- Co się stało?! - zapytałam go podnosząc się z ziemi.
- Nie wiem, to jakby jakaś wichura...albo tromba powietrzba, która pojawiła się tylko na chwilę - próbował znaleść jakieś solidne wytłumaczenie - Nic Ci nie jest? - zapytał troskliwie
- N-nie - odpowiedziałam, mimo że podczas upadku udeżyłam się mocno w głowę, ale jeśli normalnie funkcjonuję to nic mi nie jest co nie? - Czy Twoja żona leży w tym... nie wiem jak to nazwać...bo nie wygląda jak szpital...
- Ale to jest szpital - odpowiedział Zbyszek z dużą odwagą - Zresztą, sama chciałaś tu przyjść
- Dobra, nieważne prowadź - pogłaskałam swoją rękę. Ma koleś rację, sama na niego naciskałam. Chyba powoli zaczynam tego żałować. Nie poddam się. Nie mogę się poddać! Nie pozwolę, aby strach wziął nade mną górę! Tak trzymaj...Tylko Tak trzymaj...
We dwoje weszliśmy po murowanych, zaniedbałych schodach. Mężczyzna otworzył drzwi, które na znak swojej przestarzałości zaskżypiały.
Gdy byliśmy już w środku od razu moje ciało uderzył chłód. Widocznie ten budynek nie jest zbytnio ogrzewany. NIE! NA PEWNO nie jest ogrzewany. Czułam się jak na planie jakiegoś strasznego horroru. Tapeta z szarych, popękanych ścian mocno odchodziła, że gołą ręką i lekkim pociągnięciem można było ją zdjąć. Wszystko było podrapane i takie smutne, nie miało w sobie ani grama życia.
- Okej - W końcu zagadnęłam do niego - To w której sali dokładnie ona leży? - mówiłam z drżącą wargą, opatulona cała przez swoje ramiona, ponieważ było mi zimno mimo, że miałam kurtkę.
- Ehh...zawsze zapominam jaki to numer - złapał się za głowę - Pięćdzieściąt? Sześćdziesiąt? - zaczął wymieniać losowe dwu-cyfrowe liczby - Zapytajmy jakąś pielęgniarkę, ona będzie wiedzieć, w końcu to jej praca...
Rozejrzeliśmy się jeszcze po niektórych korytarzach, aż w końcu spotrzegliśmy szczupłą i wysoką brązowo-włosą dziewczynę, ubraną na biało, trzymającą w ręcę jakąś kartkę, pewnie z wynikami jakiś wszelkich badań...Mniejsza z tym. Szybko podeszliśmy do niej.- Dzień dobry - przywitał ją - Jestem Zbigniew Malicki - mąż Beaty Malickiej. Byłem tu wczoraj i przed wczoraj...- mówił.
- A, tak tak codziennie tu Pan jest... - potwierdziła jego słowa pielęgniarka - Już patrzę - wyciągnęła nie wiadomo skąd malutką karteczkę i przeczytała na głos - Beata Malicka - sala numer 52
- Dziękuję za pomoc - podziękował jej mężczyzna
Już zmierzaliśmy w stronę schodów, gdy kobieta, z którą przed chwilą rozmawialiśmy, znowu do nas podeszła.
- Ah! Bym zapomniała! - krzyknęła do Zbyszka, marszcząc brwi - To pańska córka?
- Yyyy to znaczy...- dlaczego tak się zastanawia? Czemu się waha? Odpowiedź jest przecież jasna! Powiedz nie! Powiedz nie! - Tak to moja córka...- Coooooo? Już otwierałam buzię, by wyrazić swój sprzeciw, gdy nagle w słowo znów wtrąciła mi się dziewczyna.
- Kochana? - zapytała, patrząc na swoje papierki - A ty na pewno masz skończone 14 lat? - Co to za głupie pytanie? Co ja wyglądam na pięcio latkę? - Muszę to wiedzieć. Do sali mają dostęp tylko osoby dorosłe i dzieci, które ukończyły ten wiek. Nikt inny nie ma tam wstępu - wytłumaczyła, a ja w głowie mam ,,dlaczego?,, No, ale dobra nie będę się wtrącać w rzeczy związane z medycyną.
- Tak, mam 15 lat - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nie to co ten głupek po mojej prawej stronie. Jak on mógł powiedzieć, że jestem jego córką? To mnie obraża!
- Na pewno? - ponowiła pytanie
- Tak.
- Tylko proszę tam uważać - nieco ściszyła głos - Ten szpital można tak powiedzieć, że jest ,,nawiedzony,, - ona żartuje co nie? - Dzieją się tu niestworzone rzeczy. Na przykład wczoraj pacjent przy zdrowych zmysłach popełnił samobójstwo - zrobiła przerwę i dokładnie rozejżała się po ciemnych korytarzach, by móc dalej, spokojnie kontynuować swoją opowieść - tydzień temu o północy szafka nocna jednego z chorych się przesunęła, ja nawet byłam świadkiem - zadrżał jej głos. Może to dlatego, jak tu wchodziliśmy zawiał taki silny wiatr? - Błagam, miejcie oczy szeroko otwarte, bo inaczej...
- S-siostro! - zawył jakiś jeden z lekarzy z sali obok, wychodząc na zimny korytarz - Siostro Joanno! Szybko! Szafa znów się porusza! - Nie będę ukrywać, ale aż podskoczyłam z przerażenia. Mężczyzna wskazał na wysoki drewniany mebel, stojący na przeciwko nas. Ta babka mówiła prawdę, tu staszy. Kobieta szybko wybiegła do wskazanego przez doktora miejsca i zamknęła za sobą drzwi. Nic już potem nie udało mi się usłyszeć.
Między nami, chyba ze strachu zapadła cisza. Jednak ja to ja i musiałam coś z tym zrobić.
Z trudem udało mi się przełknąć ślinę. Zaczęłam wymyślać w głowie jakiś temat do rozmowy,- Dlaczego skłamałeś, że jestem Twoją córką? - zapytałam się go, stając mu na drodze, żeby nie mógł przejść.
- Czemu musisz być taka uszczypliwa? - odpowiedział, wymijając mnie i szedł dalej - To tylko niewinne kłamstewko - czy on serio nie robi nic sobie z tego? Zaraz będzie jeszcze do mnie mówił ,,córciu,, albo ,,słoneczko,,!
- Przepraszam, co? - nie uwierzyłam, co przed chwilą usłyszałam - ,,Niewinne kłamstewko,,? Człowieku powiedz mi prawdę! Skończ z tymi durnymi przekrętami - wydarłam się na niego, z taką siłą, że w płucach zabrakło mi powietrza.
- Skłamałem, bo na ten oddział może wchodzić tylko rodzina pacjenta! - przystanąl i zaczął wymachiwać rękami - A ty nie jesteś tym kimś z rodziny! Gdybym powiedział prawdę, nie wpuściliby Cię tam! - kurde, ma rację... - Wiedziałem, że mi nie odpuścisz, więc skłamałem, okej! - krzyczał
- Ja Cię, nie mogłeś tak od razu...- wywróciłam oczami, oddychając z ulgą, że Zbyszek ma przynajmniej jakieś wytłumaczenie, w które DA się wierzyć, bo nie brzmi tak głupio jak te inne.
W ciszy dotarliśmy do swojego celu. Zbyszek jeszcze raz, dla pewności zapytał się przypadkowej pielęgniarki, czy stoimy pod właściwymi drzwiami. Kobieta potwierdziła słowa mężczyzny i rozpłynęła się w powietrzu, a my weszliśmy do sali.
W środku znajdowało się dokładnie pięć szpitalnych, białych łóżek. Każde miało swojego właściciela. Było tam trzech mężczyzn i dwie kobiety. Wiedziałam już, że jedna z nich jest żoną mężczyzny, z którym tu przyszłam.- Kochanie...- Zbyszek podbiegł do jakiejś kobiety i wtulił się jej w ramiona - Jak się czujesz? Lepiej Ci? - dopytywał się troskliwie.
- Wszystko dobrze, ale boli mnie jeszcze głowa - odrzekła wyczerpana
- Ah! - uderzył się otwartą dłonią w czoło - Bym zapomniał. Jak operacja?
- Przebiegła pomyślnie - uśmiechnęła się - Mój stan jest narazie stabilny - jak to ,,narazie,,? Czyli może jej się pogorszyć? - A to jest...? - spojżała w moją stronę
- Dzień dobry, jestem Wioletta...- odpowiedziałam z niepewnością.
- Zbysiu, kto to? Ja nie znam żadnej Wioletty... - potrząsała głową i zaczęła przeszukiwać pamięć, jednocześnie zmieniając wyraz twarzy na bardziej zły. Wygląda jakby nagle coś sobie przypomniała...
- Ehh, to tylko koleżanka - rzekł zmieszany Zbyszek. Eh, mam 15 lat, czy to nie jest dziwne, dla tej całej Beaty, że jej mąż koleguje się ze mną? Z DZIECKIEM? Jestem przecież niepełnoletnia...- Po prostu powiedziałem jej o Tobie, no i ona koniecznie chciała Cię zobaczyć...
- Skarbie - zwróciła się jeszcze raz do mnie - Przypomnij mi jeszcze raz swoje imię...
- Wioletta - ech teraz to czuję się niekomfortowo, bo ta baba zjada mnie wzrokiem...
- Zaraz zaraz, czy Twoja mama na imię ma Małgorzata? - rzekła szybkim i prawie że niekontrolowanym tonem głosu. Wydaje mi się, że zaczyna się robić coraz dziwniej...
- Emm, tak...- zupełnie nie wiem skąd ona to wie...
- To ty! - pogłosiła głos - Ty podła smarkulo...! - zeszła ze swojego łoża i podbiegła do mnie, szarpiąc za włosy i ręcę.
- Beaciu, proszę uspokuj się! - pisnął zlęknięty Zyszek, który próbował odciągnąć swoją żonę ode mnie - Puść ją!
CZYTASZ
Szkolna diablica
AksiTak się złożyło, że dyrektorem jednego z gimnazjum stał się diabeł...Nie mówię tu o czerwono - krwistej istocie o rogach na głowie i ogonie w kształcie ostrych wideł...tylko o niby prostej, przeciętnej kobiecie, która nikogo nie zadziwia swoim wyglą...