Rozdział 10.

417 20 19
                                    

Impreza powitalna, którą zorganizował Mike, trwała w najlepsze, a jedynymi osobami, które nie miały promili we krwi byłam ja (z racji karmienia piersią) i Michael, który nie chciał bym była jedyną trzeźwą w zgromadzonym towarzystwie. Gdy rozbrzmiała głośna muzyka, Slash starał się za wszelką cenę zaciągnąć do tańca Dianę, która ostatecznie zgodziła się dotrzymać mu towarzystwa podczas One Way Ticket w wykonaniu Boney M. Szybko jednak tego pożałowała. Prawdę mówiąc ciężko było stwierdzić kto prowadził w tym tańcu, czy gitarzysta, wywijający się na wszystkie strony, wykonując przy tym masę nieskoordynowanych ruchów czy Diana, podtrzymującą go co chwilę, by nie zaliczył bliskiego spotkania z drewnianą podłogą. Mike, widząc moją ponurą minę, jak siedząc na wózku przypatrywałam się bawiącym przyjaciołom, bez słowa chwycił rączki pojazdu, który był dla mnie w tamtym okresie niczym woda dla ryby i popchał go na sam środek parkietu. Chwycił moją dłoń i zaczął obracać, zupełnie tak, jakbym stała na własnych nogach. Wózek zdawał się w ogóle mu nie przeszkadzać, robił wszystko co w jego mocy, by mnie rozruszać, podśpiewując przy tym refren kultowego utworu. Na mojej twarzy, mimochodem zagościł uśmiech, który szybko wywołał w moim mężu taką samą reakcję.  Kiedy skończyła się piosenka, Mike zaproponował byśmy przeszli na górę. Z trudem udało mu się wtaszczyć mnie na piętro, lecz na moje słowa: Mówiłam ci, żebyśmy załatwili sobie windę, przewrócił tylko oczami. Kiedy dotarliśmy pod drzwi prowadzące do pokoju naszej małej królewny, oczy zabłysły mi szczęściem.

- Za chwilę ją zobaczysz - wyszeptał Mike, pochylając się nade mną.

Chwyciłam jego dłoń, którą położył na moim ramieniu i powoli weszliśmy do pomieszczenia. Było dokładnie takie, jak je zapamiętałam. Urocze, różowe ściany, mnóstwo pluszaków, biały, puchaty dywan na środku, a przy ścianie... łóżeczko w kształcie karocy. Ten piękny mebel był zarazem urzekający i ekstrawagancki. Mike pomógł mi zbliżyć się do łóżeczka, a wtedy ja oparłam dłonie o barierkę. W środku, okryta pudrowo różowym kocykiem, z misiem znajdującym się tuż nad jej maleńką główką, spała Susie. Uśmiechnęłam się na widok swojego maleństwa, a pojedyncza łza zakręciła się w moim oku. Kochałam ją, całym swoim sercem. Była moim największym skarbem i każdego, kto spróbowałby ją skrzywdzić, utopiłabym w kotle wrzącej wody. Poczułam dłoń męża na ramieniu.

- Tak uroczo śpi, chyba nie będziemy jej budzić - wyszeptał.

- Nie - odparłam, kręcąc przy tym lekko głową. - Musimy zapewnić jej ochronę.

- Co masz na myśli?

- Nie może jej się nic stać. Nie możemy pozwolić na to, by spadł jej choćby włos z głowy. Teraz większość czasu będzie spędzać w Neverlandzie, ale gdy podrośnie... Musi mieć kogoś, kto będzie miał ją na oku, czy to w trasie, czy na zakupach, czy gdy nie będzie nas w pobliżu.

- Skarbie, nie myśl o tym teraz. Tutaj jest bezpieczna i nic jej nie grozi, a gdy podrośnie... Wtedy na pewno coś wymyślimy.

- A Pauline?

- Co z nią?

- Jeśli wyjdzie z więzienia... Ta kobieta jest niezrównoważona, nie może zbliżyć się do Susie choćby na pół metra.

Mike zamilkł na chwilę, jakby długo się nad czymś zastanawiając, po czym energicznie potrząsnął głową.

- Nie pozwolę jej was skrzywdzić, przysięgam. Jej chodzi o mnie. Od początku chodziło o mnie...

Odchyliłam się lekko, by spojrzeć w jego ciemne oczy, z których nie potrafiłam nic wyczytać.

- Co zamierzasz zrobić? - Milczał. - Michael, nie możesz się jej narażać, nie możesz, słyszysz?! Choćby to miała być jedyna słuszna, w twoim pojęciu decyzja!

Spełnione MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz