Rozdział 9.

480 20 54
                                    

~Martyna~

Dzień, w którym opuszczę szpital i wrócę do codzienności, na tyle, na ile pozwolą mi połamane żebra, stłuczenia i złamana noga, nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Gdy Josh wpadł do sali, w której leżałam i obwieścił rozpromieniony, niczym Slash po butelce Jacka Danielsa, że już jutro będę mogła wyjść z tego przeklętego miejsca, w którym unosił się fetor śmierci, nie mogłam powstrzymać łez szczęścia. Michael, który przez dłuższą chwilę siedział oniemiały przy moim łóżku, gdy w końcu się ocknął, wyściskał wszystko, co żywe, włącznie z Saulem, a to widok rzadszy niż smoki latające nad Los Angeles. Najdłużej jednak pozostał w moich ramionach. Widząc, że rozkleiłam się niczym małe dziecko, szybko otarł moje wilgotne policzki i czule pocałował w usta, szepcząc przy tym, że teraz będzie już tylko lepiej. Ja jednak podświadomie czułam, że w życiu spotka nas jeszcze wiele przygód i katastrof, mniejszych lub większych. Chociaż, z drugiej strony, bez nich nasz żywot zamieniłby się w nic nieznaczącą egzystencję. Po tym, jak Josh przekazał nam dobrą wiadomość, niemal przez całą noc nie mogłam spać, rozmyślając o tym, co zastanę po powrocie do ukochanego Neverlandu. Czy bardzo zmienił się pod moją nieobecność? Co z Cezarem? To prawda, że zaklimatyzował się u nas do tego stopnia, że nie raz ciężko go zlokalizować? A Bubbles? Nadal jest tak samo rozbrykaną, niesforną małpką? I co z resztą zwierząt, z wesołym miasteczkiem, kolejką? Chociaż prawdopodobnie Neverland niczym nie różnił się od tego, jaki był kilka tygodni temu, mimo to, nie mogłam zasnąć z podekscytowania i ekscytacji. Rano, po niespełna trzech godzinach snu, siedziałam już na swoim dawnym łóżku, spakowana i gotowa do opuszczenia tego przeklętego miejsca. Michael zjawił się wyjątkowo wcześnie, mimo że nie ustalałam z nim konkretnej godziny, o której miał odebrać mnie ze szpitala.

- Jak tam, Księżniczko? - To było pierwsze, co usłyszałam od niego, gdy przekroczył próg sali, w której na niego czekałam. - Jesteś gotowa do opuszczenia tych czterech ścian?

- Bardziej gotowa być nie mogę. - Uśmiechnęłam się lekko, zakładając niesfornego pejsa za ucho. - Mam nadzieję, że prędko tutaj nie wrócę.

- Nie pozwolę ci na to - odparł, po czym delikatnie cmoknął mnie w głowę. - O! Mam dla ciebie małą niespodziankę!

- Już się boję...

- Nie ma czego, naprawdę. Udało mi się załatwić to trochę na ostatnią chwilę, ale powinnaś być zadowolona. Mam nadzieję, że trochę ci pomoże...

Po tych słowach wyszedł na chwilę z pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy, tylko po to, by wrócić prowadząc wózek inwalidzki.

- Niespodzianka - oznajmił niepewnie, uśmiechając się przy tym nieśmiało.

Z przerażeniem przyjrzałam się przedmiotowi, który miał ułatwić mi poruszanie się i przełknęłam głośno ślinę, co nie uszło uwadze mojego męża.

- Nie podoba ci się. - To było bardziej stwierdzenie, niż pytanie.

- Nie, po prostu... - Potarłam lekko kark, głowiąc się przy tym nad odpowiedzią. - Nie sądziłam, że kiedykolwiek będzie mi potrzebny i nie ukrywam... Przeraża mnie. Wiem, że chciałeś dobrze i myślę, że... po prostu potrzebuję czasu. To dla mnie nowa sytuacja.

- Rozumiem i pamiętaj, że to tylko tymczasowe rozwiązanie, dopóki żebra się do końca nie zrosną i nadal będą ci dokuczać. Później pomyślimy nad czymś innym...

Spełnione MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz