Rozdział 4.

548 29 80
                                    

~Michael~

Stałem przyssany do szyby, obserwując jak lekarze walczą o życie mojej Księżniczki. Gdyby nie Josh, który wręcz wyrzucił mnie z sali, byłbym teraz obok swojej żony, a tak? Czułem się bezsilny w całej tej sytuacji, nie mogłem nic zrobić, by pomóc ukochanej. Pozostało mi bezczynnie czekać, zdając się na lekarzy i modlić się w duchu, by serce mojej żony ponownie zaczęło bić. W pewnym momencie wokół łóżka miłości mojego życia powstało spore zamieszanie. Lekarze zaczęli w pośpiechu chwytać mebel, na którym leżała Martyna i kierować się z nim w stronę szklanych drzwi. Byłem przerażony, nie wiedziałem, co to oznacza, czego mogę się spodziewać. Odsunąłem się lekko do tyłu, robiąc przejście specjalistom. Przede mną przemknęło szpitalne łóżko, na którym spoczywało, wciąż nieruchome ciało mojej żony. Rzuciłem się w stronę kobiety.

- Proszę się odsunąć! - Lekarze nie pozwalali mi jej dotknąć, potrzymać choćby przez chwilę jej zimną, delikatną dłoń.

Kątem oka dostrzegłem Josh'a, zamykającego drzwi za ostatnim lekarzem, opuszczającym salę.

- Gdzie ją wiezienie?! - Rzuciłem się w stronę przyjaciela. - Uratowaliście ją?! Będzie żyła?!

- Wieziemy ją na salę operacyjną - odparł Josh, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Tak, jak się obawiałem, doszło do krwotoku wewnętrznego i nie obejdzie się bez zabiegu ratującego życie. Potrzebna jest również transfuzja...

- Potrzebujecie krwi?

- Niezwłocznie.

- Weźcie moją! - wykrzyknąłem, podwijając rękaw koszuli. Josh zlustrował mnie spojrzeniem, unosząc przy tym prawą brew. - Mamy taką samą grupę.

- Mike, to nie takie proste. Musimy zrobić ci badania i...

- Jestem zdrowy, widziałeś moje wyniki, wszystko macie w mojej karcie! - Lekarz spojrzał na mnie niepewnie, po czym uchylił lekko usta, chcąc coś powiedzieć, co skutecznie mu to uniemożliwiłem. - Proszę, nie ma czasu czekać na dawcę. Błagam cię... - Głos mi się załamał, a do oczu zaczęły napływać łzy. Wiedziałem, że jedyną szansą na uratowanie mojej Księżniczki jest transfuzja i, że to ja powinienem być tym, który odda krew.

- Dobrze, więc - odezwał się po chwili Josh. - Zapraszam do sali na pobranie.

Lekarz odsunął się lekko, robiąc mi przejście. Wskazał dłonią drzwi na końcu korytarza. Posłałem przyjacielowi przelotny uśmiech i pędem ruszyłem przed siebie. Bez pukania wpadłem do sali, w której ciemnowłosa pielęgniarka segregowała igły. Gdy mnie zobaczyła, błyskawicznie porzuciła ówczesne zajęcie i zaczęła wlepiać we mnie swoje sarnie oczy, lekko uchylając przy tym drżące, malinowe wargi.

- Dzień dobry, ja... - zacząłem, lecz dźwięk otwieranych drzwi przeszkodził mi w dokończeniu zdania.

- Potrzebna transfuzja, pan Jackson ma być dawcą - wysapał na jednym wdechu Josh, wpadając do ciasnego pomieszczenia, w którym znajdowałem się z pielęgniarką.

- Dobrze, potrzebuję tylko podpisanych dokumentów...

- Nie ma na to czasu! - wykrzyknąłem, bez uprzedzenia siadając na fotelu, stojącym w rogu sali. - Wypełnię wszystkie potrzebne papiery, jak tylko pobierzecie moją krew.

- Oczywiście, nie ma problemu, tylko czy jest zgodna z grupą biorcy?

- A+? A+! Jeśli chcecie mieć pewność, sprawdźcie w dokumentacji medycznej, tylko proszę, ratujcie moją żonę! - wykrzyknąłem.

Spełnione MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz