Rozdział 8.

418 30 12
                                    

~Michael~

Niemal z samego rana przyjechałem do szpitala nie chcąc, aby moja ukochana leżała w nim sama. Nie brałem pod uwagę ewentualności, że może spać lub być zmęczona. Już około ósmej byłem pod tylnymi drzwiami szpitala i niemal niezauważenie wślizgnąłem się do jego wnętrza. Pognałem w stronę windy, ściskając w ręce torbę, do której zapakowałem przepyszne śniadanie zrobione przez Susan, przekonany o niezjadliwości szpitalnych potraw, karty do gry i katalog z biura podróży, po brzegi wypełniony zdjęciami egzotycznych miejsc. Sądziłem, że teraz, kiedy Martyna powoli powraca do pełni sił i wielkimi krokami zbliża się do dnia, w którym zostanie wypisana ze szpitala, nadszedł odpowiedni moment, by wybrać miejsce na naszą podróż poślubną. Liczyłem się z tym, że w wymarzone miejsce pojedziemy, w najlepszym przypadku, za kilka miesięcy, jednak byłem tak podekscytowany, że chciałem jak najszybciej podzielić się z żoną swoim pomysłem i uzgodnić wszystkie szczegóły. Drzwi windy otworzyły się, a wtedy ja wypadłem na korytarz, jakbym conajmniej uciekał przed krwiożerczą bestią, chcącą mnie pożreć. Szybko znalazłem się pod drzwiami sali, w której leżała moja ukochana. Dwa dni temu przenieśli ją z intensywnej terapii, a to był bardzo dobry znak. Oczami wyobraźni widziałem jak przenoszę ją przez próg domu, jak w nocy, gdy wróciliśmy do Neverlandu jako nowożeńcy. Otworzyłem szklane drzwi i ujrzałem moją Księżniczkę, szczelnie przykrytą kołdrą, dokładnie tak, jak lubiła najbardziej, oddychającą wolno i miarowo. Na jej twarzy malował się spokój, oczy były zamknięte, a powieki lekko drgały. Spała. Byłem prawie pewien, że dryfuje po bezkresach krainy Morfeusza, otulona jego ramionami. Ostrożnie postawiłem trzymaną torbę na podłogę, chwyciłem stojący przy jej łóżku stołek i delikatnie go podniosłem, starając się przy tym nie wydać żadnego dźwięku. Postawiłem go w odpowiedniej odległości i powoli usiadłem na siedzeniu. Delikatnie dotknąłem dłoni żony i zacząłem się jej przyglądać. Była piękna, mimo tych wszystkich zadrapań, siniaków i złamań. Wyglądała jak młoda bogini, jak nadludzka istota, która zstąpiła z niebios. Jej blond włosy spływały falami po białej poduszce, część z nich spoczywała na jej bladej, delikatnej twarzy. Drgnęła lekko, albo to moje zmysły płatały mi figle. W takim razie już dawno powinienem był wylądować w zakładzie psychiatrycznym, bo wydawało mi się, że uchyliła oczy.

- Obudziłem cię? - spytałem niepewnie, lecz nie sądziłem, że uzyskam odpowiedź.

- Nie - odparła, niemal bezgłośnie, uśmiechając się lekko. Więc jednak mój umysł pozostawał bez szwanku. - Wcześnie przyszedłeś, a gdzie Susie?

- W domu, pod opieką Susan. Nie chciałem jej już ciągnąć, w domu jest bezpieczna.

- Chciałabym jeszcze ją zobaczyć... - Jej słowa przeraziły mnie nieco. Brzmiała, jakby żegnała się ze światem.

- Zobaczysz, nie raz - zapewniłam. - Niedługo wrócisz do Neverlandu, a tam będziesz mogła się nią nacieszyć.

- Myślałeś może...? - zaczęła, lecz szybko urwała, wbijając wzrok w pościel.

- O czym?

- Nic... Nieważne... Zapomnij o tym, nie było pytania.

- Skoro już zaczęłaś, dokończ. - Uśmiechnąłem się lekko, chcąc dodać jej tym samym odwagi.

- Chciałam zapytać czy... - Przejechała językiem po spierzchniętych wargach. - Susie będzie naszym jedynym dzieckiem? Nie myślałeś o kolejnym? Znaczy...Wiem, że myślałeś, ale nic się w tej kwestii nie zmieniło?

Jej pytanie zaskoczyło mnie, muszę przyznać. Przez chwilę siedziałem na stołku, jak sparaliżowany, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie sądziłem, że zada mi takie pytanie, nie wtedy, nie w takim miejscu, nie w okresie, w którym Susie była jeszcze małym, nieporadnym szkrabem, które wciąż trzeba było karmić ciepłym mlekiem.

Spełnione MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz