myślałam.
Nie mogąc zrozumieć, jakim cudem dwójka tak kompletnie niepasujących do siebie osób. Najpierw się w sobie zakochała, a teraz postanowiła ślubować sobie miłość przed ołtarzem. Było to dla mnie wprost niewiarygodne i praktycznie niemożliwe do zaakceptowania.

Od zawsze w końcu słyszałam od Melanie, że nie śpieszy się jej do zakładania rodziny i wychowywania dzieci.
Wciąż była bardzo młoda, miała niecałe dwadzieścia dwa lata i właściwie całe życie przed sobą.
Najpierw chciała skończyć studia, a potem rozpocząć świetlaną karierę w jednym z kilku największych laboratoriów.
Jako wielki naukowiec, dokonujący jakiegoś przełomowego odkrycia, mającego mieć istotny wpływ na dalsze życie ludzkości. Nie miałam pojęcia, czy jej się uda. Ale znając moją siostrę wszystko było możliwe. Ona zawsze dostawała, to czego chce. Nieważne na jakiej płaszczyźnie.

Szczególnie rozwój zawodowy, stawiała na pierwszym miejscu, właściwie od kiedy tylko nauczyła się mówić.
Tysiące razy nasi rodzice wysłuchiwali, jak mała Mel codziennie zmieniała zdanie dotyczące tego kim chciałaby zostać w przyszłości. Lekarzem, weterynarzem, nauczycielem, a nawet samym kanclerzem.
Co chwilę wszystko się jej odmieniało, a rodzice zapisywali ją na, coraz to nowsze zajęcia dodatkowe, które potrafiła rzucić po niecałym miesiącu. Twierdząc, że to jednak nie dla niej. Zapewniali jej wszystko, co najlepsze. Aby mogła w pełni spełniać swoje aspiracje. 

W przeciwieństwie do mnie, gdzie w spokoju i ciszy starałam się dążyć do spełniania swoich starannie zaplanowanych marzeń. Dzieląc się nimi, wyłącznie z kilkoma najbliższymi mi osobami.

Zresztą jej narzeczony, także stawiał na pierwszym miejscu rozwój swojej sportowej kariery.
Do tej pory pamiętam jego zarzekanie się, że nie ożeni się, przynajmniej do czterdziestki, a gdy nawet to zrobi, to wyłącznie ze mną. Bo jestem do tego, jedyną godną kandydatką.
Potem z głośnym śmiechem rozbawienia, planowaliśmy jak będzie on wyglądał. Wymyślając najprzeróżniejsze scenariusze, których nigdy nie brałam na poważnie.

Przynajmniej nie do momentu, tamtego pamiętnego wieczoru, który miał być naszym nowym początkiem, a stał się jedynie początkiem końca wszystkiego. Odbierając mi tym samym całe szczęście i marzenia o spokojnym życiu z ukochaną osobą przy boku.

Nie chciałam wracać do tamtych wydarzeń. Wiedząc, że przypłaciłabym te bolesne wspomnienia, wyłącznie kolejnymi łzami, których już w przeszłości, zdecydowanie zbyt dużo wypłakałam.
Zastanawiałam się tylko, dlaczego Melanie i Stephan zdecydowali się zostać małżeństwem po niecałych dwóch latach bycia ze sobą. W dodatku w najmniej odpowiednim dla nich do tego momencie.

Wstaję w pośpiechu z łóżka, wyglądając przez okno. Wpatrując w zachmurzone niebo i ciężko wiszące chmury nad miastem. Wdycham wilgotne powietrze, będąc pewną, że czekał mnie kolejny deszczowy dzień.
Przygnębiająca aura, nic sobie nie robiła z tego, że od ponad miesiąca była już wiosna. Dobijając mnie, jeszcze bardziej. Jakby moi bliscy nie robili tego wystarczająco mocno.

Udaję się do kuchni z zamiarem, zjedzenia szybkiego śniadania. Zalewam swoje ulubione musli zimnym mlekiem. Odstawiając je następnie na blat stołu. Zabieram się za przygotowanie kawy.
Lubiłam zaczynać dzień, właśnie w ten sposób. Bez zbytniego pośpiechu i niepotrzebnej gonitwy za czasem, którego zawsze miałam na wszystko za mało.

Utracona Przyjaźń | Stephan LeyheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz