Rozdział 1

814 37 53
                                    

~Michael~

Tamten dzień na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Martyna wyjechała z Neverlandu w południe, długo nie wracała, więc zacząłem się już trochę martwić. Mimo wszystko, starałem się nie panikować i zająć naszą córeczką, która potrzebowała mojej opieki. Przeszedłem do kuchni, z której wziąłem przygotowane przez moją żonę mleko dla małej. Trzymając w dłoni butelkę, udałem się do pokoju Susie. Ostrożnie wyjąłem dziecko z łóżeczka i usiadłem z nią na fotelu, podtrzymując jej główkę. Była taka delikatna i krucha... Niczym jedna z tych porcelanowych lalek, które niegdyś kolekcjonowała nie jedna młoda kobietka. Malutka szybko odnalazła smoczek butelki i zaczęła powoli pić.

- I gdzie jest twoja mamusia, co? - spytałem szeptem, gładząc jedną ręką rumiane policzki dziecka.

Susie przyglądała mi się z tym samym błyskiem w oku, który dostrzegałem każdego dnia u jej matki. Była do niej bardzo podobna pod względem urody. To najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek przyszło na świat. Była dla mnie wszystkim, moim skarbem, chlubą... I chociaż mogłem cieszyć się nią od niedawna, już czułem z nią ogromną, nierozerwalną więź. Kiedy mała skończyła jeść, uniosłem ją ostrożnie i poklepałem po pleckach. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko utulić ją do snu. Ułożyłem Susie delikatnienie w swoich ramionach i zacząłem kołysać, nucąc cicho pierwszą piosenkę, która przyszła mi na myśl - The Lost Children. Nim się spostrzegłem, dziewczynka odpłynęła do Krainy Snu. Gdy tylko odłożyłem ją do łóżeczka i okryłem kocykiem, poprawiając przy tym misia leżącego w rogu, dobiegł mnie dźwięk telefonu dzwoniącego na parterze. Miałem złe przeczucia. Szybko zbiegłem po schodach i dosłownie rzuciłem na słuchawkę.

- H-halo? - wyjąkałem drżącym głosem.

- Michael? Martyna jest w szpitalu. - Dzwonił nasz lekarz, Josh. - Miała wypadek i... Trafiła do nas w bardzo ciężkim stanie.

W tamtym momencie świat mi się zatrzymał. Słowa przyjaciela docierały do mnie jak przez mgłę. Stałem otępiały, trzymając kurczowo słuchawkę w dłoni, zupełnie tak, jakbym zapomniał jak się mówi.

- Halo? Mike? Jesteś tam? - Oprzytomniałem.

- Tak, już jadę. Niech zajmą się nią najlepsi specjaliści. Zapłacę, ile będzie trzeba... Już, za chwilę tam będę...

Odłożyłem słuchawkę, nie czekając na odpowiedź Josh'a i powoli osunąłem się po ścianie. Moja Księżniczka, miłość mojego życia, najwspanialsza kobieta, jaką mógł mi zesłać Bóg, miała wypadek. Cierpi, bo kupiłem jej ten pieprzony motor i pozwoliłem jechać samej, gdy tylko doszła do siebie po porodzie. Jestem kretynem. Zdecydowanie największym idiotą, jaki chodził po tej planecie. Jeśli przeze mnie zginie... Schowałem twarz w dłoniach, czując, jak stróżki łez spływają po moich policzkach. Ogromny ból rozdzierał moje wnętrze, wypalał od środka. Wiedziałem, że teraz moja żona mnie potrzebuje, że powinienem pojechać do niej do szpitala, jednak nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca. Z transu, w jakim znajdowałem się dobre kilka minut, wyrwał mnie płacz Susie, dobiegający z jej pokoju. Powoli podniosłem się z podłogi, otarłem policzki i udałem po schodach na górę. Dziewczynka leżała w łóżeczku, niespokojnie wymachując rączkami, zupełnie tak, jakby przeczuwała, że coś stało się jej mamie. Podszedłem do córeczki i ostrożnie wyjąłem z kołyski. Zacząłem powoli bujać ją w swoich ramionach, nucąc melodię, która znikąd pojawiła się w mojej głowie. W momencie, gdy Susie przestała płakać, zszedłem z nią na parter, gdzie wykonałem telefon do swojej mamy.

- Halo? - Jej ciepły głos sprawił, że ponownie do moich oczu napłynęły łzy.

- Mamo? - wyjąkałem i przełknąłem cicho ślinę. - Mogłabyś... Czy mogłabyś przyjechać i zająć się Susie? Nie mam jej z kim zostawić...

Spełnione MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz