Rozdział 12.

288 19 78
                                    

~Martyna~

Minęły dwa miesiące. Ku mojemu zdziwieniu przebiegły dość spokojnie, można by nawet rzec, za spokojnie, biorąc pod uwagę naszą zdolność do pakowania się w kłopoty. Diana dokładnie po dwóch tygodniach pobytu w Stanach, ani chwili dłużej, musiała wracać do Polski, ale pozostawaliśmy w kontakcie. Zarówno my, jak i Slash, który zachowywał się jeszcze dziwniej niż zazwyczaj. Odkąd Diana wyjechała, godzinami wisiał na telefonie, przestał dogryzać Michaelowi, mało tego! Zaczął prawić mu komplementy typu: Mikey, brachu! Jak ty dzisiaj zajebiście wyglądasz! Mnie również nie oszczędzał, porównując do dżina, który zesłał dla niego najcudowniejszą kobietę na świecie, aby mogła ukoić jego złaknione miłości serce. Niemal całował mnie po rękach, dziękując za to, że zapoznałam go z moją przyjaciółką. Jakby tego było mało, gitarzysta zaczął dbać o siebie, a co więcej, ograniczył spożycie alkoholu. Trzeźwy Hudson to widok rzadszy niż yeti, a nam przypadł zaszczyt podziwiania tego niezwykłego zjawiska conajmniej dwa razy w tygodniu. Co tu więcej mówić? Slash był zakochany i to poważnie, w dodatku z wzajemnością. Ile razy rozmawiałam z przyjaciółką przez telefon, ta ciągle i nieprzerwanie mówiła tylko o kudłaczu, który skradł jej serce.

Najwyraźniej wystarczyła gra w butelkę i jedna noc, by rozpalić w ich serduszkach żar namiętności

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Najwyraźniej wystarczyła gra w butelkę i jedna noc, by rozpalić w ich serduszkach żar namiętności. Cieszyłam się szczęściem przyjaciół. Dzięki ich związkowi ja i Michael w końcu mieliśmy czas dla siebie. Powoli odzyskiwałam siły po wypadku. Moje kości zrosły się na tyle, że mogłam zrezygnować z wózka i przerzucić się na kule, które z dwojga złego, były nieco bardziej poręczne. Największy problem był z żebrami, które, cholera jasna, niemiłosiernie długo się zrastały. Z tego, co mówił Josh, moja klatka piersiowa może się odbudowywać nawet osiem tygodni. Zostało więc jeszcze trochę czasu do odzyskania pełni sił. Pewnego wieczora, Mike niepewnie zaproponował żebyśmy, zważywszy na to, że lepiej się czuję, wyjechali w długo przez nas odwlekaną podróż poślubną. Myślałam, że rozniosę dom ze szczęścia i zapewne zrobiłabym to, gdyby nie te piekielne kule. Będąc w szpitalu tęskniłam za Neverlandem, a gdy wróciliśmy na ranczo, chciałam pojechać gdzieś dalej, zobaczyć więcej i wyrwać się z dobrze znanej codzienności. Pewnego wieczora, gdy Susie spała już spokojnie w łóżeczku, usiedliśmy w salonie i zaczęliśmy przeglądać katalogi z różnych biur podróży.

- A może Malediwy? - spytał Mike, wskazując zapierający dech w piersiach krajobraz przedstawiający piaszczystą plażę i krystalicznie czystą wodę.

- Czy ja wiem? - Sprawiałam wrażenie jakbym się zastanawiała, lecz Mike po tonie mojego głosu wywnioskował, że nie jestem zbyt zainteresowana państwem położonym na Oceanie Indyjskim. Przerzucił kilka stron i zatrzymał się na Francji.

- Paryż? Miasto miłości, zakochanych...

- Pamiętasz jak wjechaliśmy w nocy na wieżę Eiffla? - Uśmiechnęłam się do niego szeroko.

- Jasne! Mamy z tym miastem wiele pięknych wspomnień. Nie chciałabyś ich odnowić?

- Wiesz, wydaje mi się, że nasz związek jest romantyczny niezależnie, gdzie się znajdujemy.

Spełnione MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz